Jakby nic się nie stało, czyli Ektoplazma Stanisława Kuźnika

Wspaniale się czyta te wiersze. Z całą odpowiedzialnością polecam je każdemu, dla kogo ważna jest prawdziwa poezja lub choćby dobre przeżycie estetyczne. Właściwie na tym można by zakończyć, ponieważ każda próba opisu wrażeń nie będzie w stanie sprostać im samym, a wrażenia z lektury są doskonałe.


Przeczytaj kilka wierszy z tego zbioru: Stanisław Kuźnik – Ektoplazma


Oto otrzymujemy przemyślaną i całościową propozycję liryczną na najwyższym poziomie. Co się na ów poziom składa? Przede wszystkim środki wyrazu, niezwykle proste i oszczędne. Poeta nie nadużywa stylistycznych chwytów, nie chwali się erudycją, nie stawia siebie w roli poskromiciela związków frazeologicznych, ani nie pozuje na nowoczesność, cokolwiek by to oznaczać miało.

Kto szuka szarpnięcia za metafizyczne bebechy, nie znajdzie w tych wierszach pociechy. Przepraszam. To poezja płynąca spokojną strugą, opowiadająca swoją opowieść, jedyna i niepowtarzalną, a jednak uniwersalną, będącą wspólnym doświadczeniem każdego z nas.

Imponująco tradycyjny, wręcz klasyczny jest tutaj sposób obrazowania, co stanowi bardzo mocną stronę tekstów, które układają się w galerię miniatur. Każda z nich to osobna opowieść, scenka rodzajowa ze swoją dramaturgią i puentą, lub… puentującym zawieszeniem. Nic dziwnego, wszak Autor jest zarazem reżyserem i scenarzystą, człowiekiem filmu, co doskonale widać w sposobie przedstawienia sytuacji lirycznej.

Bardzo chciałbym móc zobaczyć ekranową wersję tych wierszy, podczas których „Ektoplazma” uzyskałaby wymiar dziania się w innej płaszczyźnie. Dzięki takiej umiejętności narracyjnej wiersze uzyskują dodatkową głębię, odrywają się od powszechnej w dzisiejszej liryce płaskości. Umiejętność kreślenia owych scen, mikronarracji w połączeniu z ogromną wrażliwością czynią tę poezję głęboko humanistyczną w dawnym, dobrym rozumieniu tego słowa.

„Gdy nadjechał tramwaj podniosła się z innymi/Nie zauważyły, że po kilku krokach zatrzymała się/Jak w środku ulicznego tłumu, w ołowie gestu/Nieruchomieje ktoś, kogo dotyka przeznaczenie/Jej prawa dłoń (w lewej trzymała torebkę) uniosła się/Jakby chciała podtrzymać się gorącego powietrza/Zawahała się i zawróciła do swej ławki/Jej ciało wygięło się w łuk, posłuszne sile/Nad którą już nie panowała, dłonie zacisnęły się na torebce/Pomyślałem wtedy, że boi się ruszyć w drogę/z pustymi rękami” (Zdarzenie).

Nie tylko dzianie się, również szkic pejzażu, sposoby obrazowania są w tej poezji bardzo filmowe. „Nie wiem co chce mi powiedzieć zaokienna ciemność/Skądś z bardzo daleka, dochodzą pomruki burzy/Nadszedł czas roztopów, z okapu spadają leniwe krople/Za kapliczką Madonny o karminowych ustach/w mokrych bruzdach bieleją strzępy śniegu” (Ciemno, coraz ciemniej); „drogą przepływają światła, wciąż giną i giną/w ciemności, w dzień zdarza się, że docierają tu/nawoływania rozbawionych dzieci/szczeka znudzony pies” (Pod śniegiem).

Narracja wciąga nas do wnętrza przestrzeni, do epizodów z życia, które może być doświadczeniem każdego z nas. Stąd uniwersalność tej poezji, która przekracza granice poznania, interioryzacji.

W jednym z wierszy dostajemy bezpośrednie odwołanie się do pejzaży Chełmońskiego i jest to dobra podpowiedź. Melancholia na obrazach mistrzów naszego symbolizmu i naturalizmu wchodzi w zmysły odbiorcy niczym mgła snująca się po wierszach z przełomu XIX i XX wieku.

