Andrzej Trembaczowski – rocznik 1951; urodzony w Lublinie, gdzie mieszka do dziś. Żonaty, dwoje dzieci: córka i syn. Z wykształcenia fizyk, z zamiłowania przyrodnik. Empirysta – “patrzę, obserwuję, wyciągam wnioski”. Zainteresowania: rozmaite. Hobby: wędkarstwo, żeglarstwo, fotografia i leśne wędrówki. Książki: „Nocne połowy ryb”, PWRiL 1989, „Zanim wyruszysz, czyli coś o survivalu”, Dom Wydawniczy Bellona 1996, artykuły o wędkowaniu i o survivalu, opowiadania wędkarskie (w przygotowaniu). Od kilku lat związany z witryną Internetową „Rybie Oko” i Klubem Wędkujących Internautów. VIII Ogromna, czerwona kula unosiła się nad horyzontem. Powierzchnia rzeki parowała. Niziutko przesuwały się czerwonawe mgiełki. Basowy pomruk wibrował w powietrzu. Dwa śmigłowce zawisły nieruchomo, potem zbliżyły się, rosły i rosły, aż przesłoniły sobą wszystko. Huk silników potężniał, stawał się trudny do wytrzymania. Wewnątrz siedzieli dziwni ludzie w srebrzystych kombinezonach. Chris zbudził się. -Dziś mija siedmiutysięczny czterechsetny dzień Nowej Ery – oznajmił na powitanie komputer, jakby bardziej uroczystym głosem. – Miłego dnia, Chris. Chris skończył śniadanie i popijał kawę. Śniadanie wyjął jak zwykle ze skrzynki. Odkąd przeszedł na poziom szósty, ani razu nie był w jadalni. Wolał zamawiać posiłki do domu. W ten sposób mógł wybierać pomiędzy rozmaitymi ofertami, zamiast brać z lady co popadnie, jak to robił kiedyś. Prawdę mówiąc niewiele zyskiwał na tym. Najczęściej nie wiedział, co kryje się pod nieznaną nazwą. Przedtem wybierał dania “na oko”, sugerując się ich wyglądem, teraz pozwalał składać komputerowi propozycje. Ale zawsze stanowiło to jakąś odmianę, poza tym mógł określić, czy woli danie zimne, czy gorące. Czasem życzył sobie czegoś “retro”. Tym razem na śniadanie zjadł okrągłe placuszki. Były ciepłe, trzeszczące w zębach i nadziane czymś kwaskowatym w środku. “A więc minęło już prawie pięćdziesiąt dni od wakacji” – pomyślał, przypominając sobie domek nad morzem, podwodne przygody, żeglarskie popisy Henryka, a także safari. Zerknął na rogi wiszące nad kominkiem. “Pięćdziesiąt dni” – westchnął. Cały ten czas poświęcił rozwiązywaniom problemowych testów. Jedynym urozmaiceniem były spacery po “tamtej stronie”, jak je sobie nazwał, no i Kid. Mimo woli przypomniał sobie ostatnią wycieczkę i morderstwo, którego byli świadkami. Wzdrygnął się. Nie chciał o tym myśleć, wolałby o tym zapomnieć, ale to nie było takie proste. Nie potrafił. Przerażenie i bezsilność – oto co czuł wtedy, gdy powstrzymany kurczowym chwytem drobnej dłoni Kida cofnął się i schował za pojemnikami. Te uczucia towarzyszyły mu podczas pośpiesznego powrotu i nie opuściły go do dziś. Nie potrafił się od nich uwolnić. Próbował uciec od tych strasznych przeżyć, ucząc się intensywnie, czasem mu się to udawało, wystarczało jednak, aby skończył rozwiązywać testowe zadanie i znów tamta okropna scena pojawiała się mu przed oczami. Wracała natrętnie tak, jak ten niezrozumiały, koszmarny sen. Nawet częściej. Chris nie mógł pogodzić się z tym, że wszystko toczy się jak dawniej, tak jakby właściwie nic