Klucznik, czyli słów kilka o poezji Jacka Świłły

Klucz do poezji Jacka Świłły czytelnik odnajdzie już na okładce jego książki. Inna sprawa, co z tym kluczem uczyni. Po kolei jednak. Po otwarciu tomu, w jego wnętrzu znajdziemy trzy kolejne cykle, zatytułowane zgodnie z okładkową zapowiedzią, jakkolwiek w innej kolejności: linia, płaszczyzna i punkt. Każdy z cykli, niczym komnaty otwierają kolejne klucze w postaci „kompozycji”, co sugeruje odwołanie się do tropów malarskich. „Kompozycja VIII” inaugurująca cykl „Linia” oraz cały zbiór zdaje się potwierdzać nasze malarskie przypuszczenie. Jednak nie mamy do czynienia z wierszami o sztuce, choć ta jest w tekstach obecna, ale o sprawach dalece poza nią wykraczających. 


Przeczytaj kilka wierszy z tego zbioru: Jacek Świłło – punkt linia płaszczyzna


Linia

„Linię” tworzą utwory kreślące mapę wrażliwości wypowiadającej się w nich osoby. To coś na kształt pamiętnika z okresu dojrzewania.  Zderzenie ze sztuką uosobioną w kiczu („O pierwszych kontaktach ze sztuką”), szkolnym przymusem romantycznego paradygmatu  („Chrobry”, „Mickiewicz był trawą”) sytuuje podmiot po stronie awangardy.

Punkt, linia, płaszczyzna prowadzą ku sztuce nowoczesnej, oderwanej, czy wyzwolonej od wszelkich narracyjnych zobowiązań. Z instrumentarium awangardy poeta czerpie również budulec swoich wypowiedzi. Poetyka i kompozycje wierszy wskazują na tradycje Czechowicza czy Przybosia, nie będąc oczywiście wiernym naśladownictwem. Paradoksalnie w świadomie podjętej grze z awangardową tradycją (!) Jacek Świłło przesuwa się w kierunku postmodernistycznych twórców, zachowuje jednak wyraźną sympatię do owej tradycji.

O tym, że awangarda weszła pod strzechy niczym kolejny rozdział historii sztuki, świadczy fakt, że jej dzieła zdobią porcelanowe kubki „wszystko wskazuje na to że teraz kubki i filiżanki/wezmą na tapetę kandinsky’ego i to dobry ruch” (Kompozycja VIII). Zatem może nie pod strzechy co na kubki i filiżanki, co na jedno wychodzi, a co poeta wita z zadowoleniem.

Zamiast pozaartystycznych tematów, wyobraźnią rządzą „napięcia lecz płaskie bezbolesne/wobec odcinków okręgi nie stosują wyższej/siły nad wszystkim czuwa czarnofioletowe słońce” (Kompozycja VIII). Wzajemne relacje pomiędzy liniami, płaszczyznami, barwami stanowią właściwe napięcia kierunkowe, które leżały u podstaw wielu awangardowych teorii w sztuce, aby wspomnieć choćby Czystą Formę Witkacego. Zatem doświadczenie awangardy jest pierwszym przedstawieniem się podmiotu wierszy Świłły.

Co jeszcze przynosi nam komnata pod nazwą „Linia”? Z pewnością doświadczenie życiowe wyniesione z kontaktów z rówieśnikami. Nieuświadomione freudowskie relacje z ojcem ujawnione we śnie kolegi z liceum („Ojciec pali cygaro”) czy mijające fascynacje („Purchawka”).  Upływ czasu rzeźbiący świat wokół nas, w sposób niewidoczny odkształca również nasze wnętrza, które stają się coraz bardziej niedopasowane do obrazu rzeczywistości w nas utrwalonej („Gra”). 

