Mgły, zimne rzeki, szron pod butami, zapomniane chaty, a to wszystko pod kopułą z zatrutego, rakotwórczego dymu, pyłów wypluwanych przez niedoskonałe instalacje. Krzysztof Bieleń w „Pyle zawieszonym” zaczyna od swojej ziemi widzianej w początkach sezonu grzewczego, aby później regularnie – z biologicznym zegarem w sercu – do niej wracać. Opowiada o powolnej utracie ciepła, przygotowywaniu się na popiół, o stanie zawieszenia, byciu w przedsionku, który kiedyś trzeba będzie na zawsze opuścić. Śmierć odmieniana jest tutaj przez wszystkie przypadki, choć raczej bez dosłowności; powolny stoicki rytm zapomnianej ballady napędzany jest spokojem, beznamiętnymi konstatacjami, przytaczaniem małych sytuacji, wydarzeń, podpatrzeń, myśli, słów, obracanych w ustach niczym anyżowe cukierki. Przestrzeń, krajobraz,Read More →

Po prawej stronie poetyckiej skali ustawmy poezję stricte językową. Grudy, zawijające się nawzajem taśmy i zamglony obraz człowieka stojącego za wersami. Nie wiemy, czy lubi piżamy, jeździ na pikniki polskiego radia, jaki jest jego status towarzyski i egzystencjalny. Grasuje w pewnej rzeczywistości językowej, której prawdopodobnie użyje przy wyplataniu swojej twardej wikliny, stąd od biedy można pokusić się o wróżenie z wersów, będzie to jednak czytanie niczym z czarnego ekranu, po którym suną losowe kombinaty znaków. Po lewej stronie wykresu musi znaleźć się w takim razie miejsce dla poezji realizowanej poprzez język przezroczysty, który niczym psiak ma wiernie służyć oddawanemu środowisku i światu, ma służyć doRead More →

Jechaliśmy rankiem do Wałbrzycha przez oblepiony śniegiem postindustrial. W fabrycznych budowlach przez wybite okna wystawiały głowy młode brzozy. Wszystko, co cenne, było doszczętnie opędzlowane przez pokolenia nieustraszonych ludzi z niewielkimi wózeczkami napędzanymi kołami od rowerów. Pomiędzy resztą wykwitły zachodnie stacje benzynowe, karłowate piekarnie i domy starców, małe warsztaty samochodowe reklamowane pociętymi kawałkami blachy, która ma przypominać auta w ruchu zawieszone w próżni. W plecaku obijały się o siebie buteleczki z czarnym płynem, wyłuszczałem bratu szczegóły wypadu: „mamy stówę od matki, więc na pierwszy nocleg jest. Meldujemy się, idziemy na deptak, szukamy drużyn starszych babek. Uśmiechamy się, przymilamy się, proponujemy produkt, opychamy produkt. „Za ile?”, bratRead More →

Wykonywanie montażu to podobno jeden z trudniejszych fachów w przemyśle filmowym, wiążący się z potrzebą wielomiesięcznego wgapiania się w kilka ekranów i poszukiwania takich wizualnych konstelacji, które poniosą historię danego filmu. Jednak nasz codzienny montaż, oparty na hipnagogicznych przedsennych seansach, lepieniu życiowych drobiazgów w większą całość czy szybkim przymykaniu oczu na ulicy to coś zdecydowanie przyjemniejszego i bardziej potoczystego niż bycie skazanym na kantorek montażysty. Właśnie do tak rozumianego cięcia klatek nawiązuje Anna Sadzik w swoim “Montażu”, w którym z wręcz dziecięcą dezynwolturą rozprawia się z językiem, wspomnieniami, popkulturowymi nawiązaniami czy najbliższym sobie światem. Nie sposób nie czytać tego zbioru wierszy z perspektywy wizualnej, obserwacyjnejRead More →

„Ja nie piszę wierszy// dziecino ja je rodzę”, tak, wersem z Jaworskiego, Maciej Sowicki wchodzi w swój tomik. Dodając do tej deklaracji cytat ze Świetlickiego, który pojawia się kilka stron dalej, blurba Krzysztofa Śliwki oraz jarzeniówkowy róż bijący z okładki, możemy szybko zgadnąć, z jaką atmosferą będziemy mieli do czynienia. Autor przeszczepia melancholijno-buntowniczną czułość lat dziewięćdziesiątych, zabarwioną dziecięcym zachwytem, na twardy grunt post-post-post-transformacyjnej Polski (i statecznej Holandii), wyprzytulanej i wylizanej przez wielką kapitalistyczną mamkę. Mamy prywatność, miłość, muzykę, wzruszenia i krew na wargach, ale wszystko rozgrywa się już w całkiem innym enturażu. Nie brud, bruk i płaszcz po dziadku, ale euro-neony, szklane korporacje i rzyganieRead More →

