Od lat z różnych podziemnych nisz dochodziły głosy o mocnych opowiadaniach tajemniczego wrocławskiego autora. Był on nagradzany na Międzynarodowym Festiwalu Opowiadania, publikował w szacownych papierowych czasopismach, ale te, przekazywane drogą pantoflową, pogłoski dotyczyły raczej czytelniczych zachwytów i transów, w które wpadali doraźni odbiorcy tekstów Jakuba Tabaczka. Komunikat tych szeptanek był prosty: w jego historiach świat realistyczny i ten wyobrażony podają sobie łapę, tworząc wspólnie kolorowy, plastyczny i egzotyczny pochód, który na długie miesiące zostaje w świadomości oszołomionego czytelnika.
Zbiór „Czytajcie, co jest Wam pisane” ukazał się wreszcie na papierze, a ploty o jego mocy nie były w żadnym stopniu przesadzone. Mamy do czynienia z soczystym literackim „bombardowaniem”: bo to nie tylko sprawne opowieści, pastowane i pieszczone przez lata, ale też wiązki słów, dzięki którym w kilku momentach możemy zdrapać rzeczywistość i zobaczyć jej szczeliny, dostając się do tej rozedrganej niewidzialnej galarety. Zanim jednak zalejemy autora falą, w pełni uzasadnionych, komplementów, wejdźmy w te opowiadania niczym do śpiworka, gdzie czekają na nas koty, ale też diabeł tasmański.
Ulokowanie tych opowiadań w jakiejś wygodnej szufladce nie będzie wcale łatwe. Oczywiście, odzywają się tu i ówdzie rozpoznane głosy, szepty skojarzeń – przychodzi do głowy Keret, szeroko rozumiany realizm magiczny, Hrabalowskie umiłowanie „swojskich dołów”, z polskich oddźwięków pewnie Gombrowicz z jego biegiem w „absurdalne zaparte” i rozpoznaniami o kościele międzyludzkim, może Sylwia Siedlecka, czy też Marta Kucharska z ich spuszczonymi ze smyczy wyobraźnią i intuicją. Żadne jednak szkiełko i filtr z nazwiskiem czy nurtem nie oddadzą w pełni niecodzienności wsobnego idiomu, którymi cechują się opowiadania wrocławskiego autora.
A o co tutaj toczy się gra? Co się wyrabia w tym laboratorium opowieści, które tak mocno działają na czytelnika, czującego je gdzieś tam w okolicach serca, pleców czy głowy? Mam wrażenie, że podstawą w nich jest badanie granic intersubiektywności. Poznanie jawi się tu nie jako docieranie do obiektywnego, substancjalnego świata, ale trening własnych wizji, wytwarzanie niepowtarzalnych soczewek, przez które będziemy się gapić na najbliższy nam emocjonalny rewir jak przez kolorowego, kupionego na dożynkach, lizaka. Tabaczkowi prawdopodobnie towarzyszy przeczucie, które nigdy nie opuszczało Philipa K. Dicka – nie możemy założyć, że każdy z nas odbiera świat tak samo; nasza sąsiadka może widzieć na niebiesko, łydki naszego ulubionego sprzedawcy mogą być strefami erogennymi, ciotka jest poddana innym biologicznym zasadom, a ratownicy basenowi przeżywają tajemnicze wizualne tańce nienazwanych przemian. Co jednak u Dicka było przedsionkiem do zapętlonych paranoi i dzikiej nieufności wobec drugiego człowieka, u Tabaczka jest wstępem do fascynacji innością, tym drugim bytem, który myśli, czuje i widzi w zupełnie odmienny sposób. „ – To, że nigdy takich nie widziałeś, wcale nie znaczy, że nie istnieją” – mówi do swojego siostrzeńca, podsumowując ontologiczny status niebieskich niedźwiedzi, jedna z bohaterek opowiadania „Niedźwiadek”, ujawniając przy okazji któreś z podstawowych haseł zapisanych przed wejściem do labiryntu „Czytajcie, co jest Wam pisane”.
Zainteresowanie drugim, nadstawianie uszu i gapienie się przed siebie, aż coś się zmieni, aż horyzont zafaluje i zobaczymy coś, czego nigdy tam nie było. To prawdopodobnie Tabaczkowe podstawy, specjalności tego czułego obserwatora i empatycznego gościa wielu zmieniających się i przelewających światów. Niezależnie od tego, czy czarne znaczki wizualizują przed nami amatorskiego boksera-murarza, chłopca, który rozpoznaje świat tragedią, wariata, który nienawidzi rodzynek czy „Ubota”, pływający wiekowy archetyp, wiemy, że autor raczej poda im kompres i postara się ich zrozumieć, a nie przeczołga ich, by wbić im nienawistne szpilki. To literatura niedoskonałych bohaterów z pobocza, którzy jednak podejmują walkę, i, aby wygrać swoją krótką chwilę, będą taplać się w swoich codziennych rytuałach przejścia, szukając oczyszczenia i odkupienia w błotku. To opowieści, w których realizm bez żadnych zgrzytów zjeżdża po rampie prosto w najdziksze ostępy pobudzonej wyobraźni. Komedia i dramat cwałują tu na jednym koniu, świetnie skonstruowane opowieści z rzutkim rytmem poklepują się po plecach z językowymi eksperymentami i śmiałą dekonstrukcją.
Pojawiają się w „Czytajcie, co jest Wam pisane”, sygnalizowane już, momenty wysokiej sztuki, migotania znaczeń i dobierania się do czegoś, co jest daleko poza literaturą i co operuje na niezbadanych metafizycznych dzikich polach. Czasami przypomina się podczas trawienia tych opowiadań magiczne dotknięcie Grzegorza Królikiewicza, który potrafił przez spektakularny cykl obrazów uciec od swojego medium, podłączając się do pasów transmisyjnych nienazwanych uczuć i znaczeń. Tabaczek osiąga kilka razy „to coś”, opisując głównie wizualne przemiany. Coś się zmienia, ciało mutuje, wystrzeliwują ze skóry grudy i brodawki, wnętrzności przelewają się przez rurkę od słoika do retorty, młodość zamienia się w starość za pstryknięciem palca; a może to wszystko gra mrugnięć i sen śpiącego, któremu przyśnił się sen. Tak, jak pamięta się latami scenę przemierzania oceanu na brzuchu olbrzymiej niebieskiej kobiety z „Walca z Baszirem”, tak samo przechowuje się w głowie nienazywalne wizualne spektakle, kreacje wyobraźni Tabaczka.
Bez dwóch zdań, autor się spisał, te opowiadania skaczą w świadomości jak popkorn, a z kulturą kraju, w którym wychodzą w niszy takie kąski, chyba nie jest tak źle. Przekazuję zatem plotkę o tym, że pojawił się na mieście dobry zawodnik, który pisze mocne opowiadania. Nazywa się Jakub Tabaczek. Opowiadań dwanaście. Tytuł: „Czytajcie, co jest Wam pisane”.
Kornel Maliszewski