Istnieją książki, które są wartościowe dla wszystkich i każdy ukorzy się przed ich mocą? Niektóre z nich w złotej klatce świętości chronią grupy bojowników, zapisy prawa, społeczny ostracyzm, karzące oko autorytetów, które gapią się ze ścian. Mimo tych regularnych kanonicznych zasieków, niejeden potraktował „Biblię”, „Don Kichota” czy „Wojnę i pokój” szybkim żołnierskim splunięciem. Sprawa ta wydaje się kluczowa w kontekście książki Justyny Nawrockiej. Czy jej „Paragon” jest uniwersalnie niezłą rzeczą, czy jednak, żeby się do niej dobrać, wskoczyć na jej grunt, trzeba być „jakimś” i mieć doświadczenie w „czymś”? Ale po kolei.
Nawrocka, co charakterystyczne dla debiutantów, rzuciła się w wody swojej pamięci, chcąc dorwać całość, ugryźć każdy najmniejszy kawałek swojego świata, przemycić większość drzazg, tarć, błysków i iskier, które szalały w niej od lat. Przy podobnym wystrzeleniu wszystkich kul w kwadrans w ciemnej sali pełnej luster, mając na celu stworzenie powieści totalnej, można przegrać z kretesem albo z dozą szczęścia przechytrzyć los. Co uchroniło Justynę Nawrocką przed zgubą? Wiek, dzięki któremu potrafiła trzeźwo filtrować myśli i zdarzenia godne zapisu, wyobraźnia, ciekawe życie, odważne kroczenie w nieznane, czy pomoc jakiejś szaleńczej świeckiej opatrzności?
„Paragon” to książka o wspomnieniach, samym wspominaniu, trybach pamięci, sposobach, w jakich radzimy sobie z dobrą i złą przeszłością, momentach, gdy mózg postanawia ubrać cykl nieprzystających do siebie obrazów w zwartą nostalgiczną grudę albo metaforę niechęci, która ma nas chronić przed popełnianiem ciągle tych samych błędów.
Młoda dziewczyna, ambitna i zbuntowana licealistka, prawdopodobnie alter ego autorki, szwenda się po Wałbrzychu na początku lat 90. (w książce funkcjonującym jako Anarchogród) i szuka siebie, sensu życia, ciągle chcąc więcej po to, by w pełni poznać i wykorzystać wszystkie możliwości miejsca, w którym przyszło jej się urodzić. Kluczami, tajnymi runami, wskazówkami do odkrycia pewnej wiedzy ostatecznej, prawdy czasu i przestrzeni są uliczki, zakamarki, podwórka, murki, usiane roześmianymi albo groźnymi brygadami w glanach i flejersach. Autorka niezwykle sprawnie opisuje te miejskie watahy, różniące się między sobą strojem, fryzurami, słownictwem, słuchaną muzyką czy przyjmowanymi dragami. Wszyscy z nich tańczą na ostrzu noża, proszą swoich bożków o szybkie unicestwienie i łagodną śmierć, ale przed tym, jak to się stanie, chcą się dobrze zabawić, po prostu mocno żyć i kochać. A jednym z nich jest tytułowy Paragon.
Narratorka i jej koleżanki stanowią nieformalną świtę tego starego punka, spijają każde słowo z jego ust, czują się jak jego córeczki i na każde zawołanie, nawet przez ciemną noc, biegną mu po kolejne tanie wina z kartami na etykiecie. Wesoło, obrazowo czy komiksowo została przedstawiona ta ballada o poszukiwaniu ulicznego ojca, który zawsze pocieszy i obroni swoje dziewczynki przed niebezpieczeństwem. W późniejszych fazach książki bohaterka coraz bardziej cierpko podchodzi do żywej legendy i idola, widząc rzeczywistość w większej ilości barw, choć ciągle czuje, że winna jest mu ten opis, tę charakterystykę, tę książkę, aby opowieść o nim, choć niewielka, nie przepadła w kapitalistyczno-plastikowym korowodzie piętnastominutowej sławy.