szczególnego nie zaszło. Cóż jednak miał robić? Aby oderwać się od tych natręctw spróbował skupić się nad tym, co usłyszał na powitanie. Zwykła, codzienna, banalna informacja – oto rozpoczyna się kolejny dzień. Co oznacza siedmiutysięczny czterechsetny dzień Nowej Ery? Dlaczego ton głosu był uroczysty? Może zdawało mu się? Jakiż to powód? To, że ostatnie dwie cyfry są zerami, nie było przecież niczym szczególnym? Nonsens. Za kolejne sześćset dni będzie równe osiem tysięcy, no to co? Też nic. Czy się coś z tego powodu zmieni? Być może awansuje, być może będzie wtedy na siódmym poziomie, może dadzą mu jakąś pracę, ale to nie wyniknie przecież z okrągłej daty! Nowa Era… Za dwa tysiące sześćset dni nastąpi kolejne zerowanie, drugie od Wielkiego Wydarzenia, które zapoczątkowało Nową Erę. No i co z tego? Pod wpływem tych refleksji, a może mimo wszystko z powodu bardziej uroczystego powitania, Chris postanowił spędzić ten “okrągły” dzień inaczej. W końcu znalazł pretekst, by odstawić testy i poszperać trochę w encyklopedii. Zapragnął dowiedzieć się czegoś o czasach poprzedzających Wielkie Wydarzenie. Z zapałem zabrał się do poszukiwań. Od razu napotkał trudności, jak zwykle, kiedy nie wiedział dokładnie, jak nazwać to, czego szukał. Od czego zacząć? Zapytał o Wielkie Wydarzenie. Rozległ się dźwięk, jakby frazy hymnu, a potem męski głos powiedział patetycznym tonem: – Witaj w siedmiutysięcznym czterechsetnym dniu Nowej Ery. Masz szczęście żyć w czasach powszechnego pokoju i dobrobytu. Ciesz się. Oto minęło już siedemnaście tysięcy czterysta dni od ostatecznego zwycięstwa nad wszelakim złem panującym na Ziemi. Siedemnaście tysięcy czterysta dni tryumfu rozumu ludzkiego. Już siedemnaście tysięcy czterysta dni przeszło od zaprowadzenia nowego ładu społecznego, opartego na racjonalności, wzajemnym poszanowaniu i odrzuceniu przemocy. Siedemnaście tysięcy czterysta dni temu ludzkość pokonała wreszcie dręczące ją upiory. Raz na zawsze, dzięki rozumowi, człowiek wyzwolił się z jarzma pętających go ciemnych demonów. Wyzbył się wszelkich popędów i negatywnych emocji. Zapanował Nowy Ład i trwać będzie wiecznie. Chris nie wiedział, jak przerwać to przemówienie, ale na szczęście głos zamilkł i zrobiło się cicho. Dziwne, został zasypany lawiną słów i właściwie nie dowiedział się niczego. Dalej nie wiedział, czym było to całe Wielkie Wydarzenie ani kto zaprowadził Nowy Ład. Nie było również mowy o tym, jak ten Nowy Ład zaprowadzono i jakich to cudów dokonano, aby “wyzwolić rozum ludzki” i pozbyć się “dręczących ciemnych sił i upiorów”. Znów przypomniał sobie morderstwo, którego był świadkiem. Coś tu się nie zgadzało. Postanowił wyjaśnić zagadkę inaczej. Przywołał kalendarz, nastawił datę na trzydzieści tysięcy dni wstecz i uruchomił. Okienko podręcznego ekranu zamigotało. W mgnieniu oka przemknęły cyfry i obrazy. Potem nagle wszystko zatrzymało się, ekran zgasł i pojawił się napis-ostrzeżenie, że będzie stosowana inna jednostka czasu. Chris niecierpliwie uruchomił ponownie kalendarz. Ekran znowu ożył, ponownie pojawiały się i znikały rozmaite sceny, jednak wolniej. Skoki