Przypowieść o wnętrzu, czyli kilka słów o najnowszej książce poetyckiej Mateusza Macieja Kolbusa

Jeżeli istotnie podróże kształcą, to warto odbyć także tę do wnętrza samego siebie. Z zaproszeniem do odbycia takiej wędrówki mamy do czynienia podejmując lekturę wierszy Mateusza Macieja Kolbusa. Składają się na nią utwory powstałe na przestrzeni dwóch dekad, jednak nie mamy do czynienia z wyborem lecz tekstami, które ukazują się po raz pierwszy. Wygląda na to, że poeta pozwolił aby słowa osypywały się niespiesznie, tworząc zapis wewnętrznej wędrówki. Ta ostatnia trwała przez całe jego dotychczasowe życie i zaprowadziła do miejsca w którym obecnie się znajduje. To wymagało czasu i czas ten jest elementem zapisu, jako że autor konsekwentnie datuje poszczególne utwory. Niektóre z nich powstawały na przestrzeni wielu (nawet kilkunastu) lat, co może wskazywać ich ewolucję warunkowaną przemianami wewnętrznymi twórcy. Dzięki temu na przestrzeni wielu lat powstała bardzo przemyślana i rzetelna propozycja poetycka. Przemyślana i rzetelne zarówno pod kątem formalnym, jak też treściowym. Na okładce fragment reprodukcji obrazu holenderskiego malarza Jana Vermeera (1632-1675) „Kobieta ważąca perły”, który nie tylko znajdzie odbicie w jednym z wierszy tomu ale jeszcze stanowi alegorię całości książki. Dosyć to tajemnicze prawda? Tak jak tajemnicza jest zawartość kolejnych kart znajdujących się pod piękną okładką. Zresztą skoro mamy udać się do samego wnętrza przypowieści warto przypomnieć, za słownikiem języka polskiego, że przypowieść to „alegoryczne opowiadanie o treści moralno-dydaktycznej lub religijnej”. Jak zatem wygląda wnętrze przypowieści? Przede wszystkim składa się z trzech części: „Tętno gonitwy”, „Wnętrze przypowieści”, oraz „Magnificat Soni Marmieładow”. 

