Od zawsze niektórym podróżnikom nie wystarczało samo bycie gdzie indziej, przemieszczanie się, radość czerpana z obcości. Odczuwali także potrzebę zapisu, upamiętnienia, przekazania informacji o dalekim tym ludziom, którzy pozostali na miejscu. Często podróżnicy wybierali jednak dzienniki, reportaże, prozę lub pisanie przewodników po nieznanym. Poezja to rzadszy wybór, a właśnie na taką formę zdecydowała się Jola Gęsicka w swoim „Debucie”. Jesteśmy przez autorkę zabierani w różne przestrzenie – Maroko, Ukraina, Gruzja. Tam, gdzie ciągle ciepło i lepko, piasek wypada spod kartek. Fikcja i prawda miksują się w mocnym słońcu podczas luźnego wylegiwania się na plaży. Dwie postaci obserwują swoje ciała, dotykają się, strzepują z łopatek kropelki potu. Bardzo ważny jest u Gęsickiej krajobraz, ciągle zderzany z odczuciami ciała – ja – świat – ja – świat –jaświat – zaklęcie powtarzane tyle razy, aż kiedyś staną się prawdą. Bohaterka stapia się z terenem, łączy się z całością. Mówi między wierszami, że wszystko jest wszystkim, jesteśmy, mimo że różni, zbudowani z jednego magicznego materiału – skala mikro staje się skalą makro i na odwrót. W poetyckiej podróży autorki poza panteistycznymi wtrętami odczuć można silną chęć złapania odpowiedniego momentu, chwili, gdy wszystko (pora dnia, kąt padania słońca, dźwięki, zapachy, towarzystwo) będzie idealne, stanie się kilkusekundową pocztówką, gifem, który już na zawsze w głębokich klaserach umysłu zostanie zapisany pod nazwą szczęście. Te poetyckie obrazki jawią się niczym urywki z dawno zapomnianej kasety VHS: lepkość, żółć, mus, bursztynowe światło, niewyraźne uśmiechnięte postaci w migotliwych cieniach. Tu i ówdzie czytelnik może odnaleźć ślady duchowych przewodników autorki, którzy szli pod prąd mcdonaldyzacji rzeczywistości, poszukiwali czegoś więcej poza podstawowym rozdaniem społecznym. Castaneda, Mistrzowie zen, Timothy Leary (głównie we fragmentach o pamięci genetycznej i cofaniu się w czasie razem ze swoim DNA) szepczą na kartach tomiku, zaproszeni przez autorkę, która wybiera układ tu i teraz jako najlepszy sposób na znalezienie ponadczasowego szczęścia. W pewnym momencie podróżnicze obrazki ustępują na rzecz wierszy o relacjach, tych najbliższych, cielesnych, poprzez które realizuje się reszta komunikacji. Chwila i zanurzenie się w czasie najlepiej smakują, gdy są z kimś dzielone. Przyleganie do siebie, dwuosobowe księstwo, mały prywatny świat to jeden z ulubionych tematów autorki. Pod koniec niespodziewanie pojawia się nuta bólu, cierpki smak na języku. Mimo że bohaterka wie, że jesteśmy tylko pyłkiem na drodze wszechświata i wierzy w nieustający cykl przyrody, przemianę materii i zgadza się radośnie na połączenie z wiecznością i nieuniknionym, to śmierć najbliższej osoby ją rozstraja i nie do końca może się z nią pogodzić. Wierzy jednak w mit wiecznego powrotu i to dodaje jej otuchy. „Debut” to poezja o unoszeniu się, płynięciu, byciu w ciągłym czasie teraźniejszym. Wiersze bliskie natury, międzyludzkiej serdeczności, nieufne wobec zakusów korporacyjnych regulacji i uniformizującej globalizacji – choć między innymi dzięki niej autorka może podróżować. Ciała porównywane do części krajobrazu jak w indiańskich mitach, pożywny czas teraźniejszy, przeczucie, że gdy żyjesz chwilą, nie będzie przerażało cię przemijanie. Świata nie odbiera się racjonalnie, ale przez intuicję, znaki, przeczucia. Takie i jeszcze inne idee wyłaniają z pierwszej poetyckiej przygody Joli Gęsickiej. Kiedyś rozegrają się kolejne, w których pewnie ziemia będzie już dla autorki za mała – powstanie wtedy poezja kosmiczna, poezja science fiction? Kornel Maliszewski |
2020-06-11