Łukasz Czarnecki – Strefa krokodyli

Niektóre zbiory wierszy zapraszają do naprawdę osobnego świata. Taką alternatywną rzeczywistość serwuje Łukasz Czarnecki w swojej “Strefie krokodyli”. Jest to parny zaułek, pełen darwinowskich rozdań i tańców, które próbuje objąć językiem ludzki obserwator. Poddany takim samym biologicznym podszeptom, jakie słyszy zwierzęca czereda zanurzona w swoim ekosystemie. Te wersy łechcą nas gadzi mózg i zapraszają do błogiego oddania się temu, co nieuniknione. “Strefa…” czeka na śmiałków.


Hipokampus

Piszę w pierwszej osobie.
Inaczej nie potrafię.
Zabiłem hipokampusa.

Dwudziestego czwartego listopada znalazłem go na plaży,
gdy silne po-nocne fale wyrzuciły go na brzeg.
Miał trzy centymetry wielkości.
Zanotowałem w pamiętniku: mam przyjaciela.
Następnego dnia pojechałem do sklepu kupić mu akwarium.
Małe, półlitrowe.
– Uważaj – usłyszałem od sprzedawcy –
Hipokampus szaleje w okrągłym akwarium, bo kąt widzenia jest kątem zakrzywienia.
Nie zwróciłem na jego słowa uwagi.
Kupiłem mu duże, okrągłe.
Stałem się dla niego katem.
Próbował mnie poznać, ale wyrobił sobie o mnie zakrzywione spojrzenie.
Z morza wyłowiłem mu różowe rośliny, jakieś bezimienne algi, nieprzyjemnie pachnące.
Z morza wyłowiłem muszle, które były jak powierzchnia nowej planety.
Z morza dostarczyłem mu morskiej wody, jednakowoż zasolonej.
Zanotowałem w pamiętniku: jest nadzieja.
Jego okrągłe akwarium to był obóz koncentracyjny;
tak myślałem i po, wybiegając w czasie.
Teraz obserwowałem jak pojedynczą stopą chwyta się akwariowych czeluści, roślin na
różowo.
Nie chodziło o słabnący wzrok, nie potrafił rozpoznać zakrzywionej rzeczywistości.
Umierał wolno.
Nerwy mu puściły.
Krew napłynęła do oczu.
Umierał z wyczerpania trzymając się kurczowo jakiegoś tam badyla na dnie.
Jego ciało stało w wodzie przez kilka dni.
Zapach rozkładających się zwłok był nie do zniesienia.
Wylałem wodę.
Woda szybko zniknęła w kanalizacji.

Piszę w pierwszej osobie.
Inaczej nie potrafię.
Zabiłem hipokampusa.

Life course czasowo bezdomnej suki

Weszła do wody,
nic nie wskazywało na spotkanie, wtem została złapana.
Agresor szarpnął za szyję,
ale został uderzony w głowę.
Suka we krwi zdołała podbiec do jeepa,
jęczała z bólu.
Nie było nic, co by ją zajęło w tej chwili,
chciała tylko do jakiegoś domu.

Za kilka godzin zostanie zszyta,
rany będą głębokie, ale przeżyje.
Ropa będzie się gromadziła w podskórnych kleszczach.
Będzie wiła się z bólu, ale jej życie będzie
kontynuowane.
Znajdzie dom. Będzie spała u siebie,
a gdy dojdzie do zdrowia, będzie miała życiodajną potrzebę uprawiania seksu.
Urodzi dziesięć szczeniąt.
Wszystkie zostaną adoptowane.
Blizny zagoją się,
siła witalna przetrwania będzie obecna aż do jej ostatnich dni.
Umrze na złośliwy nowotwór macicy.


Łukasz Czarnecki

Urodził się w Ostródzie, w 1980 r. W 2008 r. rozpoczął studia doktoranckie na Wydziale Nauk Politycznych i Społecznych z Narodowego Autonomicznego Uniwersytetu w Meksyku, gdzie z wyróżnieniem obronił się w 2012 r. Od tego czasu mieszka i pracuje w Meksyku. Studiował też we Francji i Polsce, gdzie ukończył doktoraty na socjologii (Uniwersytet w Strasburgu, 2019) i prawie (Uniwersytet Jagielloński, 2019).

Ponadto obserwuje i pisze, najczęściej krótkie formy poetyckie i prozatorskie. Jego wiersze publikowały się w Meksyku (w czasopismach m.in. La Jornada, Unidiversidad, La Otra).

Wydał dwujęzyczny tomik poezji Purificados/Wyczyszczone (wyd. Editoral Praxis, 2012).