Wojciech Brzoska – Wiersze podejrzane

Brzoska intryguje racjonalnym dystansem, wyczuciem języka i subtelną ironią. Pochwycone w biegu obrazy, kwestie ocalone z przypadkowych rozmów, ułamki dialogów zyskują pod jego piórem nową jakość. Podsłuchuje, podpatruje, podejrzewa, ustawia ludzi i przedmioty w figury mające opowiedzieć wiarę w jaki wyższy sens. Z układu literek w otrzymanym właśnie esemesie może wynikać to, co stanowi o porządku świata.

Wojciech Brzoska– ur. w 1978 r., poeta, redaktor działu poezji w magazynie literackim „Kursywa” (http://free.art.pl/kursywa). Publikował m. in. w „Odrze”, „Kresach”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Studium”, „FA- arcie”, „Czasie Kultury”, „Lampie i Iskrze Bożej”, „Toposie”, „Pracowni”, „Tyglu Kultury”, „Ricie Baum”, „Alternativie Plus”. Autor dwóch książek poetyckich: Blisko coraz dalej (IW „Świadectwo”, Bydgoszcz 2000) oraz Niebo nad Sosnowcem („Lampa i Iskra Boża”, Warszawa 2001), a także kilku arkuszy. Tłumaczony na język czeski. Mieszka w Sosnowcu.

e- mail: w.brzoska@wp.pl


Wiersze z “Wierszy podejrzanych:


przenikanie


różnimy się od siebie jak gąbka od kredy
ty starasz się zapomnieć
ja staram się ocalić
choć niewielki fragment Czasu
zapamiętać kształt okna
albo rysunek na okładce
leżącej obok książki

na pewno nie wiesz
że kiedyś się spotkamy
wynajmiemy wtedy mały pokój na rogu ulicy
i będziemy udawać Szczęście

po paru miesiącach
to ja będę pił kolejnego drinka
a ty może wreszcie namalujesz
swój pierwszy w życiu obraz





cienie, postępy


zrobiło mu się łyso
już na zdumiewający widok jej
nowej fryzury, a potem jeszcze
bardziej kiedy na powitanie chciała

go jakby z rozpędu
pocałować w policzek, a on
zastygł nagle w głupim natarciu,
w głupim rozdarciu pozostawiając tylko

samą dłoń. podczas rozmowy
wciąż podziwiał kształtny owal jej
czaszki, a zamiast słów
coraz częściej słyszał jak


jeżą się jego długie włosy.
w drodze powrotnej poprowadziły ich
cienie, więc zrozumiał jak chciał, że
jednak WSZYSTKO JEST PRZED NIM,


bo przecież przynajmniej ich
głowy doskonale się do siebie
dopasowały.







drugi oddech


lodowate spojrzenia w uśpionym autobusie
wymieniamy na przypadkowe gesty. latem
w mieście poezja maluje się na brudnych
przystankach, gdzie publikując swoje

wiersze uczą się cierpliwości młodzi
anarchiści, gdy tymczasem w środku
zimy w obronę bierze nas stary
mróz, który kradnąc gorące oddechy

rzeźbi na szybach kryształowe
ornamenty ze słów. one właśnie
zakwitają językami liści, szronem
topniejących snów!






dwie połówki tego samego wiersza
czyli ty pójdziesz górą a ja doliną
(albo odwrotnie)


ach, cóż to za strata kiedy się jest, przepraszam, kiedy
się było jak dwie połówki tego samego wiersza młodego
wciąż wieszcza, ach podkreślam: podkreślam jedną,
a ona drugą wierząc, że różnimy się dokładnie tak,

jak bardzo się trzeba poróżnić, by móc się podobnie
połączyć i przetrwać, a potem już wiedzieć, że jednak
niestety nie różniło się w sam raz, żeby napisać choć jeden
wiersz wspólny, tylko co najwyżej podkreślić połówki

cudzego i błędnie to zinterpretować, a przecież można
było już wtedy się domyślić, że niedługo jedno z nas
pójdzie górą, a drugie doliną i wymazać wszystko,
podkreślam: z pamięci wszystko wymazać zawczasu.




uśmiech losu


skrzyżowanie korytarzy, bo przecież nie dróg,
które dawno temu rozeszły się w swoje strony.
mignięcie twarzy, parę sekund przerwy
(bo skoro już jest to trzeba chociaż powiedzieć „cześć”)

to było „cześć” plus ten jej lekko zawstydzony
uśmiech, który do tej pory znałem właściwie tylko
ze zdjęć. przez moment chciałem nawet zawrócić,
ale nagle poczułem się obco prawie jak

jakiś obcy fotograf, do którego trzeba się
znajomo uśmiechnąć, żeby dobrze WYPAŚĆ.
wtedy właśnie pomyślałem, że i tym razem znowu
jej się udało. przez całą drogę powrotną uśmiechałem się

już tylko do siebie.