Poszerzenie pola resentymentu – recenzja “16 schodów”

Bartłomiej Siwiec to człowiek orkiestra, w jego szerokim literackim asortymencie poezja goni dramat, proza przeplata się z esejem, a on nadal znajduje jeszcze czas na życie, i na grę w szachy na poziomie turniejowym. Autor „Matki i róży” na poetyckiej niwie pokazał się z interesującej strony, choć można było odnieść wrażenie, że jego poezja opiera się na pewnej prozatorskiej kompresji, a nie na czysto językowym formowaniu wersów. Po lekturze „16 schodów” wie się już, że Siwiec należy do bractwa prozatorskiego, i to, co przynależne prozie, jest dla niego naturalne, odpowiada jego falom mózgowym i z niego w potoczysty sposób wypływa.

„16 schodów” to książka, w której główny bohater nadaje ton zdarzeniom. To on sunie niczym rekin przez wody tej historii, rozstawiając inne postaci po kątach i zamiatając świat pod dywan. Ta opowieść o samotnym, złośliwym i starzejącym się asystencie bydgoskiej prokuratury ma coś w sobie z przypowieści, opowiastki oświeceniowej, która mogłaby się nazywać „Przypadłość Stefana Murawskiego”. W odróżnieniu jednak od dydaktycznych tekstów, mających za zadanie przekazanie pewnej idei czy zbioru zasad społeczno-moralnych, „16 schodów” to pozycja niejednoznaczna, która jednak ma ochotę pozostawić czytelnika z przesłaniem czy morałem. Nie jesteśmy samotną wyspą i musimy iść przez rzeczywistość wspólnie, tak można byłoby streścić głęboką ideę tej książki.

Poza społecznym rysem Siwcowej opowieści, czyli opisaną hierarchią w prokuratorskich strukturach, konsekwencjami samotności, portalami randkowymi i próżnym targowiskiem relacji, w „16 schodach” zwraca uwagę silna filozoficzna podbudowa, głównie w postaci często przemycanego Nietzschego i francuskiego egzystencjalizmu. Boskość, zwierzęcość, ubieranie się przez bohatera w piórka dyspozytora woli mocy zdecydowanie trącą naukami niemieckiego filozofa, za to silne zaznaczenie jałowości egzystencji, wizualizowanie świata jako mrocznej głębiny, ale też zwracanie uwagi na nieubłagane konsekwencje naszych działań, od których nie uciekniemy, przywołują na myśl „Mur” Sartre’a. Styl, klimat, struktura fabularna, drobny rys pedagogiczny czynią opowieść Siwca czymś na wzór odnalezionego po latach opowiadania paryskiego myśliciela.

Jeśli wspomnieliśmy już Nietzschego, musimy pod jego egidą przejść do najważniejszego elementu układanki w książce bydgoskiego autora. Do pojęcia resentymentu, sformułowanego właśnie przez legendarnego filozofa. Zmienianie opinii o czymś, czego nie możemy mieć, rekompensowanie sobie swoich braków, ograniczeń, porażek i niemocy poprzez tworzenie iluzorycznych opinii, wartości, ocen, czy podtrzymujących nas na duchu fikcyjnych historyjek. Właśnie taki jest Stefan Murawski, zatruty resentymentem, który pozwala mu przeżyć w korowodzie smutnych, samotnych, wypełnionych alkoholem lat. Potrafi w sprytny sposób zracjonalizować sobie swoje fatalne wybory, zły charakter, indolencję, brak kontaktu z drugim człowiekiem. Aby ratować swoje kruche fantazje, atakuje i mści się na użytkowniczkach lokalnego portalu randkowego.

