Marcin Wróblewski – Zimne ognie

Dzisiejszy świat jest jak koktajl przygotowany przez pijanego Boga. A żeby wyłowić coś z tej dzikiej mieszaniny, potrzebny jest poeta, który widzi przez ściany, widzi przez słowa, wchodzi pod podszewkę rzeczywistości i tropi niezbadane. Marcin Wróblewski odpalił “Zimne ognie” w ciemności i wreszcie można ogrzać się przy jego nieoczywistych wersach. W których mieszają się religijne i fantasmagoryczne obrazy z czasem twardą, a czasem bardzo wrażliwą dykcją. Iskry znaczeń odlepiają się od tych wierszy, a nam pozostaje tylko patrzenie w swoje słabo oświetlone twarze. Coś się wyłoni z tej lektury – tylko musisz spróbować rozproszyć mrok, przerzucając kartki uważniej niż zwykle.


Duszności

Świadomie i bez pośpiechu stąpać po kruchym lodzie życia. 
Medytować dwa razy dziennie i być w kontakcie z absolutem. 
Odżywiać się według starannie dobranych programów. 
Pić dużo wody, bo woda to życie, a kawa nie. 

Regenerować układ nerwowy i wysypiać się. 
I koniecznie nauczyć się oddychać. 
Unikać stresu, być asertywnym. 
Uprawiać sport, bo sport to zdrowie, a palenie nie. 

Czytać mądre poradniki o osiąganiu sukcesu. 
Pracować ciężko i nie poddawać się. 
Stawiać sobie małe cele i konsekwentnie do nich dążyć. 
W ogóle być upartym, bo upór to siła, a rezygnacja nie. 

Wspinać się na wyższy poziom duchowości. 
Nieustannie inwestować w swój rozwój. 
Być tu i teraz. 

… 

Kiedy robi się duszno, otwieram okno…

Wyspa

W archipelagu wysp niczyich jest jedna taka, 
Którą gołym okiem widać czasami z Księżyca.
Nie rosną tu żadne drzewa, nawet trawa jest przyblakła.
Zwierzęta tylko nieliczne: kojoty, hieny, dzikie psy…
Wyłażą nieśmiało z dziur w ziemi i walczą o szacunek.
Są też istoty dwunożne, lecz próżno ich szukać na wyspie,
Bo całe dorosłe życie spędzają biegając. A dzieci… cóż,
Jedyna prawda zamknięta w wątłych ciałkach nie umie krzyczeć.
A płacz nie zawsze rodzi się z głodu.
Nie mają tu słodkiej wody, deszcz pada wprawdzie dość często, 
Lecz w biegu trudno go łapać w skorupy. Poją się wodą z morza…
Tak, są szaleni i często zdarza im się zapadać na ciężkie choroby
Układu nerwowego, brak empatii i rozmaite nałogi.
Wiem o nich sporo, bo kiedyś mieszkałem na wyspie –
Szturchali mnie swymi kościstymi łokciami strzelając
Oczami na prawo i lewo, nigdy nie patrząc przed siebie.
Bolało mnie serce…
Zatrzymałem się w biegu, nabrałem deszczu w kielich dłoni,
Zanurzyłem spierzchnięte usta,
I odpłynąłem na łupinie martwych idei.

Do żywych..

DOM

Ogłuszająca grubość  murów, 
Wieczny chłód półmroku, 
Zapach drewna – nie chleba, 
Ciężkie, niegościnne drzwi 
I okna, 
Przez które gdy wyjrzeć, 
Świat zdaje się być rajem – nie prawdą. 
Nie mógłbym tu mieszkać, 
Jestem tylko człowiekiem.


Marcin Wróblewski – rocznik 1980. Pochodzi ze Zwolenia, obecnie mieszka pod Nałęczowem. Mąż i ojciec dwojga dzieci. Ukończył filologię polską, przez czternaście lat pracował jako nauczyciel. W życiu zawodowym i artystycznym pisał felietony, wiersze, opowiadania. Interesuje się muzyką, filozofią i psychologią.

Niniejszy tom poezji jest debiutem literackim. Podejmowane w nim zagadnienia dotyczą kondycji ludzkiej w skali osobistej i ogólnej. Poeta dociera do najgłębszych pokładów natury człowieka i bólu, jaki w nich drzemie. Zrodzone z buntu i poczucia bezsilności wiersze zdradzają wiele intymnych aspektów duszy autora. Liryczne „ja” można tu dostrzec w stanach emocjonalnych, postawach oraz świadomej, nierzadko filozoficznej refleksji. Nie da się ukryć, że większość tekstów, w szczególny sposób, dotyka sfery religijnej lecz ponad wszystko odnoszącej się do duchowości.

Język utworów nie jest jednolity. Zupełnie, jak życie, mieni się barwami – od subtelnych, pastelowych metafor, po dosadne jaskrawości.