To wiersze o miłości. Mój Boże, znowu? Ile napisano już w tym temacie i jeszcze napisane będzie. Czy kolejna melodia potrafi potrącić o nowe struny, może dać inspirację do odkrywczych refleksji? Ewa Kaca w swoim tomie „Ten garnek to mój bóg” udowadnia, że można tak ustawić promień obserwacji, aby oświetlił te miejsca, które nadal pozostają osłonięte cieniem niedopowiedzenia. Wyjątkowością jest tutaj fakt, że poetka używa nie światła, ale właśnie cienia, wydobywa – ukrywając, odsłania przez zasłonę. Paradoks. Sztuka. Wiersze składające się na omawiany tomik są w swojej warstwie werbalnej raczej anty-miłosne, są wręcz pochwałą nie-miłości, są wyzwoleniem się spod jej ciążących okowów. Jak to zatem jest z tymi tekstami, no i z tą miłością, która się z nich wyłania?
Podmiot liryczny tych wierszy jest boleśnie ukąszony przez zawiedzione uczucie. Mówi o tym otwierający książkę utwór, który bez tytułu wdziera się na karty, jakby stanowił wydartą część z poprzedniej całości: „są miejsca/gdzie mnie nie ma/tylko ślady/na policzkach kamienie/i jesteś Ty/którą tak dobrze pamiętam” (s. 5). Wtóruje mu kolejny, w którym dominuje motyw przemijania: „nie przynoś mi bratków na grób/podaj mi za życia kwiaty” (s. 6). Nie jest to jednak „vanitatywność ze sztambucha”, ale logiczny początek opowieści, którą zaczyna oświadczenie mówiącej: tamta ja umarła. I co dalej? Co robić na grobie własnej miłości? Co? Żyć dalej! Bo to właśnie życie jest najistotniejszym motywem „Tego garnka”. Bohaterka tych wierszy szybko przezwycięża samą siebie, odchodzi od grobów i rusza ku codzienności. Zbawcze oczyszczenie przynosi odwołanie do spraw najprostszych, wręcz banalnych, a zgrzebna szata codzienności staje się rodzajem olśnienia. Nobilitacja pospolitości jest ratunkiem przed poczuciem utraty sensu życia, wywołanym odejściem kochanej osoby.
Manifestacją nowego życia jest wiersz „Boże bosonogi”, swoiste oddanie się w opiekę bóstwa codzienności: „panie ludzki/wszystkich moich oddechów/skóry krwi i mięsa/boże dwunogi/moich ludzkich spraw/kiedyś śpiewałam ci o miłości/dziś proszę oczyść/od plag dotyku i pocałunków/niech twoje dłonie/nie przypominają o namiętności” (s. 7). Bóg bosonogi zbawia od ciężaru zranionego uczucia, dając w zamian poczucie wolności wynikające z zanurzenia w codziennym życiu. Pozornej odporności na miłość towarzyszy jednak nie do końca jasny status ontologiczny tej, której głos słyszymy w tym wierszu. Z jednej strony ucieczka: „z nikim nie łączą mnie ślady istnienia” (s. 8), z drugiej silnie podkreślana odrębność i indywidualizm. Podmiot dla odzyskania własnej tożsamości nieustannie domaga się samookreślenia: „poznać mnie można po wierszach (…) jestem z mgły”. (s. 8) Przyznajmy, dosyć wątpliwe to formy utwierdzania własnego „ja”. „Mgła jest i nie jest” – jak śpiewała Edyta Geppert – o wierszu, czy szerzej poezji można powiedzieć to samo. Bohaterka utraciła tożsamość nadawaną jej przez ukochaną osobę i odzyskuje ją w przejawach kruchych, ulotnych i nie do końca jasnych. Tak potwierdzone istnienie jest chwiejne, niepewne i migotliwe.
Już wiersz „Wędrówki” podważa te przejawy. „Ostatnio nie dostrzegam/moich wierszy/gdzieś mijają/zapodziane między snem i myślą/na jawie już się nie staną” (s. 12). Kiedy stłuczone zostało lusterko drugiego człowieka, w którym można było potwierdzić własną obecność i wartość, a kiedy inne sposoby tego potwierdzenia okazują się wątpliwe, kolejnym krokiem jest poszukiwanie powodów takiego stanu rzeczy. Dlaczego nie można istnieć bez afirmacyjnej postawy drugiego, dlaczego brak siły do samoistnienia? Czy źródła i w tym przypadku tkwią w dzieciństwie? Wiersz o tym właśnie tytule istotnie kreśli obraz trudnego i pozbawionego miłości (bądź przynajmniej okazywania tej miłości) dzieciństwa. Deficyt miłości staje się narzędziem głodu uczucia w dorosłym życiu, a łapczywe poszukiwanie tego uczucia prowadzi do cierpienia i ran wywoływanych rozstaniem. Panuje tutaj zaklęty krąg, z którego nie można się wyrwać, bowiem ani zanurzenie w codzienności, ani potwierdzanie swojej wolności w poezji nie przerywają obroży. Dawne życie nieustannie dobija się do świadomości, jak smak wódki do przeleczonego alkoholika. „pocałunki zgubiłam wczoraj/z łoskotem(…)/przeważnie ból ten sam/co wczoraj/i od zawsze/i ta noc przede mną/byłe nie zamykać oczu” (Ścinki życia, s. 11). Ponownie ucieczką przed „ścinkami” tamtego życia jest głębsze wejście w codzienność, której pochwałę przynoszą kolejne utwory. „to jest moje królestwo/moja fosa/w dwukomorowym zlewozmywaku (…) ten garnek to mój bóg/trzymam go w rękach” (s. 14). Garnek jest z pewnością trwalszym punktem oparcia niż mgła lub wiersz. Waga tego niewielkiego wersu w niepozornym utworze została naświetlona przez poetkę przez umieszczenie go w tytule całego tomu.