pomiędzy chwilowymi obrazami stały się wolniejsze na tyle, że prawie można było rozpoznawać to, co przedstawiały. Wreszcie ekran uspokoił się i przestał migotać. Chris zobaczył miłą, uśmiechniętą twarz dziewczyny, która powiedziała: – Jest niedziela, dwudziestego stycznia dwa tysiące piętnastego roku. Właśnie minęła siódma zero zero czasu środkowoeuropejskiego. Imieniny obchodzą Fabian i Sebastian. Wszystkiego najlepszego! Nad Europą umocnił się rozległy wyż. Mamy słoneczną, lecz mroźną pogodę, tylko na Wyspach Brytyjskich niebo jest zachmurzone, a temperatura bliska zeru. Na Bałkanach i w południowej części Półwyspu Iberyjskiego temperatura przekracza dziesięć stopni. W rejonie Alp spodziewane są zamiecie i burze śnieżne. Kierowcom zmierzającym w tamte strony zalecamy szczególną ostrożność. Na Półwyspie Skandynawskim i w środkowej części kontynentu panują tęgie mrozy. Zziębniętych zapraszamy do Grecji – uśmiechnęła się. – Słoneczna pogoda sprzyja dobremu samopoczuciu. Podajemy wiadomości. Już ta porcja informacji dotycząca pogody szokowała. Nie chodziło o inną rachubę czasu, mniejsza z tym. Co innego uderzyło Chrisa. Szczegółowy opis pogody świadczył o zależności ludzi żyjących w tamtych czasach od warunków atmosferycznych. Głosik wyrecytował dalej najważniejsze wydarzenia. Ekran wyświetlał zmieniające się sceny. Kolejno pojawiło się kilku komentatorów, każdy z nich coś tłumaczył, ale Chris niewiele z tego rozumiał. Oto ktoś z kimś zawarł jakieś porozumienie, ktoś inny z kimś innym nie potrafił się porozumieć. Gdzie indziej znowu jakieś ustalenia nie zostały dotrzymane i spowodowało to zamieszki. Chris zobaczył tłum wzburzonych ludzi. Krzyczeli i rzucali kamieniami. “Skomplikowane to wszystko” – westchnął. Potem dowiedział się o oskarżeniu któregoś z dalekowschodnich koncernów o nielegalną sprzedaż urządzeń elektronicznych do strefy arabskiej oraz że było to pogwałceniem nałożonego na te towary embarga. – Same niezrozumiałe terminy – mruknął. Później jeszcze zobaczył skutki wybuchu bomby w centrum Paryża. Znów pojawiły się gadające twarze. Komentatorzy próbowali ustalić, jakie ugrupowanie terrorystyczne było odpowiedzialne za tę masakrę. Najpierw nikt się nie przyznał, a potem aż dwie grupy terrorystów. Jedna nazywała się “Bojownicy Czerwonego Wschodu”, a druga “Front Wyzwolenia Ziemi – Frakcja Radykalna”. Chris nie mógł pojąć, jak ktoś w ogóle mógł się dopuścić takiej zbrodni. Następnie dowiedział się o aresztowaniu jakiegoś Wiaczesława, oraz że jest on prawdopodobnie łącznikiem mafii rosyjskiej. Znowu “mędrcy” snuli wywody o wszechpotędze tej mafii oraz o jej powiązaniach z czołowymi politykami i światem biznesu. Przy okazji nadmienili o powszechnej korupcji. Kompletnie zdezorientowany Chris ledwie zapamiętawszy kilka terminów wyłączył kalendarz i wrócił do encyklopedii. Zaczął cierpliwie odszukiwać zapamiętane hasła i dokopywać się do ich znaczeń. Brnął w ten sposób coraz dalej w gąszcz niezrozumiałych określeń i ani spostrzegł, gdy minęło mu całe przedpołudnie. Poczuł głód i zaprzestał dalszych poszukiwań. W głowie miał kompletny zamęt. Zdążył