Policzmy: w roku 2014 ukazał się debiutancki tom wierszy Moniki Telki „Sezon na muchy”, po czym nastała długa cisza. Na kolejną książkę „Drzazgi” trzeba było czekać 10 lat, po czym wiosną roku 2025 otrzymaliśmy „Ekspozycje”, a latem „Struktury”. Jeżeli czekanie ma sens, warto było czekać. Siła tej poezji narastająca latami wezbrała wielką falą i to, co jedynie dalekim echem i niepewnym, choć już własnym głosem zapowiadał debiut, kulminowało w trzech tomach opublikowanych na przestrzeni kilkunastu miesięcy. Każdy dojrzały, każdy inny, każdy niezmiernie ważny. „Drzazgi” i „Ekspozycje” zostawiam sobie na później, po to, aby pochylić się nad gorącymi „Strukturami”. Nie unikniemy całkowicie odniesień do poprzednich książek, albowiem choć zupełnie samoistne, to jednak tworzą całość. Równie dobrze mogłyby zostać opublikowane jako poetycka trylogia.
„Ekspozycje” są migawkami z życia ukazującymi ludzkie uwikłanie w prawa natury, zmienność pór roku, jej kaprysy, oraz dojmującą obojętność wobec ludzkich i nieludzkich dramatów. Żywiołem tego zbioru jest ziemia z jej zakorzenieniem, matczyną troską o zalążkową formę bytu, ale też procesem obumierania, gnilną przemianą w nawóz dla kolejnych pokoleń roślin, zwierząt i ludzi. Tymczasem żywiołem „Struktur” jest przestrzeń, jaka jawi się pomiędzy. To przestrzeń metafizyczna, niemierzalna, pojawiająca się w szparach codzienności, przez które wygląda podszewka Istnienia. Poetka ogląda dokładnie tkaninę świata, dyskretnie rozchyla widoczne dla niej przetarcia i zadrapania, czasem także blizny i dziury. Bo tam właśnie dostrzec można przezierające przez nie struktury bytu. Łączą one to, co dotykalne, codzienne, prozaiczne, wręcz banalne z sensem zapisanym na tej innej, “wyższej” płaszczyźnie. Łączą również losy ludzkie, nawet w sytuacjach, w których nikt tego nie podejrzewa. „na pozór życie pozbawione wpływów/ma wiele nitek i warstw/być może zapomnianych/wypartych codziennym pragmatyzmem/ żaden człowiek na świecie nie jest tylko dla siebie/ w każdym jest wiele włókien przywiązania do świata/mocnych mocniejszych niżby się wydawało” (tkaniny). Epifania może się nam przydarzyć niespodziewanie, w banalnej sytuacji, na przykład o poranku, kiedy zawieszeni pomiędzy strzępami snu a „bzyczącymi w oddali nikłymi silnikami samochodów”, czy „rozpaczliwym miauczeniem kota pod oknem”. Oto błędny jeszcze nasz wzrok błądzi po kształcie krucyfiksu zawieszonego w sypialni. „Twarz odwrócona od reszty ciała/włosy po belkach ramion jak ruchome słupy/w załamaniach zwinięte ciało/żywy wachlarz/trójkąty z piersi obłe po bokach/bochen brzucha” (Wiosenny kubizm). To światło zaokiennych lamp w schyłku nocy prowadzi zaspane oko po konstruktywistycznych elementach umęczonego Ciała. Niby nic, wszak banalna opowieść o nocnym przebudzeniu i chwilowym spojrzeniu na jeden z domowych sprzętów. Niby nic, a jednak, a przecież… Bo świat przedstawiony w „Strukturach” jest areną radości, ale też refleksji nad przemianą, nieustającym ruchem, który odbywa się zupełnie poza nami, na który nie mamy żadnego wpływu. Każdy składnik naszego bycia w świecie przydarza się nam mimochodem. „Dzieci biegają w ogrodzie/niedziela dławi niepokoje/kot śpi w słońcu na parapecie/plany w oddali/młodzi są młodzi/starzy są starzy/trochę dalej komuś serce się łamie/lub schodzi z powrotem/radcy rządzą i radzą/świeczka życia się pali” (Mimochodem). Scena zawieszenia, niedzielnego leniwego południa, kiedy przechadza się melancholia i nic nie narusza spokoju i wszystkie rzeczy i sprawy tego świata zdają się znajdować na właściwych sobie miejscach. Zawieszony jest właściwy nam ludziom kultury zachodniej przymus wywierania nacisku na osiągnięcie jakiejś zmiany, udowadniania sobie własnej sprawczości. Bezruch niedzielny i szatan melancholii znieczulają nas na tę wewnętrzną presję. Dostajemy dawkę stoickiej zgody na świat taki, jaki jest, a może to sączy się do nas odrobina wschodniej mądrości? A życie? Jego świeczka i tak się pali, nieważne co będziemy robić lub czego robić nie będziemy. Wszystko, co istotne dzieje się bowiem właśnie mimochodem, o czym świetnie przekonywał Jacek Kaczmarski „Słońce błyśnie między wschodem a zachodem/mimochodem obrysuje miasto chmur/jednych dziegciem dzień nakarmi, innych miodem/Temu głowę wzniesie, temu napnie sznur/Trochę starsze znów się stanie to co młode/Jakby strzepnął ptak kolejną kroplę z piór-/Mimochodem, mimochodem” (Jacek Kaczmarski, Piosenka napisana mimochodem).
