Teresa Wierzewska-Wilk – Tydzień ważniejszy od życia

Książka “Tydzień ważniejszy od życia” jest fascynująca opowiecią trzypokoleniową o trudnych relacjach między matką a córką. Śledzimy losy Emilki, która uwodzi męża swej matki, mszcząc się w ten sposób na niej za oschłość serca. A nieobecność ojca w swym życiu rekompensuje nie tylko zemstą na nim, ale i miłością do starszego od niej mężczyzny. Zemsta, nienawiść, próba wybaczenia…

Teresa Wierzewska-Wilk – urodzona w Krakowie w 1945 roku. W 1976 roku wyjeżdża za mężem – nie za chlebem do Austrii, gdzie mieszka do dziś. Pierwsze lata w Wiedniu spędza wychowując dwójkę dzieci i pisząc im bajki. Pragnąc przybliżyć i umilić córkom mowę polską – pisze też wesołe wierszyki na przysłowia polskie o zwierzętach. Z zawodu grafik.

Pisanie fascynowało ją zawsze, co wyrażało się np. rymowaniem zabawnych wierszy na wszystkie okazje, czyli imieniny, ślub i chrzciny. Dwa lata temu wydała w Krakowie książkę pod tytułem ” Słowne igraszki – imienne fraszki” zawierającą krótkie, pełne humoru wierszyki o imionach polskich.
Następny rozdział twórczości to książki typowo „ kobiece”.
Czekające na wydanie „4M” – Bardzo ciekawa opowieść o losach czterech kobiet – Polek:Moniki, Marii, Matyldy i Marty, które z powodu miłości do obcokrajowców opuściły kraj. Druga powieść „Kundle – czyli na miłość trzeba poczekać !” – porusza losy pokolenia jej córek, wyrosłych lub urodzonych poza Polską, ich problemy nie tylko z tożsamością narodową ale i sercowe.
I ostatnia z nich – ”Tydzień ważniejszy od życia”. Jest to ciekawa opowieść trzy – pokoleniowa o trudnych relacjach między matką a córką i jej skutkach psychicznych w dorosłym życiu, niosących za sobą uczucia zemsty, nienawiści i próby wybaczenia. Jest to też opowieść o miłości wielkiej, ale i bardzo trudnej…


“Tydzień ważniejszy niż życie” – Fragment


W drugim dniu zawarła znajomość z kucharką. Śniadanie podano typowo angielskie, czego nie przetrzymały smakowe zmysły Emilki. Postanowiła zaprzyjaźnić się z kucharką i przez to dostawać takie jedzenie na jakie miała ochotę. Okazało się to nie trudne. Kucharka jak i sprzątaczka lub szumnie powiedziawszy pokojówka pochodziły z pięknej wyspy na oceanie Indyjskim – Maurycius – i chętnie o swym pięknym rodzinnym kraju opowiadały. Emilka słuchała z zaciekawieniem i tym to sposobem zaskarbiła sobie miłość obu pań. Pokojówka Mary była Kreolką, a Zizi Hinduską. Opowiadały, że na ich wyspie żyją w totalnej zgodzie różne nacje i różne religie i nikomu to nie przeszkadza. Przyroda jest tak przepiękna,…
– Nasza wyspa to jak szmaragd na oceanie indyjskim, jest mała bo ma tylko prawie 2000 km kwadratowych, a mieszka na niej bardzo dużo ludzi, połowa to Hindusi, którzy przyjechali tu w dziewiętnastym wieku na plantacje trzciny cukrowej – mówiła Zizi.
– Ale jedna czwarta to Kreoli – wtrąciła Mary
– Tak, tak – kontynuowała Zizi – i jest jeszcze trochę muzułmanów, nie uważasz Emily, że świat od tej wyspy, powinien uczyć się tolerancji? U nas wszyscy żyją ze sobą w pełnej zgodzie. My tzn. moja rodzina, która żyje na Mauryciusie, jesteśmy chrześcijanami, a obok sąsiadka jest buddystką, a z drugiej strony Hindusi wyznający Hinduizmus. I wszyscy żyją w zgodzie i nikt nikomu nie ma za złe.
– A jakim językiem u was się mówi? – zapytała Emilka już bardzo zainteresowana.
– No wiesz, pierwsi przyszli na wyspę Holendrzy, i to oni nadali jej nazwę od księcia Luisa Maurica z Nassu. Potem przyszli Francuzi, którzy swą kulturą tak zawojowali wyspę, że do dzisiaj część jej mieszkańców posługuje się tym językiem. A reszta mówi po angielsku lub kreolsku, bo po Francuzach przyszli Anglicy. Można powiedzieć, że jedni wyspiarze zawojowali drugich. I byli tu bardzo długo. Wprawdzie wyspa otrzymała niezależność w 1968 roku, niemniej jednak premierem został z pochodzenia Hindus i jest bardzo popierany i szanowany przez swoich współmieszkańców wyspy, w 1992 ogłosił wyspę republiką. Jak widzisz dziewczyno z nieznanego północnego kraju, nasza wyspa jest oazą spokoju i radością dla oka. Ma przepiękne krajobrazy – zielono górzyste, ale także wspaniały ciepły klimat, cudowne plaże, kryształową szmaragdową wodę i koralowe rafy. Oprócz tego mieszkają tam ludzie pogodni, rozśpiewani i bardzo gościnni!
– No wiecie dziewczyny, zrobiłyście mi taki apetyt na wyspę, że pierwszy mój urlop to będzie właśnie tam! A poza tym jestem zdziwiona waszymi wiadomościami o kraju!
– A cóż w tym dziwnego, to wszystko wie każde dziecko, bo uczymy się o tym w szkole!