przyswoić sobie mnóstwo nieznanych dotąd terminów. Obejrzał na ekranie nieprzebraną ilość rozmaitych, dziś już nieużywanych przedmiotów, nawet zapamiętał nazwy niektórych. Wykonał gigantyczną pracę, ale nadal nic nie rozumiał. Nie dowiedział się ani czym było owe Wielkie Wydarzenie, ani na czym polega Nowy Ład i co zrobiono, aby dzisiejsze życie uczynić tak odmiennym od tego sprzed trzydziestu kilku tysięcy dni. Sama zmiana sposobu rachuby czasu też była intrygująca – dlaczego ją zmieniono? Różnice pomiędzy życiem ludzi z minionych czasów a jego własnym były olbrzymie. Rzeczywiście, obecnie panował spokój i porządek. Nie było takiego ogromnego, porażającego wręcz zamieszania. Oto siedzi sobie wygodnie przed komputerem, stara się wyjaśnić interesujące zagadki. Nie obchodzi go pogoda, zresztą w każdej chwili, gdy zechce, może ją zmienić, przynajmniej wizualnie. Za chwilę zamówi sobie obiad. Tak, rzeczywiście żyje się łatwo. Nic złego nie dzieje się, żadne nieszczęście nie może go spotkać. Nie grożą mu żadne niebezpieczeństwa. Nie ma katastrof, trzęsień ziemi, bandytów. Jest bezpieczny, w każdej chwili może… Nagle – ta myśl była uderzająca – uświadomił sobie na czym polega podstawowa różnica. Komputer wymienił na powitanie datę i życzył miłego dnia. Wywołany z kalendarza dzień rozpoczynał się całym zalewem informacji, od pogody po rozmaite wydarzenia. Czy świadczyło to tylko o panującym wówczas chaosie? A może… może teraz nie podaje się żadnych informacji? Tak, to niemożliwe, aby nic się nie działo! A morderstwo, którego był świadkiem?! Chris przestał jeść. Tak, to było to. Zaniechano informacji! Uznano, że są niepotrzebne, a może szkodliwe? Zebrał ze stołu naczynia z niedokończonym obiadem i wrzucił wszystko do skrzynki na odpady. Poczuł wielką potrzebę pogadania z kimś na ten temat. Ale z kim? Z komputerem? “Henryk! Muszę zobaczyć się z Henrykiem!” – nagle postanowił. Nie widział go od powrotu z safari i od dawna miał zamiar odwiedzić przyjaciela. Wciąż jednak był pochłonięty rozwiązywaniem testów. Wywołał Henryka. W okienku ukazała się znajoma, uśmiechnięta twarz. – Cześć, Chris! Fajno, że odezwałeś się. Właśnie pięć dni temu awansowałem na siódemkę i dostałem zajęcie. Możesz mi gratulować. A co u ciebie? Chris pogratulował przyjacielowi i począł dzielić się z nim swoimi przemyśleniami. – Zaraz, nic z tego nie rozumiem – rzekł Henryk. – Wiesz co? Wpadnij do mnie. Pokażę ci, czym się teraz zajmuję. Chris wybrał w windzie tabliczkę z numerem Henryka i dotknął jej pierścieniem. Po chwili stanął w progu jego mieszkania i… zdumiał się. Henryk całkowicie zmienił wnętrze. – Wejdź proszę. – Henryk uścisnął przyjaciela. – Siadaj. Chris usiadł na wskazanym fotelu i z miejsca zapomniał, po co właściwie przyszedł. Bo atmosfera Henrykowego mieszkania była szczególna. W całym pokoju był półmrok. Było tak ciemno, że Chris ledwo rozpoznawał zarysy najbliższych przedmiotów. Gdzieś z przodu, na wprost siedzących, ćmiła rubinowa poświata. – No, jak ci się podoba? – spytał Henryk. – Niewiele widzę – odparł Chris. – Strasznie tu ciemno, jak… w lochu. Henryk roześmiał