Wierszobłyski, czyli pudełko poetyckich zapałek Pawła Kobylewskiego.

„czasem w ręku/zapłonie/zapałka wiersza/by zgasnąć/szybko/nim końce palców/zdoła poparzyć”. Proszę wybaczyć, że omówienie najnowszego zbioru wierszy Pawła Kobylewskiego zaczynam od przywołania własnego tekstu sprzed wielu lat. Zrobiłem to nie dlatego, aby pochwalić się, że stać mnie było na napisanie miniatury poetyckiej, ale z tego względu, że wydaje mi się, iż pasuje ona jako wprowadzenie do wierszy bytomskiego poety.

Karbunkuł” mieści w sobie 36 utworów, które swoimi rozmiarami pretendują do określenia ich mianem mikrowierszy. Nie jest to bynajmniej określenie pejoratywne, przeciwnie – zakreślenie krajobrazu lirycznego i zbudowanie wypowiedzi literackiej przy użyciu tak „niepokaźnych” form budzi najwyższy podziw. Wszak prawdziwa poezja to ocean pomieszczony w szklance wody, jak mawiał Tadeusz Różewicz, o jak najmniej słów apelował sto lat temu Julian Przyboś. Pomimo upływu czasu nic się w tej materii nie zmieniło, wręcz przeciwnie, w obecnej kulturze nadmiaru apele takie są bardzo uzasadnione. Pomieszczenie oceanu w szklance wody jest najlepszym świadectwem jakości dla zamysłu i warsztatu poetyckiego autora.

Jak wygląda ów ocean Pawła Kobylewskiego? Jak ciemna jaskinia lub bezkres pustyni pośród nieprzebranej nocy, nakłuwane zapałkami wierszy. To ich krótki, ale intensywny blask rozświetla potężny mrok. Gasną szybko, jednak twórca zapala natychmiast kolejną i następną i w ten sposób prowadzi nas po cmentarzysku ponowoczesnego świata. Tak, to nie jest poezja katastroficzna, opisująca rozkład, zniszczenie lub schyłek tego, co znamy. To, co wylania się z mroku rozproszonego przez zapałki mikrowierszy jest światem poapokaliptycznym. Utrata spójności świata, jego rozbicie na nieskończenie wiele monad, dezintegracja obecna w każdym z fragmentów to przecież obraz naszej ponowoczesnej codzienności.

Jak radzi sobie z nim podmiot tych wierszy? Otóż odnajduje się i zdaje się zapraszać do odnalezienia się w nim. Nie utyskuje na ten stan, nie lamentuje, nie przeklina, nie przywołuje obrazów minionego. Myliłby się jednak ten, który uznałby, że na zgodzie na obecny stan rzeczy kończy się poetycki „wykład” Kobylewskiego. Poeta proponuje zmianę perspektywy oglądu świata, wedle której nadprodukcja nie tylko dóbr, ale również słów i wartości, która doprowadziła nas do kultury wyczerpania, sama się wyczerpała i „niech jej ziemia lekką będzie”.

Już otwierający tom wiersz oświetla dalszą drogę poznania. „na początek był dotyk/potem lawina/ słów” (Początek). Pamiętamy fresk Michała Anioła „Stworzenie Adama”, w którym Bóg dotyka palcem dłoni człowieka, wyprowadzając go z niebytu. Na początku było Słowo, ale i dotyk i poeta zaleca nam o tym pamiętać. Człowiek zapełnił ziemię lawiną słów, czyli zbudował gmach kultury, czerpiąc z zakazanego drzewa poznania. Pytania o źródła kultury tutaj nie rozstrzygniemy, bowiem w miejsce zgasłych zapałek wierszy rozbłyskują kolejne.

Świat pozajęzykowy, świat rozproszony może być równie dobrze naszym domem, należy go jedynie oswoić. „tej nocy/biała kartka/wystarczy/mi” (Tabula rasa) deklaruje poeta. W zakrzyczanym na śmierć świecie milczenie, szept staje się jedynym ratunkiem, a zdefragmentowana rzeczywistość nadal daje szansę odnalezienia siebie: „rozbij lustro/przejrzyj się/w odłamku” (Lustro), „wypłyń/na głębię/papierowy/stateczku” (List w butelce), „płynę/do ciebie/w łupinie/ wiersza” (Rozbitek). Rozbity na nieskończoną ilość elementów świat nie zatraca własnej pamięci, a zatem świadomości, przynajmniej nie powinien jej zatracać, aby nie zatracić swojej tożsamości.