Na „Linii” znajdzie się również szczególne doznanie, które można nazwać metafizycznym: „jak nagły przebłysk flesz raniący oczy/gdy wielki ból i jazda samochodem z Wrocławia”   („Manuela O Jedwabnym Głosie”). To niedookreślone momenty nagłego olśnienia, które mogą stać się źródłem dotknięcia Tajemnicy Istnienia. To swoiste szczeliny w materii świata, o czym zresztą będzie mowa w jeszcze innym wierszu tomu („W pewnym momencie to przyjdzie”). W ten sposób sztuka, co do której podmiot nie występuje na kolanach, zachowując zdrowy dystans, którego zresztą uczy historia: sztuka tyle warta ile można za nią dostać pieniędzy („Obrazek na ścianie”) w świecie, w którym ważne są tylko one („Kolacja na cztery ręce”, Ja brylant”). Jeśli zatem sztuka nie stanowi samoistnej wartości, ku czemu zmierza podmiot tych wierszy?

Transcendencja jest możliwa, tylko czy zależy ona od pozostającego poza naszą wolą doznania metafizycznego? „Linia” nie prowadzi nas jeszcze do odpowiedzi, wskazuje jednak kolejny trop, zawarty w pięknej prozie poetyckiej „Oporu”. Opowiada ona epizod służby młodego żołnierza Ludwiga Wittgensteina na rzecznym okręcie „Goplana” operującym na Wiśle.

Myśl przyszłego filozofa potrąca również innego znakomitego twórcy kultury przełomu wieków Georga Trakla, który służąc także w Galicji, skończy swoje Życie w szpitalu, w krakowskim szpitalu. Ludwig zostawia jemu papierową maskę kryjącą złość i rozpacz. Ludwig  „na chłodno stara się zbudować myśl łączącą linię rzeki z linią koryta i powoli powstaje konstrukcja, która rodzi obraz linii okopu. Jeżeli rzeka jest wodą zespoloną z korytem, to linia okopu jest ziemią zespoloną z brakiem ziemi” („Oporu”). Wittgenstein nie tylko przezwycięży rozpacz dekadentów, ale stworzy podwaliny filozofii lingwistycznej, w której granicami świata uczyni granice języka.

Mikro-proza jest tylko wyobrażoną, choć prawdopodobną scenką, jednak zawiera kierunek ku któremu, podobnie jak Ludwig Wittgenstein podąży poezja Świłły.  O wrażliwości językowej mówi ostatni wiersz cyklu, który może być zarówno stylizacją, jak i wiernym zapisem próbujących złapać naszą naiwność „ofert” słanych za pomocą elektronicznych środków przekazu korzystających z cyfrowych translatorów („Mail, jeden z wielu ready made” ). W tym miejscu kończy się „Linia”, kierując nas ku „Płaszczyźnie”, do której klucz stanowi „Kompozycja nihil 

Płaszczyzna

Drugi cykl można opatrzyć podtytułem „poeta i świat”, jest to bowiem zbiór wierszy opisujących rzeczywistość społeczną, a nawet polityczną. Co więcej zapis ten jest nie tylko aktualny, ale nawet gorący w swojej aktualności, przez co ociera się o reportażową sondę, jaką zapuszcza podmiot w głąb ciała zbiorowego. 

Wprowadzeniem jest wspomniana „Kompozycja nihil” , która płaszczyznę przyrównuje do czystej kartki. Ta swoista tabula rasa dzięki swojej nieograniczoności przyjmuje ograniczone Istnienia Poszczególne, które wchodzą ze sobą wzajemne interakcje. „więc jesteś w granicach opleciony nićmi/definicją ciebie z którą się nie zgadzasz” („Kompozycja nihil”). Płaszczyzna to także Byt sam w sobie, nieuchwytny dla ludzkich usiłowań jego okiełznania „decyzje administracyjne gotują organy/one bardzo chciałyby płaszczyznę zwinąć w rulon/sprawić że po polu nikt nie będzie się ruszać” („Kompozycja nihil”). 

Takie jest tło opisywanych wydarzeń, którymi są między innymi: wybuch pandemii koronawirusa czy proces topnienia lodowca. Pierwsze doświadczenie, które było udziałem całej ludzkości posłużyło również za tło rozważań o alienacji, niemożności istotnego zespolenia się międzyludzkiego, które obecne były tak samo przed obowiązkową izolacją, jak i będą takie po ustaniu zagrożenia pandemią. Nihil novi bowiem. Sytuacja wyjątkowa wzmacnia jedynie istniejące podziały i tendencje do wykluczania („Nowy rok”).