Wiersz „Mimochodem” to także kontemplacja chwili i swoisty hołd oddany codzienności. Motyw ten objawił się mocno w poprzednim tomie „Ekspozycje”, będąc dominantą poetyckiej narracji. W „Strukturach” również został zaakcentowany, pozwalając domyślać się jego znaczenia dla podmiotki tych wierszy. „Na rynkach miast toczą się sprawy/na kocich łbach/estetycznie stylizowanych na stare/ (…) toczą się sprawy różne/kwiaty na sprzedaż/i książki/mięso w luksusowych/przeszklonych ladach/co mają przypominać salony dusz/a nie sklepy z mięsem/(…) rynki mogą być proste/koślawe i skośne/jak ten w Sandomierzu/targowe place/areny radości/jak niewiele potrzeba do szczęścia” (Na rynkach). No właśnie, jak niewiele. Codzienność, rzeczywistość z jej rozrzewniającym dążeniem do wyimaginowanej doskonałości, która skazuje ją na tak ludzką niedoskonałość. Liczy się tu i teraz. Ten konkretny moment naszego styku ze światem. Nie tam są bowiem archipelagi, gdzie są archipelagi, ale tam są archipelagi, gdzie jesteśmy my, aby posłużyć się cytatem z filmu Andrzeja Kondratiuka. Teraźniejszość, choć ułomna, choć niedorastająca do naszych oczekiwań zawsze jest najlepsza, bo poskładana z czasem rzeczywistym, czyli właściwym. Bo choć „nad rosnącymi krzakami malin/nie da się być tak szczęśliwym/jak przy zrywaniu ich słodkich owoców/ (…)podczas gdy czas właściwy/pod tym gołym krzakiem/opodal brudnego buta/w tej wiośnie/w tym ostrym marcu/który tak bardzo nie znosi oczekiwania/nie gdzieś tam/razem z polnym wiatrem/co w oddali majaczy/zapach suchego letniego dnia/czas właściwy w skromnej obfitości/zwykłego dnia” (Obfitości). Czas właściwy jest zamknięty w skromnej obfitości zwykłego dnia – to najwspanialsza apologia tego co teraz.
