„Oddychaj, tylko żeby twój oddech było słychać” – nawijał pewien raper ze Słupska, który przeszedł już na zasłużoną emeryturę. Podobnie słyszalny oddech, utożsamiany tu z chęcią wypowiedzi, czasem krzykiem, odpowiednim rytmem czy intonacją, wybiera Agnieszka Zajdowicz, autorka zaskakująco bogatego tomu wierszy „Na jeden oddech”. Nie łatwo zmierzyć się z tym zbiorem, bo rozgrywa się on na co najmniej kilkunastu płaszczyznach tematycznych czy językowych, które sprytnie na siebie nachodzą, tworząc w głowie odbiorcy coś w rodzaju przenikającego się modelu 3D, przypominającego choinkę lub niespotykaną, ostrą figurę geometryczną. Są to wiersze niebezpieczne, ale właściwie dla kogo, skoro sama autorka zdaje się nie mieć zbyt dużych nadziei związanych ze słyszalnością głosów poetyckich we współczesności. Są one jak mamrotanie przez megafon w bunkrze znajdującym się gdzieś daleko na poligonie za lasem.
Czy Agnieszka Zajdowicz przejmuje się tym stanem rzeczy? Chyba nie bardzo – ona chce po prostu oddychać wersami, bo to, co poetyckie, stało się już dla niej prawdopodobnie życiowo najważniejsze. Jesteśmy w świadomej niszy: tu ostatni żołnierze i żołnierki ze swoich posterunków na małych wyspach szepczą komunikaty przez walkie-talkie do ludzi sobie podobnych, dla których nie jest to szum, ale stałe recepty na codzienność czy czysta językowa gimnastyka. Chce się o wierszach tej autorki opowiadać, wykorzystując szereg metafor, obrazów, wizualizacji, bo na to wygląda, że są to tego rodzaju teksty – bardzo namacalne, sensualne, pozostawiające w odbiorcy trwałe ślady. Podczas lektury, miałem co chwilę inne skojarzenia, na przykład z borowinowymi okładami albo bambusową konstrukcją, którą nakłada się na świat. Nie jest to jednak Franaszkowska ciepła bluza z kapturem, ale coś brudniejszego, coś w czym można się utytłać. Autorka zdaje się mówić, że nie istnieje życie bez poetyckiej wkładki i zaprasza na ślizgi na brzuchach po błocie, których daleką patronką jest bardziej Genowefa Jakubowska-Fijałkowska, niż śródziemnomorscy klasycy.
Zajdowicz nie jest jednak aż tak zacięta jak poetka urodzona w Mikołowie – jej bohaterka zawieszona między walką a codziennymi obowiązkami czasem chciałaby ugryźć do krwi, ale wybiera raczej miejską obserwację: bezimienni ludzie roztapiają się w światłach neonów, ktoś testuje gardło w oknie, na bruk spadają kapsle. Z takiego podpatrywania rodzi się poezja tej autorki – z poszukiwania metafor i znaczeń w tym, co znajduje się najbliżej – z prostych, codziennych spraw i ich bezpretensjonalnego notowania. Wierzy się w tę postać i jej historie. Wydaje się, że jest ona kimś na styku, zawsze na pograniczu – ostrza wymierzone w tani patriotyzm czy utowarowienie tożsamości rozpływają się tu w stoicyzmie lub też pewnego rodzaju czekaniu na karę ze strony ludzi i świata. Olbrzymi głód znaczeń i intelektualny ferment łagodzone są przez drobną mistykę czy też przywdziewanie stroju szamanki, która ma do pogadania z naturą i księżycem.
Kwestia bycia „pomiędzy” wydaje się być kluczowa w kontekście tego zbioru. Na jednej stronie spotka się tu wspominanie słomy, trzewików w kurzu, słońca szeleszczącego między gałęziami w sadzie, a na drugiej dłonie zostawiające ślady na ekranie, wijące się kable i poznawcze glitche. Obok pisania najprostszego z możliwych odkrywa się w „Na jeden oddech” całą serię językowych susów, w których frazeologizmy i popularne gramatyczne cegły rozciągane są jak guma. Ważny u Zajdowicz jest także rytm – czasem kastaniety, może fortepian, za chwilę szepty, kołysanki, punkowe „darcie ryja” i brukowe rymy. Zaś małe detale językowych układanek, takie jak przecinek, kropla czy myślnik widziane są tu niczym materialne zjawiska – mowa poszła w świat, można wziąć ją do ręki i rzucić nią o mur.
Ważnym tematem w tomiku Zajdowicz jest rodzina, która daje ukojenie, ale jest także źródłem traum, cięć, nieporozumień i niestabilności. Receptą na to, aby sobie z tym poradzić i dojść do psychicznej i relacyjnej homeostazy, jest, według zabłudowskiej autorki, właśnie poezja. Wersy pomogą w zabliźnianiu się ran – Doktor Wiersz przyjdzie na wizytę domową i wszystko się dzięki niemu jakoś ułoży. „Na jeden oddech” to bogaty, komunikatywny zbiór, w którym autorka bez problemu uniwersalizuje swoje bycie w świecie, dzięki czemu odbiorca może współdzielić te uczucia i stany, a nawet chwilami bawić się ową poetycką maszynką, jej dźwiękiem oraz bogatą ilością warstw znaczeniowych i tematycznych.
Kornel Maliszewski