Kolejny globalny problem, jakim jest ocieplenie klimatu, ma swoje skutki także w sferze symbolicznej, szczególnie dla nas wychowanych na romantycznych mitach. Oto Mont Blanc gubi swój lodowy szczyt, zatem „Kordian swój posąg na posągu/świata może co najwyżej/stopić bo nie ma igieł lodu/kuli też nie ma kryształowej” („Lękam się spojrzeć w przepaść świata ciemną”).

Zatrzymajmy się na chwilę przy owym mitycznym konstrukcie czegoś, co nazwać możemy „polską duszą”, jeśli coś takiego w ogóle istnieje. Wiersze Jacka Świłły w celny i ironiczny sposób rozprawiają się z tym bagażem i nie dotyczy to jedynie Kordiana na Mont Blanc. Deprecjonowanie wielkich słów i używanie ich do bieżących potrzeb, także czysto politycznych stało się w ostatnich latach regułą. „Patriotyzm”, „ojczyzna”, „naród” i im podobne zostały sprowadzone do roli maskownic doraźnych i nie zawsze czystych interesów, a  inflacja słów to inflacja wartości, jakie ze sobą pierwotnie niosły. „Na każde narodowe ciało/zanurzone w narodowej cieczy/działa pionowa skierowana ku narodowej górze/narodowa siła narodowego wyporu” (Dwa ważne prawa, jedne z ważniejszych wśród wielu innych ważnych praw).

Wielkie słowa używane jak chusteczki do nosa nie są w stanie wyleczyć z kataru obojętności, niechęci czy wręcz wrogości. Wizytówką życia zbiorowego staje się brak empatii, co szczególnie uwidacznia się na poziomie instytucjonalnym. Co więcej, podziały społeczne mające za podstawy różnice światopoglądowe czy polityczne stają się normą. Rzecz przestaje, a może już przestała być pospolitą, ale chroniąc jednych odpycha, czy wręcz opresyjnie ustawia się do innych.

Linia podziału na „naszych” i „tamtych” staje się coraz bardziej widoczna, a wytwarzana przez nią szczelina z czasem może tylko się rozwierać. „a więc chciałby pan od nas świadczenia/usługi za odpowiednią opłata ale najpierw/musi pan odpowiednio się określić a nawet/dookreślić nie można być tak/niedopowiedzianym musimy wiedzieć kim/pan jest dokładnie/bo my tu świadczymy usługi dla ludności ale przecież/nie dla całej tylko dla podobnej/do nas…” (Proszę wyjść).

I tym razem linię podziału zaznacza język, szczególnie ten prawniczy, sam w sobie będący konstruktem, właściwie tak samo jak język poetycki, tyle ze oba stoją po zupełnie przeciwnych stronach. Wiersze Świtły wrażliwe na giętkość i sztywność języka oraz jego moc tworzenia stanów rzeczywistych w tym społecznych, są doskonałym przykładem budowy granic świata za pomocą granic języka. Granice te zaznaczają się nie tylko na styku obywatel-instytucja, ale również poprzez instytucjonalne wzmacnianie istniejących różnic wewnątrz samych zbiorowości.

Pomocne jest tutaj wytworzenie poczucia zagrożenia dla wartości przez „wiadome siły”, jak w opisującym gorące jeszcze i rodzące do dzisiaj liczne spory zabiegi zmierzające do ograniczania samodzielności szkół: „oficjalnie chodzi o praktykowanie/ tolerancji w praktyce jest z tym różnie/w szkole nie może mieć miejsca/promowanie wiadomych środowisk/co sprzeczne jest z boga zamysłem/i odwiecznym prawem natury/ podprogowo pod płaszczykiem szczytnych/ haseł chcą opleść tęczową taśmą/jak tłusty pająk niewinną ofiarę/nieskalane białe młode ciało/” (Dzięki bogu już piątek). 