Poeta apeluje „pamiętaj/ o korzeniach/ i śmierci” (Memento), co pobrzmiewa jak nić łącząca nas z dawnym, spójnym jeszcze, światem. Być może to pamięć, a w niej pobrzmiewające echa pozwalają nam zachować integralność osobową, są niczym dratwa spinająca nicią rozproszone fragmenty „nie zostało nam/chyba już/ nic/ ostatnia/ nić” (Dratwa).

Kolejne pocierane zapałki przynoszą fragmenty zastanego obrazu, czyli tego, co otacza ponowoczesnego człowieka „na twojej skórze/ niewyraźne/ ślady/echa tamtych/ wojen” (Ślady), „jak w spalonym/ ulu/coraz ciszej/ tu” (Ból). Świat wyłaniający się z kolejnych błysków przedstawia postapokaliptyczny obraz: „zamiast ognia/ w darze/ otrzymaliśmy/ popioły” (Podarunek), „świat pełen jest/ okruchów/ strużek/ krwi” (Świat). Człowiekowi pozostaje szukać ocalonych z pogromu resztek i składać z nich nowy, choćby ułomny, choćby częściowy obraz. Przypomina w tym archeologa, odkrywającego pozostałości zaginionych kultur: „wciąż/ wygrzebuję/ z ziemi/ drobne/ wiersze/ czasem/ martwe” (Płody).

Przypomina się w tym miejscu wiersz Jacka Kaczmarskiego „Ścichł wrzask szczęk i śpiew/Z ust wypluwam lepki piach/Przez bezludny step/ Wieje zimny wiatr/Tu i ówdzie strzęp/Lub stopy ślad/Przysypany” (Powrót) pięknie zilustrowany muzycznie przez Przemysława Gintrowskiego.

Poezja staje się dzisiaj błądzeniem po pobojowisku i odkrywaniem resztek, aby następnie gromadzić z nich swoistego rodzaju muzeum pamiątek, fragmentów luster, w których moglibyśmy się jeszcze rozpoznać. Kobylewski jest w pełni świadomy tej, dzisiejszej roli poezji, nawet tej ułomnej, fragmentarycznej, wtórnej. W świecie zniszczonym tylko ona zostaje. Świadomość ta przejawia się w wielu wierszach „nie mam/dla ciebie listu/wielki świecie/tylko ten mały/ prosty wiersz/ukryty-/ wszechobecny” (List do świata), „mój wierszu/mała rybo/kamieniu/kroplo/liściu/mój wierszu/przemów” (Niemota), „na piaszczystym brzegu/ wiersza/znów śniłem jak/podnosisz mnie-/całujesz kamień” (Pocałunek).

Ryba, kamień, kropla, liść, a jednak gdzieś na dnie drzemiąca wiara w to, że przemówi. W świecie po rozpadzie, w którym poezja pozwala odnaleźć resztki, kolejnym elementem spajającym jest inny człowiek, ku któremu zwraca się podmiot liryczny „weź czarną różę/wiersza/i daj jej swój/ogród/swój zapach/i ciepło/dotknij jej/płatków/i kolców/daj swoją/krew” (Roża), „twoje imię/ukryte/pośród liści/początek/i początek” (Imię), „wszystko/w twoich/kruchych/rękach” (Carpe diem).

Zatem poezja i drugi człowiek, którzy jako jedyni ostoją się po potopie, pozwolą na życie, będą ładunkami powietrza oraz małymi błyskami światła. Może dzięki nim nie stracimy samowiedzy i choć zagubieni nie pogubimy się kompletnie? Po świecie nadmiaru, który pękł, nastanie świat złożony z mikroelementów, ale może Życie w nim wcale nie będzie gorsze, bo cóż nam więcej do życia potrzeba: siebie i poezji. A że mikropoezja? A czy mikrosamochód nie pozwala dojechać do upragnionego celu? Jedźmy więc odważnie w świat rozjaśniony błyskiem poetyckich zapałek Pawła Kobyłeckiego!

Paweł Kobyłecki, Karbunkuł, wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2022, s.48.

Paweł Kołodziejski