Powtórzmy zdanie wypowiedziane już raz powyżej: świat przedstawiony w „Strukturach” jest areną radości, ale także refleksji nad przemianą, nieustannym ruchem, niezbędnym do zachowania status quo. Zmiana warunkuje trwanie, a trwanie nie może trwać bez zmiany. Nasuwa się tutaj heideggerowska koncepcja Dasein, rozumiana jako bytowanie bytu (bycie). Byt jako taki dla swojej trwałości zmienia poszczególne elementy, coś, co Witkacy nazwał Istnieniem Poszczególnym. To ostanie jest skończone, aby nieskończonym mógł być Byt jako taki. Mówiąc prościej, Istnienie pożera swoje dzieci, swoje przejawy, przemienia formy, aby trwać niezmiennie. Zrozumienie tego mechanizmu prowadzi do przerażenia metafizycznego, zgodna nań jest najwyższa forma stoicyzmu a właściwie prawdziwej mądrości. Poeci opisują to nie za pomocą filozoficznych czy logiczno lingwistycznych konstrukcji, ale prostymi obrazami z życia. Tak właśnie czyni to Autorka „Struktur”. Zgoda na poznaną konstrukcję istnienia jest przesłaniem tej książki. Ogromna wrażliwość na zniuansowane sygnały, wobec których większość z nas przechodzi obojętnie, nie dostrzegając niczego godnego namysłu, jest dowodem na poetycki zmysł najwyższej klasy. Do tego posługujący się doskonałym warsztatem, pozwalającym umieścić piękno i grozę bytu w postaci kilku błysków, migawek, prostych scenek z życia, mikropowieści z codzienności. Ernest Hemingway założyć się miał podobno, że napisze najsmutniejsze opowiadanie złożone z sześciu słów. Brzmiało ono tak: „Sprzedam buciki dziecięce, nigdy nieużywane”. Oczywiście wygrał zakład. Nie zakładajcie się z Moniką Telką, bo oczywiście przegracie.
Jeśli nasze istnienie, jako jednostek jest skończone, zatem ujęte w czasie i ten czas jest kolejną figurą dominującą w „Strukturach”. Struktura czasu determinuje nasze bycie w świecie, jest katalizatorem naszej przemiany, stopniowego obumierania i odradzania się, przy czym noc zawsze stopniowo zyska przewagę nad dniem, w ostateczności pochłaniając go całkowicie. Poczucie upływu czas wraz z jego implikacjami nie musi prowadzić do rozpaczy i podobnie jak z kontemplacją teraźniejszości może stać się dobrą płaszczyzną przeżywania swojego życia. Poetka mówi o tym wprost w wierszu „Struktura czasu”. „(…) Jeszcze nie zdążyliśmy się zrozumieć/a powoli nasz język/zaczyna się zmieniać i pojawiają się/w nim nowe słowa/Jeszcze nie poszliśmy na spacer/do lasu/a właśnie wycięto tam/ścieżkę okazałych świerków/ jeszcze nie wybudowaliśmy/wspólnego domu/a jego północna ściana już zielenieje/ jest później niż się wydaje/ pomiędzy strukturami ciała/a strukturami czasu/cienka niewidzialna błona” (Struktura czasu). Czas jako stały likwidator teraźniejszości i producent przeszłości, jest tutaj nie tyle siłą niszczącą, co warunkującą przemianę. Ta ostatnia zaś, jak już wiemy, jest niezbędna dla trwania istnienia w swojej niezmienności. Czas stanowi w tym układzie kolejny konstrukt złożoności świata, element owych struktur rządzących naszym życiem, z jego wszystkimi paradoksami i wewnętrznymi sprzecznościami. Skoro jednak czas nie jest postrzegany, jako siła niszcząca, jaki stosunek do niego ma podmiot liryczny tych wierszy? Oto można go przyrównać do figury baudelaire’owskiego flâneura, w szczególności z jego Łabędzia, w którym wprost woła: „Paryż się zmienia! Lecz trwa w smutku mego glorii!” W „Strukturach” melancholia nie ma wyrazu gloryfikacji smutku, jest łagodnym spojrzeniem na nieustanną przemianę, a włóczęga nie ma charakteru dosłowności, jest raczej wędrówką w głąb siebie, względnie przemieszczaniem się po udomowionej okolicy: „dwie dekady temu w mieście przy stawie/był rozległy dworzec autobusowy/pełny/falował gęstym tłumem ludzi/jak maszty stały blaszane dachy przystanków/nad morzem chodników z betonu (…) nosił w sobie jak w przezroczystej bańce oddechy i wysiłki tych/wszystkich ludzi/którzy codziennie na nim stali/dokąd uleciały one wszystkie/dokąd uleciały/skoro tego dworca już nie ma” (czuła retrospekcja). Baudelaire również konstatował „Starego nie ma już Paryża (tak się zmienia/kształt miasta, prędzej jeszcze niż serce człowieka)” (Łabędź, przekł.. M. Jastrun). W „Strukturach” odwrotnie – uleciał gwar i ruch, zniknął jeden z obiektów nowoczesności, dzisiaj to miejsce zasnuwa cisza. Dziewiętnastowieczny Paryż oddawał swoją przednowoczesność na łup postępu, ruchu, zabudowy. Tam rodził się daleki jeszcze wiek XX, z jego hasłami: miasto, masa, maszyna. W „Czułej retrospekcji” widzimy odwrót nowoczesności ku opustoszeniu, odejścia ludzi poza czas i miejsce, ale również w znaczeniu dosłownym. Już dworce są w mieście nad stawem niepotrzebne, ludzie nie spotykają się nawet tam. Oddzieleni od siebie w swoich wirtualnych światach jeśli gdziekolwiek się realnie przemieszczają to w komfortowych kapsułach własnych samochodów, absolutnie wyciszonych i niemal autonomicznych. Narastający gwar i ruch znamionował spotkanie drugiego, znamionował nowoczesność, pustka i cisza są oznakami alienacji właściwej ponowoczesności. Jednak, powtórzmy to raz jeszcze, konstatacja taka nie jest powodem do troski, to jedynie umiejętna obserwacja rzeczywistości i jej diagnoza, pozbawiona jednak oceny, czy drażniącego dydaktyzmu, z utyskiwaniem na psujące się czasy.