się. Przesunął prawą ręką. Rubinowa zorza rozjarzyła się i rozpełzła po ścianach, które zabarwiły się na czerwono. Chris dostrzegł, że znajdują się w skalnej grocie. Ze stropu zwisały długie stalagmity, z których miarowo skapywała woda: kap, kap, kap. Obejrzał się. Drzwi oczywiście zniknęły, to go nie zdziwiło. Za plecami miał chropowatą, szorstką ścianę, po której pełgały czerwonawe światła. Spostrzegł tajemnicze znaki, które układały się w dziwaczny napis. Wyglądały tak, jakby ktoś okopcił w tym miejscu czymś ścianę. Spojrzał w górę. Tuż nad nimi wisiały skalne sople, na szczęście nic po nich nie ściekało. Strop pokrywało za to splątane kłębowisko pajęczyn. – Jak ci się u mnie podoba? – spytał Henryk. – Średnio. Zawsze miałeś dziwaczne pomysły. Czyżby taka atmosfera sprzyjała twoim nowym zajęciom? – Chris nie mógł powstrzymać się od ironii. – To są moje nowe zajęcia. Zajmuję się wizualizacją przestrzeni. Oprócz tego dalej studiuję. Dostałem nowy komputer. Profesjonalny. Zobacz. Znów coś tam pomajstrował. Rubinowe światło rozjarzyło się jeszcze bardziej. Migotało. Wyglądało jak odblask odległego ogniska. Chris dostrzegł, że jaskinia ciągnie się długim korytarzem, który lekko opada w dół. Dalej korytarzyk rozszerzał się. – Zajrzyjmy tam – powiedział Henryk i obraz przybliżył się tak, jakby uszli kilkanaście kroków. Korytarz zamienił się w wielką, podziemną salę, całą zalaną czerwonym światłem płynącym gdzieś z dołu. Przed sobą dostrzegli nieruchomą taflę – podziemne jezioro, Światło płynęło spod powierzchni wody. Na lewo, na niewielkim podwyższeniu pod ścianą, Chris dostrzegł łoże usłane białym, puszystym materiałem, a na nim jasnowłosą dziewczynkę. Spała. Raptem usłyszeli kroki. Gdzieś z boku musiały tam być ukryte drzwi lub inny korytarzyk, wyszedł wysoki, zgrabny młodzieniec w lśniącej, czarnej zbroi. Śmiałym krokiem zbliżał się do śpiącej dziewczynki. Wtem pojaśniało. Powierzchnia wody wzburzyła się mnóstwem bąbelków, które ulatywały z sykiem. Buchnęła para. Młodzieniec przystanął na moment, spojrzał na wodę i przyspieszył kroku. Powierzchnia wody pękła nagle i ukazała się straszliwa, zębata paszcza potwora. Smok prychnął ogniem, aż zabulgotała i zasyczała woda. Młodzian momentalnie uchylił się, dobył miecza. Wydawał się śmiesznie drobny i delikatny w porównaniu z bestią. Odważnie ruszył do przodu, zasłaniając sobą łoże i śpiącą dziewczynkę. Natarł na smoka. Pchnął silnie i ugodził potwora w prawe nozdrze. Smok ryknął, plunął ogniem i w jednej chwili śmiałek wyparował. Przestał istnieć. Dziewczynka nadal spała. Potwór sapnął, wynurzył się powoli i zbliżył się. Niezdarnie wypełznął na brzeg jeziora wlokąc za sobą długi, pokryty kolcami ogon. Nieproporcjonalnie małe skrzydełka, spięte jak u nietoperza błoną, przylegały do opasłych boków. Całe ciało okrywał pancerz dachówkowato ułożonych łusek. Gad wylazł ze chrzęstem, stanął na brzegu i otrząsnął wodę. Łypnął ogromnymi gałami oczu, rozejrzał się po jaskini, jeszcze raz spojrzał na dziewczynkę, po czym położył się opierając pysk na wielkich, trójpalczastych łapskach zakończonych straszliwymi