Znaczenie języka, jako sztucznego tworu mającego siłę oddziaływać na rzeczywistość najpełniej widać we wspomnianych zwrotach prawniczych, którymi z natury rzeczy posługuje się państwowy aparat przymusu. Za hermetycznymi i często niezrozumiałymi dla ogółu konstrukcjami słownymi kryją się konkretne dolegliwości, jak nakazy, zakazy, represje, które mając w założeniu stać na straży ładu, często wyrządzają wiele zła. Jak konkluzja brzmi tutaj zamknięcie jednego z wierszy „słowa dużo wyrządzają” (Artykuł). Tekst ten w brawurowy sposób ujawnia panowanie poety nad sztywnym prawniczym słownikiem (nie bez przyczyny – Świłło studiował prawo, więc wie o czym mówi).

Oto w jaki sposób język prawniczy mający być spójnym i logicznym, starającym się dopuścić jak najmniej przestrzeni interpretacyjnych, poddany „poetyckiej obróbce” zmienia się w suchy bełkot. Drwina to broń poety przeciw opresji, także tej językowej. Bo przecież „podczas gdy ktoś coś wie bez nawiązki/niczego nie wie i za tą niewiedzę/bo szkodzi trzeba ochoczo podlegać /słowom” (Artykuł).

Poetycka sztuka słowa, będąca antytezą prawniczej sztuki słowa pozwala niczym w krzywym zwierciadle ukazać absurd napuszonych sloganów czy złych wierszy zaprzęgniętych w kierat „jedynie słusznych idei”, wierszy, w których słowa mają być pałkami bijącymi w głowy recytujących i słuchaczy. Bez refleksji, bez myśli, tylko tępy rytm, który zawsze można użyć do marszu przeciw „tamtym”, kimkolwiek oni są. „by zaświadczyć brwią i krzywizną/już bez żadnych wątpliwości/bez słów co nam plączą myśli/teraz już tylko skalna/ perć progom płaszczyzny” (Wargi wyznają).

Tak oto „śmierć wrogom ojczyzny” zmienia się na „perć progom płaszczyzny”, bo tylko poetycka krzywizna soczewek może rozminować pole usiane groźnymi minami wybuchowych słów. 

Punkt

Trzeci i ostatni cykl tomu stanowi swoistą codę mająca rozwiać wątpliwości na tema tego, o czym jest ta poetycka propozycja. Wątek języka, który kieruje, myśli i kreuje rzeczywistość był obecny od samego początku, narastał z biegiem kolejnych stron. Teraz obok potwierdzenia wittgensteinowskiej tezy o granicach świata wyznaczonych granicami języka dochodzi jeszcze swoisty dialog z filozofami lingwistycznymi. Czy nasz świat powstały wskutek rozumowego poznania jest odbiciem kształtu naszych myśli? Jeśli tak to czy myśli nasze nie są z kolei odbiciem naszego języka?  A jeśli nie ma myślenia pozajęzykowego to należy postawić tezę, że świat poznawalny jest skonstruowany za pomocą języka, jest jego myślowym odwzorowaniem, choć dla nas nieuświadomionym.

Czy dlatego w judaizmie nie ma słowa na oznaczenie Boga a jedynie formuły odwołujące się do Niego, nie posiadające desygnatów. Bóg „zamknięty” w słowie byłby odeń mniejszy, zatem przestałby być Bogiem. Nowy Testament rozwiązał to w inny sposób, utożsamiając niemal Boga ze Słowem. Tak czy inaczej – jeśli jest coś, co istotnie wyróżnia nas ludzi od pozostałego świat zwierzęcego – to język, rozumiany jako system znaków i znaczeń (wszak i zwierzęta mają swój „język” pojęty jednak w inny sposób).

Zatem problem, czy raczej zagadnienie fenomenu języka jest punktem centralnym poetyckiej refleksji w tym tomie. Jednak nie jest to eksperymentalne badanie granic i wytrzymałości języka, tak ważne dla literatury awangardowej. Tu chodzi o coś więcej, o odwzorowanie kształtu świata, czy mówiąc bardziej filozoficznie poszukiwanie formy Bytu. Punkt, jako nie posiadający ciężaru, wymiaru i przestrzeni jest najbardziej znikomą formą tego Bytu, ale jest podstawową jego formą. To połączenie punktów albo ich wielość może tworzyć linię, ta zaś może bytować jedynie w płaszczyźnie.

