Tadeusz Chabrowski, poeta i prozaik, urodzony w Złotym Potoku koło Czestochowy, mieszka na stale w Nowym Jorku. Jest laureatem wielu nagród, m.in. dwukrotnie Fundacji Kościelskich (Lato w Pensylwanii, 1965) i w 1971 (antologia Słowa na pustyni), amerykańskiej nagrody World of Poerty Press (1990), Nagrody Prezydenta Miasta Czestochowy, 1993. Posiada również wyróżnienie prestiżowego Seneca Club za działalność społeczną w Brooklynie (1993), nagrode Prezydenta Brooklynu w dziedzinie literatury i poezji (1999). Za tom „Poezje wybrane” (LSW, 2010) otrzymał nagrodą literacką Włady Majewskiej, przyznawana przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie. W tymże roku otrzymał od Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Ostatnio opublikowal w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej tom wierszy Magister Witalis (2011), w Norbertinum powieść Białe nieszpory (2012) . Wydawnictwo Mamiko wznowiło jego tom wierszy Zielnik Sokratesa. Góra Mansfield Wędrowaliśmy po zboczach góry Mansfield… Czy jest coś, co mogłoby nas rozłączyć czy miłość jest cnotą duszy, drgającym promieniem światła zesłanym z zaświatów narkotykiem zmysłów? bo jeżeli kochasz żadne piekła nie mogą wydrzeć ci tego, co posiadasz po wyjściu twoich stóp z domu szukam butów, żeby cię dogonić, ty wstrzymujesz mnie dłonią, by zdyszane płuca mogły zaczerpnąć powietrza idziemy we wspólnym rytmie wyprzedzasz mnie o pierś, którą od wielu lat próbuję sobie przywłaszczyć w półśnie wciąż lgniemy do siebie przezwyciężając nieśmiałość, gnuśne konwenanse, wydarzenia dnia, które jak nastroszone ptactwo szeleszczą skrzydłami w powietrzu Na gałęzi sroka kapryśnie plotkuje: czyjkolwiek jest ten świat mają siebie dla siebie, przeżyli wspólnie czterdzieści pięć lat, ucieszą jeszcze oczy widokami kanciastych zboczy najwyższej góry Vermontu, białymi obłokami wygrzewającymi się w słońcu. Przedwiośnie W chmurze, której przestraszyły się wróble i szpaki, od kilku godzin rozbrzmiewał twój głos: wsłuchiwałem się w trzask bańki mydlanej pękającej na wietrze, wpatrywałem w ściegi zdań zszywane błyskawicami, badałem ostrożnie pokaleczony do krwi język. Święty Szymon Słupnik wyjaśniał w kazaniu, wygłaszanym w dżdżystym powietrzu, że w ten sposób na przedwiośniu użyźniasz pola, lasy i powietrze, że ryby, jaszczurki, żółwie i rozgwiazdy dokładnie odczytują z falowania Twoich włosów nastroje nieba, moment Twojego wejścia w morze. Co się stanie, jeśli nie użyźnisz mojej wiary, uczuć, które upijają się ciemnym winem wątpliwości, gdy stoję przed dawno nieodnawianym domem z cegły? Doświadczę głodu, którego nigdy nie nasycą przedmioty, w zakamarkach sumienia nie znajdę Twoich kolorów: błękitu i zieleni. Nie doniosę do Ciebie siebie w żadnym napisanym wierszu. Pory roku Klękam na zaoranym kwadracie pola, i unoszę głowę, by dojrzeć pomiędzy jednym a drugim obłokiem Nieskończonego – na pewno tam jest i proszę mi nie przerywać Jest jak nawałnica w wąwozie, wymiata stęchliznę jesieni, porom roku zmienia zmurszałą korę; w sierpniu widać Jego kolorowy pióropusz na słońcu, w marcu rąbek płaszcza w pobliżu Wenus, w grudniu siada na ogromnym piedestale Księżyca, wśród mrowia jeszcze bardziej niedołężnych gwiazd i czułą iskrą źrenicy bada, czy w tej pozycji może spokojnie przeleżeć do następnego listopada. |
2013-05-02