Włodzimierz Jędrzejczak – Licząc oddechy

Nie jest tu już tak spokojnie jak w ostatniej książce Włodzimierza Jędrzejczaka. Sokratejski poeta, zagubiony w bezdusznym mieście, zwraca się ku sobie, skoro znikąd pomocy. Prowadzi wewnętrzną bitwę i liczy oddechy, aby znaleźć ukojenie. Tym razem jednak nawet wschodnie metody nie wyprostują ścieżek, oddechy dławią, zamiast pomagać. Czy znajdzie się chociaż kawałek nadziei ukryty w którymś wersie? To już zadanie dla wytrawnych wersonautów.


Coś poszło nie tak

Spojrzałem w otchłań i teraz
otchłań patrzy na mnie. Pochylałem
się coraz niżej, nie wiem kiedy dotarło
do mnie, że już się nie mogę wyprostować.

Tkwię na krawędzi wygięty w znak
zapytania, coraz bardziej powyginany,
coraz bardziej otulany przez mgłę

Zaproście mnie do stołu

Wpatrzony w monitor spaceruję wybrukowaną
kocimi łbami Berlinerstrasse, mijam sklepy i okazałe,
zdobione rzeźbami i stukami frontony domów.
Dobiega mnie śmiech, gwar i brzdęk talerzy.
Nie wiem, czy to z Berlinerstrasse, czy
z dzisiejszej ulicy Wojska Polskiego.

To teraz, teraz szykuje się coś, nikt już
nie pracuje, zapełnia się duży owalny stół, na którym
pyszni się wiedeński sernik. Mnie chyba nikt nie
widzi, siedzę z boku, tak już chyba trzydzieści lat.

A może mnie już nie ma? Może to tylko jakiś matrix,
może ich nie ma? Nas na pewno nie ma.

Za trzy dni Wielkanoc

Zakładałem krótkie spodnie i kolanówki,
ze święconką biegłem pod kościół,
zwany czerwonym, od koloru cegły. Drugi
był biały, ale nie mój, nie mój
fyrtel, nie moja eka.

Wtulony w pisanki maślany baranek łypał
pieprzowym okiem na pęto kiełbasy i chleb,
czasem coś tam czasem nawet uszczknął.

– No, baranek zjadł – przetłumaczyłem pokrętnie,
co mama kwitowała kręceniem głowy
i wyrozumiałym, ciepłym uśmiechem.

Teraz słabość jakaś mnie dopadła, ledwie
oddycham. Głowa płonie, nie wiem, czy to
gorączka, czy wspomnienia.
– Tylko mi nie choruj! – słyszę dobre słowa.
– Kto zrobi zakupy?


Urodziłem się i mieszkam w Rawiczu. Jestem absolwentem Wydziału Mechanicznego Politechniki Wrocławskiej, specjalność – obrabiarki i technologia budowy maszyn. Pracowałem jako technolog, nauczyciel (m.in. w ośrodku wychowawczym dla dziewcząt), portier, akwizytor, zbieracz złomu i makulatury. Czuję się głównie poetą, bywam (może) nim. Do tej pory wydałem 9 pozycji: dwie powieści  oraz tomiki poetyckie. Jestem laureatem kilkudziesięciu konkursów literackich (poezja i proza). Na co dzień pisuję do lokalnej prasy (,,Życie Rawicza”), zajmując się szeroko pojętą kulturą i regionalizmem. Wcześniej trochę malowałem, ostatnio moją pasją jest grafika komputerowa. Kiedyś moim motto życiowym były słowa z opowiadania Ernesta Hemingwaya „Stary człowiek i morze” – Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać. Potem sentencja, której autorem jest podobno Jose Ortega y Gasset – Żyj i pozwól żyć innym. Teraz mógłbym powtórzyć za Mircea Cărtărescu – Nie szukam siebie, bo szukanie świadczy, że już się odnalazłem.