Tętno gonitwy

To ujęty w dziesięciu wierszach zapis zmagania się ze światem i tym co nam proponuje. To dojmująca świadomość własnego niedopasowania i obcości podmiotu mówiącego. Tytułowy wiersz cyklu stanowi poetycką analizę tego stanu:  „Natrętny chrząszcz miasta./Mimo że wciąż się uwijam/pośród zaułków i załamań ulic/jest zawsze pępek tej metropolii/i tkwię w nim po uszy”. Poczucie wykluczenia ze wspólnoty społeczeństwa uwijających się i świetnie zorganizowanych owadów nie wynika nawet z ich opresyjności ale własnego oddalenia. Konstatacja, że jest się zamkniętym we własnym wnętrzu, z którego nie da się przebić do otaczającego świata. Podmiot mówiący w tych wierszach podejmuje nawet takie próby ale kończą się one niepowodzeniem. Ucieczka od świata, który jest dla niego obcy, introwertyzm napięty do granic możliwości rodzą jednak stany depresyjne oraz poczucie bezsensu istnienia. Eskapizm sam w sobie nie jest remedium na ten stan rzeczy, ponieważ prowadzi do pustki. Sam bez ogródek wyznaje: „Podmiot liryczny tego wiersza/wchodzi po schodach na najwyższe piętro/po czym zirytowany zbiega na dół./Następnie znów się pnie po schodach/w zatęchłej norze kolejnej schodowej klatki.// Zjeżdża windą, która skrzypi wywołując /turbulencje, po czym idzie/na przystanek by jechać/ na drugi koniec miasta” i dalej: „Podmiot liryczny tego wiersza/wychwytuje każdą kroplę ciszy, samotności/i prosi w ukryciu o słowo/w zaniedbanym/pełnym ech pokoju” (Tętno gonitwy). Tom jednak nie jest zapisem stanu depresji i poczucia alienacji, co przecież stanowi częsty motyw w poezji już od czasów romantyzmu. U Kolbusa chodzi o coś więcej. Stan taki jest jedynie punktem wyjścia do prawdziwej drogi, którą możemy nazwać pielgrzymką do samego siebie. Już w pierwszym cyklu dostrzegalne są przebłyski, migotania i przejaśnienia, które zagadkowe, a może nawet nieuchwytne dla czytelnika, być może takie były początkowo również dla samego podmiotu lirycznego. Być może, te pojawiające się znaki odbieraj on, jako pogłębiające się stany depresji, załamania a nawet majaczących na horyzoncie wizji samobójczych. „Jonasz we wnętrzności ryby do suchej nitki/przemokły – już się nie może zanurzyć./Płynie niesiony przez tłum gęstej wody. Kiedy się zbliży obejmują go trawienne soki”. Wiersz „Długa droga do Niniwy”, z którego pochodzi ten cytat jest fundamentalny dla zrozumienia dalszej przemiany. Podmiot mówiący w nim wydaje się strącony na dno wnętrza (biblijna przypowieść o Jonaszu jest tutaj doskonałą prefiguracją ocalenia), uwięziony na zawsze: „Czy padnie już tutaj czy w jeszcze jeden/zakręt ryby zakluczy ażeby tam umrzeć?/Więc pozostaje jedyny kierunek: złamany/ opada przy łóżku na grząskiej podłodze i szepta.// Szept wznosi się długo. Sam siebie przekracza/ jak rybie żebra kolistych ścian, błysk fali/ z ruchliwym wnętrzem patrzących oczu. I trzy dni i trzy noce” (Długa droga do Niniwy). Czy jest ów przekraczający sam siebie szept? Kapitulacją? Wołaniem o pomoc? Do kogo, ku czemu? Sięgnijmy do przypowieści. „Wołałem z ucisku mego do Pana, i wysłuchał mnie, z brzucha otchłani wołałem i wysłuchałeś głos mój” (Jon 2,3). Proroctwo Jonasza dokona się i Niniwa zostanie ocalona, a on sam uratowany wcześniej z topieli. De profundis Jonasza, to szept podmiotu litycznego, który „przenosi sam siebie”. Zatem ostateczną Instancją do której odwołuje się w swoim upadku jest sam Bóg. Potwierdzeniem tej ścieżki jest wiersz „O roli – małe wyznanie”, któ®y opisując ponownie osamotnienie w świecie ale także objawienie drogi ku własnemu zbawieniu „Lecz gdy tak w zapamiętaniu kopał, poznał wreszcie/Iż doszczętnie się pogrążył i że w uszach, oczach/Ustach ziemia, która kona na swą pokalaność./Ale ta bezsilność odnalazła Skarb na falach głębokiego głosu” (O roli – małe wyznanie). Na dnie odnaleziony Skarb, jasność oświetlająca drogę wyjścia z otchłani „Niewyraźny dukt. Tu pozostać. Nawet kiedy Ciemność horyzontu przyćmi akt najmniejszy” (Wołanie urywane). Powołanie przez Boga staje się powodem bezpośredniej przemiany. Dawny podmiot jeszcze ściera się z tym nowym, wyłaniającym się z ciemności, jest własnym wrogiem-przyjacielem ale kierunek staje się nieodwołalny. Dawny umiera by narodził się nowy. Tak kończy się pierwszy etap drogi i zarazem pierwszy cykl książki.

