Zofii Mikule udało się ze smakiem i sprytem zmieścić w ramach pięćdziesięciu stron rozgrzaną poezję barową, kolaż uczuć, groźne przebłyski z dzieciństwa i tajemniczą postać/metaforę Alafufu, który podąża niczym cień za podmiotem lirycznym. Aby odpowiednio oddać proporcje tematyczne tomiku, musimy wprowadzić gradację, hierarchię motywów. Konikiem wydaje się być tutaj mimo wszystko „ćmi-baryzm”, rozciągnięty słodko-gorzki romans, emocje i uczucia wysokich temperatur, duch często przywoływanego w cytatach Bukowskiego. Poezja jest o uczuciach, tylko o uczuciach, zdaje się mówić Mikuła, podając czytelnikowi kolejne sceny, przypominające amerykański romans lub musical z lat 50. Powolne przejście z czerni i bieli na kolor, uliczki oblane światłem neonów, mężczyzna w płaszczu, kobieta w czerwonej sukience. Papierosy, popielniczka, kieliszki, pończochy, świt za firankami, jazz, miasto i miłość. Tematycznie tomik Mikuły bywa komedio-dramatem romantycznym, jednak przez nietuzinkowość języka, odejście od językowych zastanych formuł mówienia o uczuciach, pojawia się głębsza, ciekawsza, wielopłaszczyznowa, bardziej migotliwa rzeczywistość. Nie amerykańskie komedyjki romantyczne nastawione na zysk, a raczej Antonioni czy Bergman i odkrywanie tego, co nienazywalne. We fragmentach spod znaku „baru i bruku” Mikuła stara się przyłapać życie na gorącym uczynku, kiedy ważne jest tylko czyste doświadczenie sprzed momentu wytwarzania się opowieści, oblekania ich w znaczenia. Autorka opowiada językiem o chwilach sprzed obróbki językowej, gdy do głosu dochodzą wszystkie pozajęzykowe elementy ciała i percepcji, a język jest jeszcze uśpiony w swojej skorupie, nie wystawia głowy zza rogu. Interesujący jest kobiecy podmiot liryczny w „Alafufu”, który z rozkoszą celebruje swoją kobiecość. Prawdziwa ćma barowa, ale nie spod znaku femme fatale, raczej kobiety, która poddaje się męskiemu pierwiastkowi, męskiej sile. Bohaterka czerpie przyjemność z powolnego zatapiania się, bycia uwodzoną i nie chce w żaden sposób dekonstruować klasycznych zasad uczuciowej gry. Być kobietą, a przy okazji bez stresu wkraczać w rzeczywistość społecznych wyobrażeń o kobiecości. Z radością korzystać z całego dopisanego sztafażu, być kobietą razy dwa, czy może nawet razy trzy, „jestem kobietą och jak bardzo nią jestem”, pisze w jednym z wersów autorka. Gdy kończą się fragmenty o zapomnianych kochankach w zapomnianych pokojach, relacjonowane przez wyjątkowo kochliwy podmiot liryczny, na kartach tomiku zjawia się dzieciństwo. Wcale nie słoneczne i sielankowe. Jest to dzieciństwo naznaczone traumą i poczuciem bycia zagrożonym. Nad dzieciństwem wisi klątwa tajemniczego Alafufu. Czym lub kim może on być? W każdym mieście i miasteczku był stary człowiek, który chodził w płaszczach, miał koty lub psy albo karmił ptaki. Dzieci bardzo się go bały, mimo że nie był złym człowiekiem. Choć może Alafufu to nie człowiek, a model idealnej postaci, którą możemy spotkać u różnych ludzi tylko fragmentarycznie. Forma poetyckiego zbawienia, doskonały niewyrażalny moment, wyjście z ciała, czyhające (nie)cielesne niebezpieczeństwo. Może to pewnego rodzaju głód wielkości, który nigdy nie może zostać zaspokojony. Albo wzór, który nosimy w sobie i chcemy w komunikatywny sposób przekazać go słowem, obrazem czy dźwiękiem. Możliwe także, że to coś, co nie daje nam spokoju, pewne niewyrażalne natchnienie, które powoli się zbiera, nabiera masy i objętości niczym puszczona kiedyś w ruch kulka śnieżna. Często jednak Alafufu kojarzy się czymś materialnym, wskrzeszoną energią, duchem, który towarzyszy nam bez słowa. Złem, które wystawia łapę na dzieciństwo, pewnie wcale nie chcąc źle. Dziecinny ogląd mnoży cienie i dziwne bierze za straszne, niezrozumiałe za śmiertelne. Niezależnie jak zinterpretujemy mnogą alafufowską metaforę, autorce udało się sprytnie wpleść ją w skórę tomiku, uzyskując tym samym spójność i rozszerzając możliwości znaczeniowe książki. Tomik kończy się opowieściami o dogasaniu postaci, powolnym odchodzeniu. Po żarze zostają wspomnienia i kupka popiołu. Przy końcu zawsze wspomina się o początku. Do pewnego momentu w życiu kumuluje się zdarzenia i odczucia, potem się już tylko wspomina. Tak też kończy się ten nieduży tomiczek, głębokim westchnieniem nad zasadami egzystencji i przemijaniem. Zofia Mikuła trzyma liryzm na wodzy. Wie, kiedy podać w koszyku czysty obraz, kiedy posłodzić, kiedy poszarpać końcówki, a kiedy zalać je złotem. Język jest niezwykle wyważony, klarowny, naturalny, nieposzukujący awangardowych, często nietrafionych, rozwiązań. „Nie goń mnie Alafufu” to tomik bardzo zgrabny, bardzo jędrny. Prawdopodobnie długo wygrzewany, głaskany, przycinany, formowany. Dużą sztuką byłoby znalezienie niepotrzebnych wersów, nitek, które wystają z materiału. Zaskakują: swojskość, ponadczasowość, uniwersalność i przetłumaczalność „Alafufu”. Tak prawdopodobnie powinna wyglądać poezja, która ma ochotę nawiązać prawdziwy kontakt z drugim człowiekiem. Kornel Maliszewski |
2020-06-12