I tak w wielkiej przyjaźni z pokojóką i kucharką jak i jeszcze starszą panią minęło pół roku przewidzianej wizy. Córka Lady Viktorii, też nienajmłodsza, a nosząca imię, jak łatwo się domyśleć – panującej im łaskawie królowej Elżbiety, zadowolona z Emilki zajęła się tą sprawą.
Tak więc, Lady Elizabeth mająca znajomości wszędzie, załatwiła dla Emilki przedłużenie wizy o rok.

I znów upłynął rok, na spacerach z Lady Wiktorią, rozmowach z nią i czytaniu.
Jeszcze starsza Lady interesowała się wszystkim, tak że pierwszym przykazaniem codziennym zaraz po śniadaniu było czytanie gazet jakie dostarczano. Potem czytanie książki, drugie śniadanie mała drzemka (czas wolny Emilki – godzinka) potem spacer po ogrodzie, obojętnie jaka pogoda.
Po obiedzie znowu drzemka, tym razem dłuższa – dwie do trzech godzin i Emilka mogła wybrać się do Londynu. Szofer podwoził ją limuzyną (stary piękny roys Lady) pod kolejkę, która potrzebowała pietnastu minut, by znaleść się w mieście.
Przeważnie latała po sklepach lub odwiedzała przyjaciół. Potem kolacja, znowu czytanie lub dyskusja i o 11 godzinie Lady szła wreszcie spać i Emilka miała czas dla siebie.
Lecz była tak zmęczona, że po paru telefonach do przyjaciół – zasypiała.
Aż któregoś dnia, Lady Victoria nie obudziła się poprostu ze snu.
Odbył się piękny pogrzeb z pompą i paradą, a Emilka została bez pracy.
Ale szczerze mówiąc, dość już miała Londynu i prac tam wykonywanych, więc postanowiła wyjechać. Nie bardzo wiedziała gdzie i zdecydowała się zostawić to losowi. Dotychczas, los jej dobrze podpowiadał, co potem się działo, to ona sama miała w tym niezły udział i losu za to winić nie mogła. Po wesołym pożegnaniu ze swymi przyjaciółmi, które urządzili dla niej Willi zwany Wilmą i George, po pożegnaniu z dziewczynami z Mauritiusa z zapewnieniem, że napewno tam kiedyś dotrze i odwiedzi ich rodziny – pojechała na lotnisko.
Siadła przed tablicą z odlotami samolotów i zaczęła się zastanawiać w jakim kierunku lecieć. Tęskniła za Polską, za Stenią, nawet za Matką, ale nie mogła tam jechać, nie mogła. Nie wiedziała co zastanie w domu, a nie chciała burzyć szczęścia Matki, już nie chciała. Tak więc gdzie?
– Dokąd to lecimy? – Emilka nie zareagowała, bo nie przypuszczała
że ten młody człowiek zwraca się do niej.
– W jakim języku mówisz? Nie dawał za wygraną, chłopak.
– Ja??? – ze zdziwieniem spytała Emilka.
– Ty, ty – najatrakcyjniejsza babka na 100 km! – zakomplemencił.
Emilka przyglądnęła mu się krytycznie. Nie miała ochoty na nowe znajomości. Chłopak był tak w jej wieku może starszy, może młodszy, ale niewiele, bardzo wysoki, szczupły i przystojny na swój sposób.
– A ty dokąd? – zapytała.
– Dobrze wychowane osoby, nie odpowiadają pytaniem na pytanie, ale za bardzo mi się podobasz, abym chciał cię spłoszyć, więc grzecznie ci odpowiem – jestem Austriakiem, lecę teraz do Wiednia do mojej rodziny.
– A ja jestem Polką i nie mam pojęcia gdzie lecieć, jednego jestem pewna, chcę opuścić Londyn.
– A co masz dość jedzenia frytek z rybą z gazety, czy tych ciągłych wiatrów, mgły i deszczu?
– To akurat mi wcale nie przeszkadzało, a rzadko się zdarzało, abym jadła fish and chips.
– To co cię stąd wygania?
– Powiedzmy, osobiste problemy.
– To leć ze mną! Pomogę ci w Wiedniu, mój stary jest właścicielem Agencji reklamowej, napewno coś dla ciebie znajdzie.
– No, nie wiem, nie znam cię.
– Nazywam się. Kurt Zimmermayer…
– Bardzo mi miło, a ja – i tu Emilka się przedstawiła – ale nie znam niemieckiego!
– Nieszkodzi, nauczysz się, jesteś młoda, a po angielsku mówisz świetnie!
– No nie wiem…. jeszcze się wachała.
– Nie ma co się zastanawiać – idziemy kupić bilet – było jeszcze kilka, kiedy kupowałem – tylko godzina do odlotu, nie zastanawiaj się dziewczyno!
Emilka wstała i poszła za młodym mężczyzną. Co mi zależy, myślała, jak nie będzie mi się podobać to zawsze mogę jechać gdzieś indziej.
Rozdział siódmy – Wiedeń