Czy jednak bohater/ka wierszy Telki jest zupełnie obojętny/a na upływ czasu i związane z nim przemiany? Nie do końca. To poezja bardzo humanistyczna w swojej wrażliwości, a czy może coś mieć bardziej ludzki wymiar niż tęsknota za minionym czasem? Czasem, kiedy byliśmy młodzi i świat wydawał się czekać tylko na nas z rozwartymi pod kątem ostrym ramionami: „małe dziewczynki o siwych włosach/stają przed lustrem – we trzy/stroją się na przyjęcie (…)wprawiają te panie w zakłopotanie/obserwujących/którym wiele się wydawało/ale nie to, że w tych paniach starych/tkwią jeszcze te małe…” (te małe). Powrót do źródeł dzieciństwa nie może się udać, jednak zawsze warto próbować tam iść, bo ta mała/ten mały nieustannie śpią w nas, a czasami się budzą i domagają się powrotu do domu. TA tęsknota także nie stanowi powodu do smutku, a mówiąca w wierszach jakby podświadomie pytana, czy nie ma czegoś utraconego, za czym wzdycha, ze smutkiem odpowiada wprost „jeśli można w życiu za czymś tęsknić/to do widoku zachodu słońca nad dzikim sadem/(jeśli można do czegoś wracać/to do smaku i zapachu/ ciepłego mleka z rozdrobnionym/świeżym chlebem/do porannej rosy, odgłosów gdakania kur/poranka zimnego oblepionego szronem” (tęsknota). Jeśli już koniecznie pytacie, czy tęsknię i do czego chcę wracać to właśnie do tego. Jednak zaraz jeszcze w zakończeniu tego wiersza wraca trzeźwy osąd „jeśli można do czegoś wracać/bo czas przecież nie cofa się żadną miarą/i kroków nie kieruje wstecz” (tęsknota). To, co było, nie wróci, tak być musi i nie powinniśmy z tego powodu rozdzierać szat. Bohaterka wierszy Telki nie daje się ponieść sentymentom, taniej melancholii ani łatwiźnie wyciskania łez, za czymś, co było. Jest twardy grunt realizmu właściwy naturze kobiecej. Jeśli mowa o przeszłości, przemijaniu i zmianie, która odbywa się w czasie to po to, aby ujawnić jedną z fundamentalnych prawidłowości naszego bycia w świecie, owej strukturze trwania, która jak już kilkukrotnie wspomnieliśmy, domaga się zmiany, także nas samych. Bo Monika Telka to poetka-filozofka, stoicyzmem swoim łagodząca ból codziennego umierania każdego żywego stworzenia. Jeśli kochasz życie, pokochaj ten ból, bo one są nieodłączne. Struktura istnienia zakłada przekształcenie aż do unicestwienia kolejnych własnych przejawów. Umiera ptak, człowiek i drzewo, aby drzewo, człowiek i ptak jako takie mogły trwać. Nieustanne odradzanie się jest nadzieją, koło czasu, koło samsary obraca się niezmiennie: „w roślinach żółte ślady przemijania/radości i smutki ptactwa/co brzmią jednakowo/geometrie blaszane dachów/z których spływają co rano kolejne dni/siwe włosy twarde paznokcie u stóp/sierść psa/co się rozwarstwia/idzie zima, to wszystko, to nic nowego – ktoś powie/w roślinach żółte ślady przemijania/radości i smutki ptactwa…” (Koło). Kompozycja ronda jeszcze silniej podkreśla nieustanny ruch, powrót i oddalenie, powrót i oddalenie, śmierć i odrodzenie. Niewyrażonym wprost wezwaniem do powstrzymania się od narzekania na taki stan rzeczy zdaje się wskazanie na mądre milczenie przyrody. Gwar ludzkich spraw, które niemo, wręcz obojętnie „obserwują” polne kwiaty mniszka. „(…)co roku wachlarz rozchyla się od nowa/inni ludzie/te same ładunki spraw cieżkie jak/mniszków miododajne głowy/jedynie mniszki wysiały się nowe” (mniszki i ludzie). Obojętne względem siebie światy roślin i ludzi, nieświadomie połączonych tym samym prawem przemijania, struktury bytowania mniszków i ludzim, choć tak odmienne stają się tak równoważne i poddane jednakowym prawom.