Zepchnięte uczucie powraca jednak coraz natarczywiej w snach, wspomnieniach czy skojarzeniach. Nie pomagają deklaracje podmiotu lirycznego, które a contrario świadczą o silnej obecności utraconej miłości. „jestem/więc tylko to ma chyba sens/jak pusta figura/bez paznokci i ciała” (Pogubiłam się s. 19). Jest niby dobrze, spokojnie i cicho i… martwo: „w moich kieszeniach/nie ma nic ciepłego/jedynie krasnal ogrodowy/oddaje zimny połysk słońca” (Nielogicznie s. 20); „na obrzeżach słów/i na krańcach miast/pod chmurami/pod niebieskim niebem/na przykład w sadzie/nie chcę znów pisać o namiętności” (s. 22). Im bardziej ukrywana miłość, im silniej zwalczana, tym silniej wychodzi na powierzchnię. Bez niej świat można kontemplować w melancholijnym zachwycie i filozoficznej zadumie. Samotność pozwala stanąć oko w oko z Istnieniem jako takim. Świadectwem tego są wiersze Wrzesień (s. 23-24), czy też zaczynający się od słów „cisza-tylko wiatr” utwór, który poprzez swoje powtórzenia staje się rodzajem litanii. A świat, wobec którego mówiąca w wierszu staje tak blisko, czy ów świat przynosi jej zrozumienie, pociechę, siłę? Nie do końca. Jest obojętny, zajęty sobą, własnymi mechanizmami zmiany i trwania, niszczenia i bycia. Podmiot liryczny rozumie to doskonale: „drzewom rozespanym/chcę podarować świt/i głaszczące światło słońca/chociaż nie muszę/tego robić/i beze mnie/dzieje się piękno” (Dary s. 28). Piękno świata, niczym piękno sztuki ma apoliński wymiar „o nerwach z tworzyw sztucznych”, jak pisał Herbert. Co pozostaje? Stoicka zgoda na obojętność świata, na własną nim samotność oraz kontemplacja jego „zimnego piękna”. Jest to pozytywne wyjście z sytuacji zdającej się wyjścia nie oferować.
Ku takiemu wyjściu sterują wiersze z końcowej części książki, w których odbija się filozoficzna i estetyczna akceptacja porządku rzeczy. I jeszcze zanurzony w tym własny akt twórczy: „skradają się za mną pomysły/na wiersz-muzykę/i taniec” (Zapachy s. 30). Bohaterka tych wierszy jest świadoma kreacyjnej siły słowa, wyraźnie opuściły ją wcześniejsze wątpliwości: „wzruszyłam słowem/kamień/który potem/nade mną/zapłakał” (s. 33). Słowotwórstwo staje się sposobem odradzania samej siebie: „jestem myślą/jedną literą/albo wyrazem w zdaniu/gdy patrzę na łąkę/w ramionach/mam nieskończoność” (s. 36). Świadoma potęgi twórczego słowa poetka odzyskuje poczucie tożsamości i własnego miejsca w zimnym, ale pięknym świecie. To długa wędrówka od „wykolejenia” wskutek utraty miłości, przez ucieczkę w codzienność, następnie zaklinanie deficytu uczucia słowem, aż po konstatację obojętności świata, ale i odkrycia jego samoistnego piękna. Wreszcie świadomość kreacyjnej siły słowa i własnej słowo-twórczej mocy.
„Ten garnek to mój bóg” Ewy Kacy to zapis takiej wędrówki, która kończy się dobrze. Bo zgoda na świat jest jedynym wyjściem, zgoda, która nie jest bierną akceptacją, ale twórczą aktywnością. W miarę zbliżania się do celu wędrówki, poetka szlifuje formę wierszy, redukując ich zapis, destylując treść. Otrzymuje dzięki temu esencję formalną, która współgra z uzyskaniem esencji sensu istnienia w warstwie tematycznej. Ewa Kaca wierna przybosiowskiej zasadzie „najmniej słów” od początku stosuje ascetyzm, nie pociągają ją rafy rozlewnego monologu ani pokusy barokowych ozdobników. Bardzo dobrze czyta się te wiersze. Zachowują one kościec rytmu, a nawet w niektórych przypadkach śpiewność, czyniąc z nich dobry materiał na udźwiękowienie.
„Ten garnek to mój bóg” Ewy Kacy to napisana w sposób prosty książka, zawierająca bogaty ładunek myśli. Doskonała lektura! Koniecznie ją przeczytajcie!
Ewa Kaca, Ten garnek to mój bóg, Wydawnictwo MaMiKo, Nowa Ruda 2024, s. 48.
Paweł Kołodziejski
Kup 👉Ewa Kaca – Ten garnek to mój bóg 👈
Zobacz także: W swej prostocie piękno się ściele, czyli wiersze Marty Basąg