Nina i Buba znają się od lat. Spotykały się, wpadały na siebie na linii Warszawa-Toruń-Ciechocinek-Nieszawa. Znajomość, raz lepsza, raz gorsza, nagle się urywa – Nina przestaje odpowiadać Bubie na jej sms’y i maile, więc Buba postanawia w ramach swoich ograniczonych możliwości odnaleźć koleżankę. Kobiety swoje już przeżyły, powoli zbliżają się do pięćdziesiątki, a różni je prawie wszystko. Buba potrafi ułożyć swoją najbliższą przestrzeń, jest osadzona w rzeczywistości i spogląda na nią na wpół pragmatycznym okiem. Ma skłonności do paranoicznych myśli, jej wyobraźnia galopuje ku ciemnym, turpistycznym historiom, ale mimo swojej mrocznej natury, ma stałą pracę, płaci podatki i nie pozwala sobie na wielkie odstępstwa od wyznaczonego toru. Nina zaś jest roztargniona, odrealniona, zatopiona w wiecznym czasie teraźniejszym. Często zmienia mężów, miejsca zamieszkania, biorąc tylko kilka pamiątek w starej torbie. Wykonuje rękodzieło, przepada za zwierzakami i ma za sobą milczące, samotne, introwertyczne dzieciństwo w malutkiej nadwiślańskiej Nieszawie. Tytuł książki zapowiada dwie sprawy. Zostaniemy przeniesieni na Kujawy i będziemy mieli do czynienia prawdopodobnie z kryminałem. Jednak w roli poszukującego nie zobaczymy speca, profesjonalistki, starego, zaprawionego w bojach, wygi, prawdziwej tropicielki. Będzie to Buba, kobieta taka, jak każdy z nas, która dopiero uczy się samozwańczego fachu, nie wiedząc przez większość czasu, co czyni, dokąd zmierza i czy jej śledztwo ma jakikolwiek sens. Jej poszukiwania przez jakiś czas ograniczają się tylko do wklepywania do wyszukiwarki internetowej tysiąca haseł, do mentalnych podróży ku przeszłości oraz nadinterpretacji i konfabulacji, które często służą jako jedyne dowody w jednoosobowej, straceńczej misji. Fabuła kryminalna funkcjonuje u Sobczyk jako pretekst do opowiadania o terenie, ludziach, przedmiotach, do snucia małych opowieści o postaciach, najczęściej odsuniętych od społecznego spektaklu i życiowej uczty. Przestrzeń, bohaterowie, przedmioty występują w Na Kujawach tuż po zmierzchu” na równych sobie prawach, wzajemnie na siebie wpływając. Kujawy przedstawione są jako nieruchoma, melancholijna nizina, nad którą górują majestatyczne białe wiatraki. Wisła, lasy, pola, jeziora, małe, żyjące przeszłością, miasteczka osiadły niczym eksponaty za szkłem w prowincjonalnym, odwiedzanym przez kilka osób dziennie, muzeum. Przeszłość kojarzy się z ruchem, życiem, prawdą, wyższą kulturą – do Nieszawy przyjechali Himilsbach czy Pritulak, aby nakręcić „Wiosnę, panie sierżancie”, mieszkał architekt Noakowski, pisarz Ossendowski i jego żona z małą małpką, a odwiedzał ich często sam Makuszyński. Teraźniejszość zostaje namalowana jako telewizyjna pulpa, napędzana ciechocińskim disco-polo i twórczością małomiasteczkowych raperów. W tych fragmentach Buba, jako ulubienica wszechwiedzącego narratora, ubiera melancholijno-snobistyczny płaszcz spod znaku Krzysztofa Zanussiego. Agata Sobczyk przedstawia współczesną egzystencję bez skłonności do tworzenia ballady czy nadmuchiwania znaczeń. Życie się po prostu wydarza, ludzie walczą o swoje sprawy, nie jest to przystań wiecznego szczęścia i współczucia. Trzeba znaleźć kilka bliskich osób, kilka kontaktów i z nimi budować swoją małą niszę, która i tak w każdej chwili narażona jest na rozbicie przez drobne przypadki, cierpkie paradoksy – życie to absurdalny wybryk, zdaje się zauważać narratorka. Przypomina się Vonnegutowskie So it goes z „Rzeźni numer pięć” – skoro już urodziliśmy się i nie mamy na nic wpływu, bądźmy chociaż przyzwoici i cieszmy się czymkolwiek, mówił Vonnegut. Jednak u Sobczyk nie jest to wezwanie pełne otuchy, raczej smutne Zdarza się, wypowiedziane w bańce bezsensu. „Na Kujawach tuż po zmierzchu” to książka o pamięci. O bólu i przypadkowości zapamiętywania, zapominania, przywoływania przeszłości z rozsianych, przesterowanych drobin. Nawet zdjęcia, przedmioty, artefakty nie dają pewności obcowania z przeszłą prawdą, a dzieje się tak przez nadmiar lub niedobór narracji, interpretacji, przekłamania, zbiorowe milczenie i zamiatanie spraw pod dywan. W Bubie, u narratorki, a może i u samej Sobczyk, można wyczuć dziwną potrzebę archiwizacji, która wynika z niezgody na upływ czasu, zacieranie się rzeczywistości. Czuć na kartach powieści silną fascynację współczesną technologią i możliwościami zapisu danych. Formą walki z inercją niech będą olbrzymie zasoby obiektywnych ujęć wszystkiego, zdaje się mówić autorka. Wyłomem w mroku świata przedstawionego jest naukowy idealizm, który być może przybliży nas kiedyś do prawdy. Drugim pstryczkiem dla chaosu jest postawa Buby, która ma w sobie sporo mocy i ciekawość, dzięki którym powoli, choć może trochę nieporadnie, drąży pokłady błota, bezwolności i zastygłej kujawskiej magmy. „Na Kujawach tuż po zmierzchu” rozkręca się powoli, ale gdy poznamy już plansze i pionki, z chęcią wchodzimy dalej i głębiej, chcąc wiedzieć, co takiego rozegrało się na tych dzikich nieszawskich polach. Emblematem Sobczyk jest proza gadana, potoczyste passusy, przypominające mowę potoczną. Dodając do tego plastyczne historie postaci drugoplanowych, klimat oraz brak kryminalnych klisz, które zostały zastąpione przez głosy podstępnej codzienności i moc przypadku, możemy śmiało i z przyjemnością tropić z autorką mechanizmy działania pamięci z kujawską zbrodnią w tle. Kornel Maliszewski |
2020-06-12