Prowadzi nas to do euklidesowej geometrii, o której wspomina ostatni i najdłuższy wiersz „Euklides był nieposłusznym psem na smyczy” , ale również odwołuje do Heideggera i jego zmagań ze sposobami „bytowania Bytu”. Jest jeszcze jeden trop filozoficzny, kierujący naszą uwagę do Leibniza i jego koncepcji monad. Punkt, jako monada, jako witkacowskie Istnienie Poszczególne, ale też Byt jako nieskończony zbiór takich monad. Ograniczenie punktu i linii (jako wielości punktów) rzuconych na nieograniczoną płaszczyznę to obraz Bytu stworzony właśnie przez Witkacego.

Jedność w wielości stanowiąca pozorną sprzeczność jest rzeczywistym obrazem Istnienia. Ograniczoność „płaskich” punktów  wobec nieograniczoności przestrzeni jest tej sprzeczności dodatkowym potwierdzeniem. Paradoks tak ujętego Istnienia rodzi przerażenie, metafizyczny lęk punktu (monady, Istnienia Poszczególnego) wobec uświadomienia sobie własnej skończoności wobec nieskończoności Istnienia jako takiego (płaszczyzna).

Dla Witkacego ten lęk stał u podstawy wszelkiej ludzkiej twórczości (religijnej, artystycznej i filozoficznej). Punkt, choć skończony, jednak w swojej bezwymiarowości sam jest nieskończenie wypełniony sobą.  Sam nic nie znaczy, jednak bez niego nie byłoby niczego. Jest jak pojedynczy dźwięk, nie jest muzyką lecz bez niego nie ma muzyki. Zapisem dźwięku jest nuta, wracamy w ten sposób do języka, tym razem muzycznego. Moglibyśmy podobnie uczynić to z obrazem, czyż eksperymenty awangardy nie miały na celu osiągnięcie podstawowej, najmniejszej i niepodzielnej formy plastycznej ekspresji? 

Jeszcze jeden klucz

„Punkt i linia a płaszczyzna” to oczywiście także tytuł kanonicznej już książki Wasyla Kandyńskiego, pomyślanej jako podręcznik dla adeptów malarstwa. Artysta wykraczał w niej jednak poza podręcznikowe porady i wskazówki, a zalecał obserwację tego co podstawowe, elementarne, najprostsze, czyli co stanowi podstawę fenomenu istnienia.

Kandyński przekraczał granice malarstwa, wyznawał ideę jedności sztuk opartych na podstawowych i najprostszych środkach wyrazu. Jakkolwiek poezję Jacka Świłły możemy uznać za autorską odpowiedź na dzieło Kandyńskiego, jednak wydaje się, że byłby to osąd nieusprawiedliwiony. Pomimo że od inspiracji poeta się nie odżegnuje – na co wskazuje klucz zawarty w pierwszych wersach tomu, gdzie kubki i filiżanki, jak pamiętały, wzięły na tapetę Kandinsky’ego zamiast Klimta i jak wyznaje mówiący w wierszu „to dobry ruch” (Kompozycja VIII). 

Nie tylko jednak to tutaj mamy. Grafika na okładce jest fragmentem malarskiej Kompozycji VIII Wasyla Kandyńskiego, zatem te tropy zdają się oczywiste i otwierają cały tom bogatych i głębokich refleksji zawartych w pięknych i mądrych wierszach. To prawdziwa przyjemność obcowania ze sztuką poetycką tej miary co wiersze Jacka Świłły, w których zalecany powrót do źródeł naszego doświadczenia, jest poparty oryginalną, choć osadzoną  w tradycji awangardowej poetyką i sposobem obrazowania. W książce tej znajdziemy wiele kluczy i możemy nawet pogubić się w labiryncie drzwi, którymi mogłyby zostać otwarte. Jednak czy kluczyć z pękiem kluczy w ręku to nie nasza rola? 

Jacek Świłło, punkt linia płaszczyzna, wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2022, s.89

Paweł Kołodziejski