Tutaj gra równie ważną rolę, może jeszcze ważniejszą, gdyż poza stylowym sztafażem staje się ona symbolem utraty wyrazistości kształtów, ale i znaczeń. „słowa tonęły w podnoszącej się nad ziemią mgle/ze słowami kobiety i my zanurzyliśmy się w mlecznej zaćmie/pochłaniała nas stopniowo i bez pośpiechu/aż nasze twarze zamieniły się w milczące jasne plamy” (Ektoplazma).

Powszechne w tej poezji doznanie melancholii jest tłem do zasadniczego tematu, sceną, na której rozgrywa się „akcja” poezji Stanisława Kuźnika. Jest nią przemijanie, jako najbardziej podstawowe doznanie tak indywidualne jak i powszechne. Niby oczywiste, jednak wystarczy chwilę zawiesić na wędzidle refleksji, a stanie się czymś jak objawienie.

Skończoność siebie, której towarzyszy skończoność naszych bliskich, ale również miejsc, które były „nasze”, jawi się jak tajemniczy gość, którego nie zapraszaliśmy do wnętrza naszej codzienności. Wiersze te przywodzą na pamięć herbertowski „Pan Cogito myśli o powrocie do rodzinnego miasta”, przy czym nie stoi za nimi perspektywa wygnańca, a jeśli już to wygnańca czasu.

Motyw wzgórza z zarośniętą ścieżką, obrazu czy głosów ludzi i zwierząt, których już nie ma, czy wreszcie najbardziej dosadny motyw domu: „nie muszę już banalnie zamykać oczu/by znaleźć się w centrum wszechświata/przede mną studnia i stary ceglany dom/(dom jest tak stary że niedługo/trzeba będzie go rozebrać)” (Żagle), aż wreszcie „łagodna i czuła ziemia/pochłonie ostatnią cegłę z naszego domu/ziemia w której schroniły się już inne/świadectwa pewnego życia” (Jakby nic się nie stało).

Mijaniu miejsc towarzyszy mijanie naszych bliskich, tych których dotyk, oddech niesiemy w sobie. Matka, ojciec, współmałżonek wypłukiwani przez czas, kropla po kropli zawężają się, nikną, a my wraz z nimi. Wreszcie pozostaje tylko pustka, wypełniana układanką wspomnień, w której pomocne są stare fotografie „kto rozpozna tych dwoje brnących przez śnieg/na fotografii, którą ocali ironia losu/na horyzoncie czarna kreska lasu i jasna plama/która kiedyś była słońcem” (Jakby nic się nie stało).

Wypowiadający się w tych wierszach jest niezwykle delikatny, nie wadzi się z losem, nie złorzeczy, nie przybiera też kostiumu żałobnej płaczki, nie jest również cynikiem, kłującym ironią w pęczniejący patos. Tego ostatniego umiejętnie unika, jak też jakichkolwiek odpowiedzi, czy choćby nuty współczucia, dla siebie czy dla nas.

To artysta, dający krótki rzut na sytuację metafizyczną, która, choć sięga zagadki istnienia, jest tylko zwyczajną, wręcz banalną sytuacją. Bo czy pogrzeb nie jest zarówno zwyczajnym, wręcz banalnym obrzędem, nie przestając być doznaniem granicznym? Czy wszelkie mowy pogrzebowe, jakich kunsztu dowodzi nam historia kultury, mogą się równać tej, z jaką matka zwraca się do zmarłego syna: „a matka, wpatrzona w urnę/powiedziała z łagodnym uśmiechem/Piotruś, mój mały kurczaczek”(xxx).

Piękne i mądre są wiersze składające się na tom „Ektoplazma”. Czyta się je łapczywie, jak nie powinno się czytać wierszy, ale zaspokajają one głód poezji, który, choć nieuświadomiony drzemie w każdym z nas. A kiedy już dojdziemy do końca, odwracamy książkę i zaczynamy od nowa, tym razem smakować kolejne miniatury w tej galerii z życia. Wybitny tom. Wybitny!

Stanisław Kuźnik, Ektoplazma, wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2022, s. 65.

Paweł Kołodziejski