Gombrowicz w dzienniku pytał, dlaczego nie mamy pięciuset rąk. Zwolennicy teorii wieloświatów odpowiedzieliby, że pewnie mamy, ale akurat nie w tej rzeczywistości. Każda wyprawa na pola fantazji, w obszary potencjalności jest naturalną ucieczką spod brzytwy Ockhama; kiedy przestaje nas interesować ekonomia dowodzenia, dokładamy w wyobraźni tysiące zmiennych, nowych rozwiązań, nieistniejących bytów. Nie różnimy się pewnie w tym względzie od ludzi z dawnych czasów, którzy gdybali sobie o tym, tworząc swoje historie, że może istnieć coś więcej, coś, co jest niewidzialne na pierwszy rzut oka. System wyobraźni, gdy mózg gatunku już się ugruntował, prawdopodobnie niewiele się zmienił przez wieki, z tą małą różnicą, że fantazji, snów,Read More →

Tryptyk Piotra Marcina Kraski otwiera klasyczna poezja gorzko-słodkich wspomnień. Przeszłość widziana przez pryzmat kalendarza, zmieniających się pór roku i ważnych indywidualnych doświadczeń formujących, wpisanych w wydarzenia dużej historii, takich jak: upadek komunizmu, śmierć Papieża czy atak na World Trade Center. „To kiedyś” widziane jest tutaj jako kraina mitów i małych jednostkowych przestrzeni, nad którymi krążą wielkie statki historii, które powodują lekkie wstrząsy i uruchamiają egzystencjalne wiry. Wyczuwa się w tej części chęć powrotu do niezakłóconych dziecięcych pętli, pierwszych wycieczek zagranicznych, spokoju, z jakim rysowało się runy na ostatniej stronie zeszytu. W drugim rozdziale “ROK END LOLA” autor sięga po poezję konkretną, minimalizm, coś w rodzajuRead More →

Janusz Rudnicki w jednym z wywiadów mówił, że przeszłość jest dla niego tak mocno obecna i namacalna, że wydaje mu się, gdy jest w jakimś mieście, w którym kiedyś mieszkał, że przeszły świat wciąż tam istnieje, że wciąż może wejść do tamtej kamienicy, do tego mieszkania, i jego stara egzystencja będzie na niego czekać, szczelnie zamknięta niczym w kulce z formaliną. Paulina Adamczyk i jej „Przeszłość chwili obecnej” są całkowicie na innej planecie niż wulgarny autor „Śmierci czeskiego psa”, ale jedno ich łączy – przeszłość nigdy im nie odpuści. Dla kultur plemiennych wszystko sprawiało wrażenie widzialnej lub duchowej manifestacji tego, co było przed nimi. AutorkaRead More →

Po sukcesie „Rzeczy, których nie wyrzuciłem” Marcina Wichy podniosły się gdzieniegdzie ciche głosy o tym, że podobnej książki nie wypada krytykować, bo byłoby to prawie równoważne z bezczeszczeniem pamięci o zmarłej matce autora. „M+M” Dominiki Lewickiej-Klucznik nie warto krytykować, ponieważ to mocny i intensywny zbiór wierszy, ale rzeczywiście książki z wrażliwym tematem, opartym na szczerym doświadczeniu pisarki lub pisarza, stanowią pewien problem opisowy, każde zdanie w podobnym tekście jak ten przypomina chodzenie po lodzie w zbyt ciężkich butach. Elbląska autorka pisze o sprawach jej najbliższych, o relacji matki i niepełnosprawnego dziecka, o przedzieraniu się przez gąszcz państwowych druczków, społecznej niechęci, o codziennej walce dedykowanej osobie,Read More →

Czasem się mówi, że poezja w wersji klasycznej próbuje oddać tę zaskakującą relację między tym, co rozgrywa się na zewnątrz człowieka, a tym, co dzieje się wewnątrz, w psychicznej i zmysłowej maszynerii podmiotu. Język służyłby w takim wypadku jako narzędzie, które albo ma prostować ścieżki przedstawiania relacji ja-świat, albo gmatwać możliwości poznania, doprowadzając do wrażeniowej pętli, hiperinflacji znaczeń, spiętrzeń czy też kompletnego chaosu. „Spadać można równie dobrze w poziomie” Martyny Piotrowskiej zaciąga kredyt w banku wersów z dawnych lat, wykorzystując język, który raczej podaje dłoń odbiorcy, aniżeli ma ochotę przygwoździć go i podręczyć. Także główny temat tego zbioru to napięcia między wewnętrznym a zewnętrznym, aRead More →