Paweł Stelmach – Brudne słońce

Na Słońcu pojawiają się liczne czarne plamy, jednak naukowcy nie przejmują się tym zbytnio. Z czasem identyczne plamy powstają na dłoniach milionów ludzi na całym świecie. Wybucha globalna panika. Czy odpowiedzialna jest za to nowa, nieznana dotąd choroba? Może to wynik promieniowania lub innego kataklizmu? Czerń otacza Słońce pierścieniem, a w dniu, w którym udaje jej się zatoczyć pełne koło, cała ludzkość traci przytomność i zapada w sen na cztery dni. Ludzie budzą się w ruinach świata. Obie Ameryki pokrywa pustynia. Europa utonęła pod śniegiem. Nikt nie wie, co działo się, gdy wszyscy spali. Czy ludzie zginęli i czekają na sąd ostateczny w Czyśćcu? Może tak naprawdę nigdy się nie obudzili? Może to wszystko tylko zły sen? Majaki szaleńca? Zadając te i wiele innych pytań dwie grupy ludzi, jedna zlokalizowana na terenie USA, a druga Francji, decydują się wyruszyć w podróż…


– Tam, po prawej! – krzyknęła Zoe.
Mniej więcej czterdzieści metrów od nich majaczył niski, trzypiętrowy budynek. Wyglądał dość niecodziennie, stojąc na środku pustyni, ale po Wielkim Zaśnięciu nikogo już nie dziwiły takie rzeczy.
– Zatrzymujemy się? – spytała Sarei, choć dobrze wiedziała, co powie Orwell.
– Oczywiście. Może uda nam się uzupełnić zapasy na dalszą drogę. – Wyciągnął krótkofalówkę, by dać znać pozostałym pojazdom. – Postój przy budynku, powtarzam, postój.
– Przyjąłem.
Dwa pozostałe jeepy skręciły w tym samym kierunku.
Zauważyli jakiś ruch. Drzwi wejściowe otworzyły się, aby odsłonić nową postać. Stary mężczyzna stanął przed wejściem z założonymi rękami. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Brudna koszulka z lekko wytartym napisem Marvel żałośnie opinała się na nadętym brzuchu. Gęste włosy pokryła siwizna. Wydatny nos podtrzymywał drobne z kolei okulary. Sarei z pewnym podziwem przyznała, że jeszcze nigdy nie widziała tak wielkiego nosa.
– Jest jak silnik boeinga – szepnęła.
Orwell zerknął na nią ze zdziwieniem.
– Co?
– Nie widzisz go?
– Widzę faceta raczej mizernej postury. Jeśli nie ma broni, nie powinien stanowić zagrożenia.
Sprawnie wysiedli z samochodów i wycelowali broń w nieznajomego. Nie był szczególnie zaskoczony. Lekko przekrzywił głowę, taksując przybyszy.
– Jebani Amerykanie, przyszliście mi tu demokrację zakładać?! – krzyknął, choć kąciki ust lekko mu drgały. Nie wydawał się przykładać szczególnej wagi do wycelowanego do niego pistoletu.
– Podnieś ręce tak, żebym je widział! – odwarknął Orwell.
Mężczyzna wywrócił oczami.
– Moje życie to żart – mruknął do siebie. – Los umieścił mnie w parodii postapokaliptycznej telenoweli dla dzieci z wodogłowiem.
– Ręce!
– Nie dam rady. Trzy czwarte ludzkości wcięło w pizdu, a debile jak byli, tak są nadal – wyszeptał, po czym krzyknął: – Ej, wy, policjanci z Miami!
Popatrzyli po sobie zdezorientowani.
– Nie, nie wy, ci drudzy.
Odwrócili się za siebie. Przymknął oczy.
– Niech mnie ktoś zastrzeli, proszę.
– Ręce!
– Złość piękności szkodzi, moje słońce i gwiazdy, ale niech ci będzie.
Orwell i Zoe dopadli do niego błyskawicznie i rozpoczęli przeszukiwanie.
– Do dupy też mi zajrzycie?
– Może kryjesz coś w swoim nosie? – zagadnęła Sarei, podchodząc bliżej.
– Tak, jego włosy. – Wskazał na Orwella. – Od jak dawna ich nie ma? Ktoś zgłosił zaginięcie?
– Strasznie jesteś sarkastyczny. Aż strach coś powiedzieć.
– Pracujecie dla wywiadu? Nikt mnie tak jeszcze nie rozgryzł.
– Nie ma broni. – Orwell trochę się uspokoił.
– Po co mi broń? Jesteście pierwszymi ludźmi, jacy się tu pojawili, od kiedy to się zaczęło.
– Nazywasz się jakoś?
– Eliasz. Eliasz Dędkowski.
– Rosjanin?
– Marsjanin, kurwa. Jestem Polakiem. […]


Paweł Stelmach. Ma trzydzieści jeden lat. Jest absolwentem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, jego rodzinnym mieście. Kocha Wrocław niezmienną, wieloletnią miłością. Gdy szum miasta staje się zbyt dokuczliwy, Paweł ucieka w góry lub nad morze, lub do wnętrza własnej głowy, co również uważa za swojego rodzaju podróż. Na co dzień Paweł pracuje w banku inwestycyjnym, starając się łamać stereotypy dotyczące wielkich korporacji. Spotkał kilka osób, które udowodniły mu, że można wyrwać się ze schematu “krawaciarza”, jeśli się tylko chce. Lubi pierogi ze śmietaną, polską fantastykę i gdy deszcz dzwoni o szybę. Lubi też przestrzeń. Na rynku wydawniczym zadebiutował kryminałem “Setki oceanów”. “Brudne słońce” stanowi drugą część wielogatunkowej trylogii “Serce wszystkich gwiazd”. Ostatnia część pt: “Nienamacalni” jest w trakcje przygotowania, tak samo jak baśniowe opowiadanie pt: “Papierosy są złe, ale lepiej mieć je przy sobie”.