Wojciech Giedrys – Ścielenie i grzebanie

Wojciech Giedrys – ur. 1 stycznia 1981, studiuje filologię polską i dziennikarstwo na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Prozaik, krytyk literacki.
Wiersze, opowiadania, szkice i artykuły krytycznoliterackie publikował m.in. w „Opcjach”, „Borussii”, „Tytule”, „Kartkach”, „Ha!arcie”, „Toposie”, „Portrecie”, „Przeglądzie Artystyczno-Literackim”, „Undergruncie”, „Kulturze”, „Breg-Arcie”, „Akancie”, „Avesie”, „Poetice”, „Kursywie” i „Artylerii”. Już niedługo ukażą się też w: „Twórczości”, „Kresach”, „Akcencie” i „Tyglu Kultury”.
Pomysłodawca i założyciel Pisma Artystyczno-Literackiego „Undergrunt”, a także organizator imprez promujących pismo i stowarzyszenie w: Piwnicy Pod Aniołem, Dworze Artusa, Klubie „Od Nowa”, Domu Muz, Miejskim Ośrodku Kultury w Olsztynie. W latach 1998-2002 obejmował funkcję redaktora naczelnego pisma „Undergrunt”, w latach 2000-2002 był członkiem zarządu Stowarzyszenia Artystyczno-Literackiego „Undergrunt”.
Obecnie jest współpracownikiem białostockiej „Kultury”, redaktorem działu literackiego toruńskiej „Teki” i od dwóch miesięcy uczestniczy czynnie w pracach Forum Krytyki Literackiej pn. „Literatorium”: www.literatorium.pl Inicjator i pomysłodawca nagrody krytyków Literatorium.
Brał udział jako autor tekstów w II, III, IV Majowym Buumie Poetyckim w Toruniu.
Jednym z jego ostatnich projektów jest strona poświęcona Toruniowi literackiemu, mająca być prezentacją autorów mieszkających w tym mieście. Wstępny projekt można znaleźć na stronie: www.torun.wiersze.pl




Ścielenie

Najpierw podchodzę do okna, by sprawdzić,
Czy drzewo, które stoi naprzeciwko nie rzuca
Zbyt długiego cienia; później jest już wszystko
Na swoim miejscu: szafki kuchenne przecieram

Wilgotną szmatką, kurz na palcach dojrzewa,
A do pokoju wchodzi świeże powietrze i pierwsze
Okrzyki dzieci z podwórka. Zostają jeszcze wszystkie
Szafki, nawet te najwyższe, na których przyklejone

Wazony i zeszłoroczne muchy, uśmiercone przez
Nadgorliwego pająka, kwitną. Zbliżam się do tych
Wszystkich lepkich szuflad, powoli podnoszę dłoń,
By zanurzyć ją w starych rachunkach, listach

Do tej kobiety, o której już dawno zapomniały
Wzorowo zasuszone staruszki. Na koniec pozostaje
Prześcieradło i wygładzenie wszystkich nierówności,
I pierwszy sen, którego się nie pamięta lub nie chce.



Głowa wroga

Z zimnymi ogniami we włosach matki
Urodziłem się pierwszego dnia stycznia.
Rozłożyła na stole obrus: ogórki
Kiszone i jabłecznik jeszcze ze świąt,

Zdążyła jeszcze przygotować zupę
Grzybową na następny dzień i założyć
Świeżo uprane firanki. Powiedziała
Jeszcze Ojcu, że to na pewno nie dziś.

Matko, jakie było to spojrzenie, to
ostatnie, które przed szpitalnymi drzwiami
rzuciłaś Ojcu, zagryzając sine
usta? I co myślałaś w chwili, kiedy

karłowata salowa krzyknęła: To
chłopiec! Nie Agnieszka, z którą co dzień
plotłaś warkocze i stawiałaś babki
z piasku, sprzedawane za parę groszy,

na którą w szafie czekały sukienki
po kuzynce Monice, dwa różowe
kombinezony z RFN i Grzesio,
dwuletni brat wieczny niejadek; Matko.



Pierwsza krew

Mój brat był Boniek, a ja byłem Buncol,
Rakietą do tenisa strzelaliśmy
Do wszystkich Volksdeutschów i SS-manów.
Na miasto przeważnie wyjeżdżaliśmy

Jednym wózkiem prawie jak czarnym tankiem.
Waty cukrowe, dwa długie balony
Zakończone drutami wkraczały do
Sklepu ze słodyczami Słodka Dziurka.

Zaczynało się polowanie, walka
Zacięta z przepastnym portfelem matki,
Cenami niedbale zapisanymi
Na wyciętych z brystolu kartonikach

I lizakami, z których wystawały
Zatopione w lukrze głowy żołnierzy,
Resztkami gardeł proszących o pomoc.
Oczywiście gotowi byliśmy pomóc.


Ziółko Anielskie

Beszamelowe dłonie przysuwała
Do Ziółka Anielskiego, nazywała
Mnie tak zawsze, gdy pod drobnymi
Palcami ożywało, cicho stękając,

Ciasto na pleśniaka. Zaparowane
Okna, które wycierała po wszystkim
Matka, nabrzmiewały aromatami
Migdałowymi i bestiami, które

Udało nam się z den garnków wytępić
Podstępem. Kuchenna chirurgia była
Przewidziana na sobotnie wieczory:
Pomidory pozbawione grzesznych

Dusz, wypełniało mielone, wołowe
Ciało; poczciwe i ciche buraki
Oddawały gęstą krew, zapadając
Na nieznany rodzaj anemii, poprzez

Którą nie można było ich odróżnić
Od na wieki wieków zaspanych, wrednych
Marchewek. Na koniec blade i mączne
Matczyne dłonie formowały księżyc.