Wreszcie człowiek i jego cecha najważniejsza, wskazująca na ludzki charakter, która polega na ciągłym przekształcaniu. Tutaj nasza struktura różni nas od struktury Natury, wskazuje na subtelną, ale doniosłą różnicę, którą zafundowała nam (albo raczej my sobie sami) Kultura. Jako część natury podlegamy przemianie, sami jednak aby żyć, przekształcamy wszystko wokół, siebie samych nie wyłączając. „(…)Przerabiamy co tylko się da/dla siebie, dla zstępnych, dla biegu natury/cały nasz świat nieraz przetworzony/i w nieskończoność – od nowa – brany jak swój” (Struktury). Ostatni wiersz tomu, który dał mu swój tytuł, wskazuje na jego kluczowe znaczenie. Podlegamy, jako ludzie strukturze trwania, podlegamy różnym strukturom bytu, z jego przemianą, świadomością, obojętnością, wspólnotą z naturą i odrębnością od niej. Wreszcie strukturom naszych wzajemnych, międzyludzkich relacji. Jednak tym, co nas wyróżnia to tworzenie, prze-twarzanie własnych struktur. Prujemy i tkamy swoją ludzką szatę niczym Penelopa, wierząc, że przetrwa wiecznie, ale za chwilę ponownie ją prujemy i zaczynamy od nowa. Czasem szata Penelopy staje się szatą Dejaniry, ale i to wpisane jest w naszą ludzką kondycję.
Monika Telka mistrzowsko przeprowadza nas przez tę lekcję pięknej i ciepłej pokory wobec świata, istnienia i jego praw, niezmiennych i nienaruszalnych. Pozwala nam oswoić się wiedzą o tego świata ukrytych strukturach, które dzięki bystremu oku i uchu Poetki ukazują się nam w chwilach niespodziewanych. Mistrzostwo Telki polega na perfekcyjnym panowaniu nad słowem, oraz – co nie powinno dziwić – świetnym konstruowaniu narracji.
Jeszcze jedną strukturą, o której warto w tym miejscu wspomnieć, jest struktura samej książki, do końca przemyślana, świadoma i niewyobrażalnie racjonalna. Autorka umiejętnie unika wielosłowia, wymija pułapki przymiotników, nie idzie na łatwiznę, nie biegnie na skróty, nie chce targać za bebechy, nie uważa, aby skandal był dobrym argumentem, nie sięga po grubo ciosane narzędzia, aby poruszyć. Ona mówi spokojnie, łagodnie, jakby snuła opowieść, odwieczną baśń o nas i drodzę, którą podążamy. To niesamowita poezja wymagająca odkrycia. Zachęcam do jej odkrywania i zapewniam, że raz odkryta pozostanie z czytelnikiem na zawsze. Stanie się jego kolejną, wewnętrzną strukturą.
Monika Telka, Struktury, Wydawnictwo MaMiKo, Nowa Ruda 2025, s.52.
Paweł Kołodziejski
Zobacz także:
👉 Magdalenki na opak, czyli o debiutanckim tomie wierszy Heleny Kupczyńskiej