Wnętrze przypowieści

Wyrwany z ciemności Jonasz dociera do swojej Niniwy, bo tutaj Bóg wyznaczył mu misję ostrzeżenia mieszkańców przed Jego gniewem. Jak jest dalsza misja podmiotu lirycznego? Co jest jego przeznaczeniem? Drugi cykl tomu to zaledwie sześć wierszy, które stanowią jądro przypowieści, same są mini przypowieściami osnutymi wokół holenderskiego malarstwa wspomnianego Jana Vermeera, czy choćby epizodu śmierci Camille Monet, żony wybitnego impresjonisty. Te poetyckie przypowieści są wskazaniem drogi poszukiwania harmonii, ładu i spokoju, dla wędrowca ale też dla tych nadal poddanych tętnu gonitwy. Vita contemplativa i Vita activa są niezmiennymi składnikami tej harmonii. „bo być-czynić przypowieść znaczy: każdą/ niedostojną w sobie czynność nachylać ku wnętrzu/ by się tam odbiła Czynem nieskończenie głębszym/ mocniejszym i trwalszym niźli nieudolny czas/ co łatwo pęka pod dotykiem/ wspartym z uciszonej głębi/ z dna” (Wnętrze przypowieści. Vermeer). Tak jak spokojne sceny wykonane w jednym wnętrzu przez mistrza z Delft potrafią zawierać głębie wielopłaszczyznowych odniesień i symboli, będących do dzisiaj zagadką dla interpretatorów, tak powierzchnia zjawisk codzienności kryje w sobie głębię metafizycznych sensów. Aby jednak móc je uchwycić należy mieć uszy i słuchać. Warunkiem odnalezienia drogi ku zbawieniu jest odnalezienie drogi ku sobie. Zgoda ze sobą warunkuje zgodę ze Stwórcą. „Więc pisz dużą literą Cisza, w której gąszczu-dzwonie brodzić/ żeby się zgubić, tak by drogą było bycie, lampa-Agnus” (Logoterapia, czyli deszcz). Logoterapia, czyli metoda psychoterapii dążąca do osiągnięcia akceptacji samego siebie i odnalezienia własnej, niepowtarzalnej drogi – to jeszcze jeden drogowskaz na mapie wędrówki podmiotu lirycznego. Rozpoznanie powołania dokonuje się w ciszy rozpoznania samego siebie. Wnętrze świata, jego niewidzialna „podszewka” unieważnia czas, a wraz z nią śmierć, która jest tylko przejściem, zmianą barw, wypalaniem się kolorów (zob. Camille Monet na łożu śmierci). Cykl kończy wiersz „Przypowieść oczywistości”, oczywistym jest bowiem dalsze życie, codzienne życie po „przemianie”. Teraz jednak wszystko uzyskuje właściwy wymiar i głębokie znaczenie, a vita activa nie oznacza mrówczej gonitwy, której ogólnego sensu żadna z ludzkich mrówek się nie dopatruje. To codzienny, nawet najprostszy znój, jak praca w polu, uzyskuje właściwy wymiar. Opisem takiego znoju jest przywołany już wiersz „ Przypowieść oczywistości”, którego „akcja” jest dokładnie określona: poranek 4 sierpnia 2010 roku, w rześkiej mgle poranka. Podmiot liryczny podlega już porządkowi nałożonemu klasztorną Regułą, w której godziny pracy fizycznej dzielą dzień z godzinami modlitwy i kontemplacji. Pomimo oczywistej niedogodności  „Prawie po kolana w ziemi wilgotnej, ukorzenionej./ Przyduże gumo filce, tunika brudna i ciężka u dołu (…) Słodko omdlewają ręce/ i kolana gną się. Dziwnie bliskie owo omdlewanie:/ przedłużenie aktu zawierzenia, jego materializacja”. (Przypowieść Oczywistości). Tak wygląda równowaga życia zapowiedziana równowagą szalek wagi na obrazie Vermeera. 