pazurami. Parę razy poruszył leniwie skrzydełkami i znieruchomiał. Wydawał się pogrążony w drzemce. Wtem, gdzieś od góry, rozległ się szmer. Potwór otworzył jedno oko, ale natychmiast znów je zamknął. Szmer powtórzył się, był głośniejszy. Osypały się skalne okruszki. Smok nie reagował. Chris spojrzał w górę i dostrzegł, jak ze skalnego sopla jeden po drugim zsuwają się po cienkiej lince maleńkie ludki. Było ich siedem. Wszyscy ubrani w jednakowe, jasnozielone stroje, bogato wyszywane złoceniami, wszyscy brodaci. Na nogach mieli pantofle o podwiniętych śmiesznie czubkach. Jeden za drugim zeskoczyli zręcznie na posadzkę i raźno pomaszerowali w kierunku śpiącej. Smok uchylił powieki. Przymrużonymi oczyma obserwował kroczące postacie i gdy śmiałkowie znaleźli się pomiędzy nim a dziewczynką, zerwał się nagle. Szybkim ruchem przydeptał dwóch pierwszych, trzech dalszych zgarnął zamaszystym majtnięciem ogona i strącił w wodę – plusnęła i nieszczęśnicy zniknęli. Pozostali dwaj zdążyli odskoczyć i truchtem rzucili się do ucieczki. Prędziutko przebierali małymi nóżkami, tylko migały podwinięte pantofelki. Smok zwinął pysk w trąbkę i dmuchnął za uciekającymi. Świsnęło. Porwani silnym podmuchem zniknęli w ciemnościach groty, po chwili słychać było, jak rozbijają się gdzieś o ścianę. Dziewczynka spała dalej. Smok rozejrzał się z wyraźnym zadowoleniem, po czym oblizał się i podpełzł do łoża. Dziewczynka zbudziła się nagle. Usiadła. Spuściła drobne nóżki na ziemię, przetarła piąstkami oczy. Dostrzegła raptem potwora. Wyglądała na przerażoną. Zerwała się gwałtownie, tupnęła nóżką i… ryknęła straszliwie. Smok skulił się cały, przypadł do ziemi. Dziewczynka zeskoczyła na posadzkę. Smok rzucił się do ucieczki, próbował zsunąć się do wody, ale dziewczynka podbiegła i zręcznie przydeptała mu ogon. Potwór zapiszczał przeraźliwie. Uniósł się i stanął na łapach. Dziewczynka chwyciła jakiś długi, cienki przedmiot – może był to miecz porzucony przez młodzieńca? – i dźgnęła w opasłe podbrzusze. Potwór wydał z siebie dziwny, skomlący pisk, po czym zaczął puchnąć. Rósł w oczach i pęczniał. Robił się coraz większy i większy, przesłaniał sobą wszystko. Pękł nagle z ogłuszającym hukiem. Silny podmuch postrącał ze stropu stalaktyty. Ściany zarysowały się i pękły. W jednej chwili jaskinia rozleciała się. Obróciła się w gruzowisko. Wszystko zakrył skalny pył, a gdy opadł, w powietrzu unosił się rój kolorowych motyli. Były ich tysiące, wielkich i malutkich, żółtych, czarno-czerwonych, lazurowych i białych. Trzepotały, wirowały, tańczyły w powietrzu. – Jak ci się podobało? – spytał Henryk. Chris nic nie odpowiedział, był pod wrażeniem. – Właśnie na tym polega moja nowa praca. Wymyślam różne postacie, układam rozmaite historyjki i kreuję je. Pamiętasz wakacje? Widzisz, teraz i ja potrafię zrobić coś takiego. Chris pamiętał. Przypomniał sobie także, po co tu przyszedł. – Nie rozumiem, po co robisz to wszystko? – zapytał. – Jak to po co? To moje zajęcie. Lubię je. Czy musi być inne uzasadnienie? Znasz lepsze? Chris nie odpowiedział. Rzeczywiście możliwości zabawy były przeogromne. |
2003-04-18