Bilety jeszcze były. Mieli szczęście. Chłopak chciał koniecznie siedzieć koło niej w samolocie, jednak to się nie udało, bo żaden z pasażerów nie chciał sią przesiąść.
Umówili się po wyjściu z samolotu. Stał tam i czekał na nią. Już razem poszli po jego bagaż, a potem do garażu na lotnisku gdzie Kurt miał zaparkowany swój samochód.
Oczywiście sportowe BMW – jakże by inaczej zaśmiała się w duchu Emilka.
– Gdzie mam cię podwieść? – spytał Kurt.
– Nie mam pojęcia, ty znasz Wiedeń, to zabierz mnie do jakiegoś porządnego hotelu w śródmieściu.
– Do Sachera?
– Wprawdzie nie znam Wiednia, ale o tym hotelu słyszałam, nie jestem książniczką.
– Ale dla mnie jesteś – przerwał jej Kurt.
– No dobrze, jeśli tak uważasz, ale wolałabym jakiś nie tak luksusowy, wystarczy dobry.
– Dobrze.
Pojechali do samego śródmieścia. Emilka podziwiała wszystkie wspaniałe budowle,
które mijali po drodze. Zjechali z Ringu koło opery, potem koło hotelu Sacher i na placu Nowy Rynek zatrzymali się przed hotelem „Europa”.
– Chodź, spytamy czy mają pokoje – powiedział do niej Kurt.
Były. Wzięła swój bagaż i poszła do pokoju. Pomachała tylko ręką na pożegnanie Kurtowi i zniknęła w windzie. Umyła się w pokoju i wyruszyła na miasto. Wiedeń bardzo jej się spodobał. Jak narazie radziła sobie dobrze, bo wielu młodych ludzi znało angielski.
Gdy na drugi dzień siedziała przy śniadaniu, oglądając ulicę, jedną z najładniejszych ulic Wiednia, na którą to wychodziły okna restauracji – Kärtnerstraße, do jej stolika przysiadł się Kurt.
– Dzień dobry jak się spało? – zapytał ją
– Dziękuję dobrze, a co tu robisz o tej porze?
– Jak to co? Obiecałem się Tobą zająć w Wiedniu, nie pamiętasz?
– Pamiętam, tylko nie myślałam, że bierzesz to tak poważnie!
– Jak najpoważniej i chciałem cię zaprosić do moich rodziców na kolację
– Na kiedy?
– Na dzisiaj!
– Jesteś można powiedzieć szybki Bill – powiedziała, niby z podziwem Emilka
– Nie, tylko muszę się przyznać, że bardzo mi na Tobie zależy.
– Ok, ale dlaczego zaraz rodzinne pielesze, chyba nie zamierzasz mi się oświadczyć znając mnie zaledwie dobę?
– Mówiłem ci przecież, że mój ojciec ma firmę i może pomóc!
– A ty nie powinieneś być w pracy?
– Wiesz ja mam też firmę, ale jest ona jednoosobowa, i jak mi się nie chce pracować, to się zwalniam u siebie.
– Bardzo praktyczne, ale jak nie pracujesz, to nie masz pieniędzy, czyż nie?
– No niby tak, ale mój tatko ma ich tyle, że może się podzielić z pierworodym nie?
– Masz rodzeństwo?
– Tak siostrę.
– I co ona robi?
– Jest lekarzem, ale na stażu i jeszcze też mieszka w domu, to co przyjdziesz?
– Ok, jestem ci to winna, w sumie przytargałeś mnie do tego Wiednia, to też odpowiadasz za mnie nie?
– A co nie podoba ci się tutaj?
– Wręcz przeciwnie, jestem oczarowana miastem. I właśnie zaraz się wybieram na zwiedzanie.
– Ok, to do wieczora, czekaj na mnie o szóstrej przed hotelem, bo tu trudno o parking.
– Dobrze.
Pożegnali się i Emilka wyruszyła na miasto. Poszła Kärtnerstrasse do Placu Stefana, obejrzała Katedrę Stefana, potem przez Graben, koło pomnika zadżumionych i dalej przeszła przez Hofburg na Ring do Muzeów. Dalej Parlament, Ratusz i wróciła koło Burgtheater na stare miasto. Kupiła sobie śliczną sukienkę na wieczór. Poszła do hotelu, umyła włosy, wysuszyła i już śliczna, świeża i gotowa czekała na Kurta.
Był punktualnie o szóstej i pojechali do 14 dzielnicy, na jej obrzeża, gdzie prawie w lasku wiedeńskim stały piękne domki w ogrodach. Zatrzymali się na końcu uliczki.
Rodzice Kurta mieszkali w ładnym starym domu jednorodzinnym, zbudowanym w secesyjnym stylu – porośniętym dzikim winem. Oprócz Kurta, rodziców, lokatorką była siostra Kurta – Leopoldyna. Rodzice byli starszymi miłymi ludźmi – matka typowa Hausfrau, ojciec bardzo przystojny szpakowaty pan, a siostra 28 – letnią podobną do matki dziewczyną.
Kolacja była na ciepło, matka miała do dyspozycji starą gosposię, która można powiedzieć należała do „inwentarza”.
Oczywiście, wszyscy byli Emilki bardzo ciekawi i pytaniom nie było końca.
Opowiedziała, że wyjechała do rodziny matki do Los Angeles i pracowała tam jako menadżer, aktorów hollywood – skich, ale oczywiście nie przyznała się, dlaczego opuściła rodzinę w Polsce jak i w Ameryce. Zmyśliła natomiast, że miała w planie zrobić sobie tylko wakacje w Kalifornii, a na studia wrócić do kraju, że praca tam bardzo jej się spodobała i postanowiła zostać jeszcze rok, a gdy już chciała wracać, to w Polsce ogłoszono stan wojenny i nie mogła, czy nie chciała wrócić. Ale postanowiła przyjechać do Europy, by być bliżej kraju. Najpierw wylądowała w Londynie, bo dobrze zna angielski. Tam trochę popracowała, ale nie taki charakter pracy ją interesuje. Jest kreatywna, zdolna i chciałaby do czegoś dojść, a w Londynie nie było to możliwe. Dlatego też zdecydowała się po namowach Kurta przyjechać do Austrii, chociaż nie zna języka. itd.
Nie, nie zna dobrze niemieckiego, ale bardzo chciała by się nauczyć, znaleść pracę
by móc utrzymywać się sama, a nie korzystać z karty kredytowej swojej rodziny.
– Jeżeli nie chcesz korzystać z karty, tylko sama zarobić na swe utrzymanie, to nie powinnaś mieszkać w tak drogim hotelu – powiedział ojciec Kurta.
Stwierdzenie to zdenerwowało i zraziło do ojca chłopaka, chociaż w duchu musiała mu przyznać racją, ale co się pcha z takimi uwagami na wstępie – myślała Emilka, ale na ustach miała piękny uśmiech.

