Radosław Wiśniewski – ur. 1974, mieszka w Brzegu, pracuje we Wrocławiu, wydał debiutancki zbiór wierszy „Nikt z przydomkiem” (2003), współpracuje z pismami literackimi.
JAR. NIKT WYKŁADA KATARZYNIE TEORIĘ TEJ BEZSENNOŚCI.
to jest jak rytualny obrzęd grzebania w przypadkowym rowie. jak dygoczące dłonie starego człowieka w szarym drelichu widzianego zza okna pullmana obecnie pafawag, jego uparte poszukiwanie resztek korzeni, jadalnych dżdżownic, kruszcu..
to jest tak, jakbyś prosto nad twarzą przesiewała piasek, odłamki kości (kruszarka pracowała sumiennie ale nie wszystko śpi aniele popiele boży stróżu mój); to jak rąbanie przerębla w powietrzu tak twardym, że najtęższym pękały płuca i wypadały złote zęby.
nocą pod palcami starego człowieka otwiera się ziemia. wtedy ujawnia się 33771 albo więcej powodów tej bezsenności, która jest jak damski but zgubiony na stromej ścieżce, porzucona lalka
potem jest tylko jar.
RUBEDO. BRESLAU. WIOSNA GAULEITERA.
gauleiter hanke przewidział wszystko tej wiosny: martwica odeszła z ziemi, padła odra, nadeszła nominacja. chrabąszcze spawanymi skrzydłami orały pola jak rozległe płaty czerpanego papieru i sypały się łuski z niebieskiej lamperii odbijanej z bronią w ręku od powietrza. przetaczano puste składy wzdłuż szyn, porzuconych w nieładzie, jakby pogięte wiertła wbite w otępiałe perony, na których sadza osadzała resztki wylinki grzechotnika. w kraterze miasta dogasało oblężenie, chrzęściło prażone powietrze między dziąsłami mostów i stygły stosy w ociemniałych żlebach ulic. między nimi matowy nagrobek państwa Stein zwiastował larwy nieznanych termitów, które miały drążyć pod nieczynnymi polami minowymi aorty już wtedy.
to one pękają tej wiosny, gdy zbliża się nów. wtedy miasto pije bezimienną hemoglobinę z rozstępów ciszy, oddycha jakby jeszcze żyło i nic nie było zapisane w obcych alfabetach na wyczerpanej do białości ziemi
Dariusz Pado – ur. 1974, z wykształcenia i wykonywanego zawodu prawnik, mieszka i pracuje w Warszawie, debiutował arkuszem poetyckim „Gierkówka”(2004).
RYCERZ POKALANEJ – RAJ WEDŁUG KOLBEGO
Radkowi Wiśniewskiemu
Nienawiść – pisałeś – mieszka wśród niewdzięcznych. Miszna w wybielonej bramie odbija flaka. Duka słowa. Uderza w wykreślone węglem na ścianach: won, raus.
Nienawiść – poczułeś – zajmuje miejsce obok twego zdania. Sączy się z głośników Toski. Głos odbija się i traci znaczenie. Nie można znieść w sobie treści, tej martwej którą nakrył pył.
Nienawiść – pomyślałeś – miesza się we wspólną woń klatek, nie potrafisz otwierać żył kratką, by napisać nowy testament. Teraz należy wystąpić z szeregu, przekreślić krokiem słowa.
Jeden szereg liczy do dziesięciu w języku obcym. Nie znasz go. Jeden – mówisz Mario – i na znak pokoju podajcie sobie fenol.
TO BYŁBY RAJ WEDŁUG WILFRIEDA VON OVENA
Napierał na futrynę obory, ugniatał klatkę, naciągał zmarszczki między żebrami belek, sypał się w koryto. Wiesz, to tylko wiatr, ale mógłby całkiem zwariować
gdyby był tutaj starcem wsłuchanym w przypływ muzyki, przetaczanym z samotnych pieców taktem, wagonem ziemi, granym na korytarzach latryn. Teraz z otworów wydobywa paproć, resztki zapachów,
okruszki otrębów siennika, drzazgi balii. Komendancie, tak jak z ziaren ściskających w klatkach bicie, tak i z ciebie wydobędzie się trzask, jakbyś wyrósł z pryczy, wstał pędem siać piach, orać zarżniętą Kanadę i wybielać korę. Wiesz, to
tylko rozsypany gaz, ale mógłby całkiem oszaleć gdyby tyko Andor miał rację lecz pisze się ciągle ciszej by uchwycić można słowem : jak pylił gaj,
jak wypełniał się nakaz pism: czyń ziemię poddaną, ogradzaj raj, zakop jar.