„Paragon” rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych, a ich szybkie miksy i zderzenia to jedne z najciekawszych fragmentów tej książki. Bohaterów nie poznajemy tylko w ich dziwacznych młodzieńczych czasach, gdy potrafili wyskakiwać z okien, a głowy i usta mieli pełne frazesów i marzeń o złotej przyszłości, ale też współcześnie, gdy są zmęczonymi życiem ludźmi z zakolami i kredytami w frankach szwajcarskich. Oczywiście, wielu z nich nie doczekało rozdziału współczesnego, bo rozbili się na przeszkodach, wciągnęli zły materiał, spadli na tory i bruk, przykrył ich bury kurz. Książka Nawrockiej ma właściwości wybuchowe, najlepiej do jej opisu pasują wszelkie metafory związane z prochem, trotylem, nitrogliceryną, reakcją łańcuchową. Tak buzują te historie, rozpuszczają się z sykiem w szklance, strzelają w niebo niczym fajerwerki, rakietki, korsarze. Przez swoją temperaturę i żywiołowość „Paragon” przypomina bezkompromisowe, wariackie, witalne, stare amerykańskie powieści. Wieczny czas teraźniejszy, wielostronicowe pochwały życia niczym „W drodze” Kerouaca i podobne, krótkie, płomienne rozdziały i generacyjne odezwy, jak w „Lęku i odrazie w Las Vegas” Thompsona. Różni je to, że w powieści Nawrockiej mamy także spojrzenie po latach na gorący czas i teren, zdystansowany oddech. Ciekawy byłby rzut oka Raoula Duke i Sala Paradise’a na swoje dzikie i nieświęte uczynki sprzed lat. Kto wie jednak, czy nie byłoby to wspominanie sprzed telewizora z podwiniętym podkoszulkiem na wielkim brzuszysku, czyli szczery obraz przyszłości, która zastała w ten sposób na przykład Jacka Kerouaca.
„Paragon” to jednak nie tylko młodziaki i subkultury, ponieważ wałbrzyska autorka zachowuje się jak wytrawny obserwator czy antropolog kultury, wchodząc w różne przejawy życia: opisuje dzieci, starców, rodzinne sytuacje, różne środowiska, miejsca, zawody. Są to często opisy groteskowe, ale też bardzo czułe i wzruszające, wysyłające czytelnika w strony literatury czeskiej czy choćby „Lubiewa” Witkowskiego. Powieść Nawrockiej przypomina tę ostatnią także w strukturze szkatułkowej rozdziałów, mikrowstawkach na marginesie, paczce ciągłych dygresyjnych opowiastek. Dla każdego bohatera autorka potrafi znaleźć osobny język, idiom, wychodzi jej naturalny, potoczysty dialog, postaci, które się widzi, i w które się wierzy. Zaskakuje też plastyka tego świata, migoczące ciemne kolory, lokacje w sepii, wyświetlający się film na czytelniczym odbiorniku. Często wręcz zapomina się, z jakim medium mamy do czynienia – to literatura, komiks, film animowany, teatr czy kino? Obrazy wylewają się ze słów, które stoją murem za swoimi wizualnymi reprezentacjami.
Można byłoby jeszcze tak długo kroić i przeprowadzać niedoskonałą wiwisekcję debiutu Nawrockiej. Co z kwestią płciową? Bohaterką, która wydaje się wierzyć w męski świat, ale to ona obserwuje i opowiada, i powoli może zmieniać reguły gry. Co z językiem? Tu i ówdzie mamy próby lingwistycznych eksperymentów, zapożyczeń, stylizacji. Co z Wałbrzychem, będącym wielkim, cichym, ważnym bohaterem tej książki, który może być odkrywany na stronach przez jego mieszkańców, ale też ludzi z zewnątrz. Zajmujące są momenty, gdy autorka wyobraża sobie górę Chełmiec, który budzi się ze snu i zalewa lawą Wałbrzych niczym Wezuwiusz Pompeje. Co z ogromem popkulturowych wstawek? Echami piosenek, programów telewizyjnych, książek, plakatów? Ilość możliwych sposobów opisu tej punkowej ballady pokazuje, z jak bogatym materiałem się mierzymy.
Wróćmy jednak do początkowego pytania – czy „Paragon” jest dla wszystkich? Przez swoją brudną i zakurzoną moc – pewnie nie. Trzeba mieć w sobie mały gen ryzyka, aby dobrze się przy nim bawić, bo inaczej będziemy utyskiwać nad tymi historiami niczym stara pani pedagog z trwałą – dlaczego oni nie pójdą do pracy, dlaczego nie zamieszkają w białym domku, dlaczego nie zrealizują słodkich marzeń o dorosłości i długim statecznym życiu?
Dlatego, że, kurwa, nie chcą.
Kornel Maliszewski