Z matką porozumienie było marne, tylko za pomocą tych paru słów niemieckich, co Emilka znała, a to było mało. Matka niestety nie mówiła – w przeciwieństwie do reszty rodziny – po angielsku. A w tym właśnie języku przebiegała konwersacja ze względu na Emilkę.
– Jesteś miłą, sympatyczną dziewczyną i chętnie ci pomogę – powiedział ojciec Kurta, Stefan – jestem właścicielem dość dużej agencji reklamowej, która ma powiązania z Amerykanami. Twoja perfekcyjna znajomość angielskiego, do tego polski i rosyjski, języki z którymi należy wiązać przyszłość, bo nasze rynki zawężają się i należy przyszłych klientów szukać tam właśnie – predysponuje Cię do pracy u mnie. Mogę przyjąć Cię do nas na razie jako kontaktera z Amerykanami i posłać na kurs niemieckiego – mam takie możliwości.
– A zamieszkać możesz u nas, mamy pokój gościnny z małą łazieneczką – wtrącił Kurt.
– Nie wiem poprostu, jak Państwu dziękować – tak się cieszę – bardzo, bardzo dziękuję – to rozwiązuje wszystkie moje problemy – a za pokój będę oczywiście płacić.
– No, jakoś się dogadamy nie ma sprawy.