Magnificat Soni Marmieładow

Ostatni cykl to siedem wierszy, które dokonują ponownej analizy świata „zewnętrznego”. Nie są one jednak wyrazem opozycji podmiotu do tego co poza nim, ale spojrzeniem z dystansu, jaki daje odnalezienie własnej drogi. To analityczna diagnoza, a właściwie refleksja nad stanem ludzkości, niezależnie od czasu historycznego. Otwiera ją reportażowy „Love Parade” ukazujący trumf tego, co nazwać możemy cywilizacją śmierci, w której pogubiono sensy najważniejszych słów i przesunięto znaczenia najistotniejszych pojęć. Odwieczne i integralne człowieczeństwu pragnienie miłości przemienia się w chęć użycia i najdalej posuniętego permisywizmu w świecie pozbawionym jakiegokolwiek tabu a tym samym sacrum. Parada miłości, mająca być formą procesji na cześć życia i nieograniczonej wolności staje się procesją ku śmierci, swoistym konduktem pogrzebowym. Tekst zawiera notę odautorską wyjaśniającą jednoznaczny stosunek do parady, jednak w obliczu rzeczywistej tragedii (ofiary śmiertelne stratowane w wyniku paniki, jaka wybuchła w tłumie) jest swoistą formą upamiętnienia. Świat bez wartości, świat bez metafizyki i Boga prowadzi do anihilacji, to zdaje się mówić podmiot liryczny. Tymczasem nie należy ulegać pozorom i stereotypom, tak aby nie skrzywdzić sprawiedliwego. Tej przestrodze służy wiersz „Magnificat Soni Marmieładow”. Przypomnijmy, to jedna z bohaterek „Zbrodni i kary”, która aby utrzymać ojca alkoholika oraz macochę z dziećmi sprzedaje swoje ciało, stając się tym samym obiektem społecznej pogardy. Sonia jest uosobieniem świętej nierządnicy, wepchniętej w grzech przez szczytne, dobre a nawet święte cele. Wzgardzona Sonia żyjąca w piekle ludzkich odruchów sama wydobywa z piekła grzechu Raskolnikowa, który dzięki niej przyznaje się do zbrodni i poddaje oczyszczającej karze. Towarzysząca mu na zesłaniu Sonia zrywa z dotychczasowym życiem i procederem. Tym samym dokonuje się akt wspólnego oswobodzenia z okowów grzechu i wyjście z ciemności na właściwą drogę.  Jonasz, dziewczyna Vermeera, Sonia Marmieładow, Claude Monet, to figury spotkane na drodze podmiotu lirycznego, towarzysze jego podróży z ciemności ku światłu. Cały cykl a tym samym cały tom kończy wiersz „Miłosz i Weronika”, który stanowi swoistą kodę, postscriptum. Tekst opisuje narodziny Czesława Miłosza, który jak każdy z nas przyszedł na ten świat w bólu i cierpieniu jego matki Weroniki z Kunatów. Wiersz nie dotyczy jednak aktu narodzin ale jest swoistym hołdem dla artysty, tego konkretnego oraz dla całej artystycznej twórczości. Oto bowiem scena rozgrywająca się wiek temu ma w drugim planie świat, który całkowicie odszedł, świat odczuty przez podmiot liryczny jako harmonijny, spokojny i leżący z uboczu wartkiej gonitwy spraw ludzkich „gdzie celebrowane są odwieczny ruch i trwanie/ w szumie migotliwej wody i zstępują pokolenia/ w prastarym obrzędzie, na przekór mijaniu wsobnych istnień oraz epok/ na przekór zagładzie, tak i sam pełznącej łuną/ charczeniu gardeł i szamotaninie w sieni ryb wydartych toni” (Miłosz i Weronika). Ten świat, być może nieco idealizowany przez mówiącego w wierszu, już nie istnieje i przepadłby całkiem, gdyby nie ocalająca moc sztuki. Gdyby nie ów noworodek, który nie tylko zachowa świat ten w swojej pamięci ale zaklnie go w piękną szkatułkę swojego talentu- swojej poezji, swojej sztuki. Ten wiersz to nie tylko hołd dla Noblisty, dla świata dawnego, ale hołd dla Sztuki, która jednak potrafi ocalać, przenosić przez „noc grozy”, jak napisał inny wielki Poeta, to co ważne i to co powinno być zawsze. 

Tak kończy się przypowieść o drodze przez wnętrze. Jaki z niej morał? Świat zawsze będzie potrzebował odkupienia, ponieważ nieustannie upada, taka bowiem jego – nasza natura.         To piękne ale trudne wiersze, przywodzące na myśl norwidowską formę frazowania i narracji. To wiersze, które skłaniają do refleksji, które wymagają dużego wysiłku i skupienia, ponieważ jak każda przypowieść niosą w sobie wiele płaszczyzn naszpikowanych znaczeniami. Trzeba być uważnym aby ich nie przeoczyć. Trzeba kontemplować te wiersze w ciszy i samotności i wyczulać wewnętrzne ucho na jeden jedyny szept. „Wnętrze przypowieści” Mateusza Macieja Kolbusa to doskonały podręcznik do ćwiczeń wewnętrznego ucha. Gorąco polecam.

Mateusz Maciej Kolbus, Wnętrze przypowieści, wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2023, s. 68.

Paweł Kołodziejski