Zofia Florek – Sztuka pięknego umierania

Stanisław Ankwicz, bohater “Sztuki pięknego umierania” wie, że prawdziwa sztuka nie powstaje bez ryzyka. Że tworzenie to proces niebezpieczny, powolne rozszczelnianie granic między rzeczywistością a wyobraźnią, aż w końcu nie sposób już ich odróżnić. Ale jeśli nie wolno tworzyć, co pozostaje? W dusznym świecie rodzinnych konwenansów i narzuconych ról Ankwicz tłumi w sobie sztukę, podporządkowuje się konieczności, choć każdy dzień podsuwa mu obrazy, które domagają się uwiecznienia. Kiedyś próbował je zatrzymać, ale nauczono go, że pewnych rzeczy robić nie wolno. Że piękno może być winą, a twórczość – przekleństwem. “Sztuka pięknego umierania” to opowieść o człowieku, który boi się własnych pragnień. O sztuce, która potrafi pochłonąć swojego twórcę. O dusznej, klaustrofobicznej codzienności, gdzie każdy gest wydaje się starannie wyreżyserowany, a jedyne, co naprawdę należy do człowieka, to jego myśli. Do czasu. Debiutancka powieść autorki czerpie pełnymi garściami z XIX-wiecznej prozy rosyjskiej – melancholijnej, pełnej dylematów moralnych, wewnętrznych zmagań i niewypowiedzianych pragnień. To literackie przetarcie i jednocześnie zapowiedź dojrzałego głosu, który z każdym kolejnym krokiem nabierze własnego kształtu.


Lekko urażony, nie chciał, czy też nie miał zamiaru przypominać staruszkowi ich poprzedniego spotkania. Zaczął więc najzwyczajniej w świecie rozmowę. Dokładnie tak, jak to zrobił w czasie ich uprzedniego spotkania.

– Kim pan jesteś?

– Z zawodu, proszę pana, jestem Latarnik uliczny.

Ankwicz przyjrzał mu się uważnie. Tak to musiał być ten sam starzec, z tym samym drążkiem w spracowanej, zabliźnionej dłoni.

– A ty, pan, jesteś kimś? Czy się bez żadnego istotnego powodu wałęsasz po mieście nad ranem? 

– Ja? Ja… jestem artystą. Tak artystą – rzekł Ankwicz, z początku trochę zawstydzony, lekko onieśmielony, jednak kiedy kończył rzeczone przed chwilą zdanie, brzmiało ono niezmąconą zwątpieniem dumą.

– Artystą? Ach… Artystą, powiadasz pan? – może gdyby Ankwicz nie był tak bardzo zajęty powtarzaniem w głowie z emfazą własnej wypowiedzi, zdołałby odczytać zdziwienie malujące się na twarzy Latarnika i wyłapać pogardę ukrytą w ciężkim tonie jego głosu. Jednak był zbytnio zajęty sobą. 

– Na świecie jest zbyt wielu ludzi, co zwą się artystami… A tak niewielu artystów…

W chwili impulsywnego uniesienia Ankwicz chwycił dłoń Latarnika. Trzymając ją we własnych rękach, żarliwie zapewnił:

– Ja należę do grona tych prawdziwych artystów, niech mi pan wierzy! Jak mi pan pozwoli, pokażę panu moje dzieło. Proszę pozwolić mi je pokazać! A pewien jestem, że przyznasz mi pan rację.

– Szanowny panie, ja mam pracę do wykonania. Po ulicach wałęsają się krocie takich… młodzieniaszków jak pan. Zupełnie jak pan, co twierdzą, że tworzą sztukę. Niepowtarzalni indywidualiści. A ja zawsze im powiadam, że wszystko zostało już stworzone… I gdyby byli artystami, to by wiedzieli, że nie sztuką jest coś stworzyć, sztuką jest nazwać, przedstawić inaczej, niż było dotychczas, już istniejące emocje.

– Ja poczekam, aż pan zapalisz wszystkie latarnie na tej ulicy, proszę mi tylko pozwolić…

– Skoro pan poczekasz… – Zrezygnowany wzruszył ramionami, stwierdziwszy zapewne, że aby pozbyć się natręta, musi usłuchać go w tej jednej kwestii. Nie miał ni siły, ni ochoty kłócić się z szaleńcem, jak w myślach zaczął nazywać Ankwicza. Być może to ze starością przychodzi pewien rodzaj mądrości, który można by nazwać wyczuciem konieczności, a który pochodzi z niesamowitej znajomości ludzkiego charakteru.

Razem ruszyli w stronę następnej latarni. Ankwicz w podskokach chodził za zmęczonym starcem. Dwukrotnie podchodzili do drzwi domów i budzili lokatorów, którzy uprzednio prosili o to Latarnika. […]


Zofia Florek (ur. 2008) – słuchaczka i obserwatorka z zamiłowania. Pasjonuje się literaturą i językiem polskim. Uwielbia muzykę filmową, lokalne historie kryminalne oraz kubki pełne kawy. Pisze od zawsze a “Sztuka pięknego umierania” jest jej debiutanckim utworem.