W tym miejscu musimy sięgnąć do szafy i przywołać kolejnego z Francuzów. Ten jeszcze żyje i w swojej brudnej kurtce przewala się po wietrznym irlandzkim wybrzeżu. „16 schodów” zdecydowanie ma coś z ducha powieści Michela Houellebecqa. Pojawia się samotny bohater z niesatysfakcjonującą go pracą, który wraca do pustego domu i odgrzewa sobie żarcie z supermarketu, wiedząc, że jest wykluczony z seksualnego i społecznego pola gry. Później jednak poprzez nagły zbieg okoliczności poznaje kobietę i kompletnie się zmienia, mięknie, porzuca swoje wydumane nienawistne historyjki, wychodzi z pancerza resentymentu. Oczywiście tylko na chwilę, proza tego typu nie lubi karmić się przesadnym szczęściem i happy endem. Siwiec podobnie jak Houellebecq wydaje się być ostrożny wobec liberalizacji obyczajów społecznych, zwrotu kulturowego po ’68 czy pewnych modnych idei, które chcą zmienić człowieka szybciej niż możliwa jest u niego zmiana na poziomie biologicznym, ewolucyjnym. Barbarzyńca w ogrodzie w mózgu ma system reakcji z czasów zbieraczy i łowców, a pod pachą książki poststrukturalistów i neolewicowych inżynierów społecznych. Z tej chaotycznej kombinacji może wyjść wszystko: szczęście, dziwność, a może poczucie życiowego niespełnienia.

Podobne książki często utożsamiane są z materiałami antykobiecymi, i mimo że autor piętnuje na końcu szowinistycznego oseska Murawskiego, wciąż unosi się nad „Schodami” atmosfera męskiej supremacji albo raczej poczucia porażki w wyobrażonej współczesnej bitwie między płciami, co w bohaterze wywołuje złość i wyzwala u niego chęć agresywnej rekompensacji. Grząski to grunt, jeśli weźmiemy pod uwagę ostatnie kulturowe przetasowania, ale Siwiec się nie przejmuje i czyni ze swojego bohatera kogoś na kształt modelowego reprezentanta internetowych promęskich grup, skupionych na przykład wokół idei The Red Pill. Jej członkowie według swojej wyobrażonej idei połykają czerwoną pigułkę i od tego momentu widzą świat w sposób trzeźwy, wskazujący na to, że to kobiety rządzą zasadami gry na seksualnej i prokreacyjnej planszy, i jedynym zadaniem świadomego mężczyzny jest nie dać się im zniewolić. Na przywoływanych często w książce portalach randkowych kobiety, według badań, otrzymują wielokrotnie więcej wiadomości, co potwierdza fakt, że zaledwie 40% mężczyzn wobec 80% kobiet przekazało w historii swoje geny. Według teoretyków The Red Pill trudno o mocniejszy dowód na poparcie tezy, że kobietom jest po prostu łatwiej na tym świecie. Podobne argumenty, niebiorące pod uwagę innych obszarów, na których kobietom nie jest zbyt słodko, mogą być mikrą podstawą do dyskusji na temat współczesnej roli płci, jednak zwykle są to schematyczne myślowo liczmany dalekie od trzeźwości – bo przecież resentyment to ciężki narkotyk, o czym dobrze Siwiec wie, wpuszczając na końcu swojego bohatera Murawskiego w maliny i wyczarowując przed nim pierwsze oświecenie, mówiące o tym, że można żyć z kimś i dla kogoś bez ogłupiającej teoretycznej nakładki, za to z dozą empatii i zrozumienia.

Mira Marcinow, autorka „Historii polskiego szaleństwa”, w wywiadzie dla „Dwutygodnika” zauważyła, że „jeśli istniałyby zaburzenia psychiczne, które można by rozpoznawać u całych narodów, Polska dostałaby diagnozę: narcystyczne zaburzenie osobowości, przedłużona reakcja żałoby i uzależnienie od alkoholu”. Wypisz, wymaluj, opis naszego Stefana Murawskiego, wytrwałego, skupionego tylko na sobie ochlapusa, niepotrafiącego zapomnieć przez kilka dekad o Patrycji, która nie chciała go w liceum. Możliwe, że jest to taki nasz pluszowy, współczesny Obywatel Piszczyk, pomieszany z Adamem Miauczyńskim i bohaterami powieści Krzysztofa Vargi, którzy nienawidzą, plują jadem i mają ochotę zabić każdego, kto je przy nich kanapkę z majonezem w komunikacji publicznej. No, ale przy takiej interpretacji protagonistów książek Houellebecqa także musielibyśmy nazwać polskimi.

Po tym małym grzebaniu w różnych jawnych, utajonych i zmyślonych przestrzeniach symbolicznych „16 schodów”, trzeba po prostu zaznaczyć, że jest to jędrnie, sprawnie i humorystycznie napisana rzecz, która sprawia sporą frajdę czytelniczą, o ile nie przerażają nas oślizgli bohaterowie, zamknięci w życiu jak w klatce, napędzani rozszalałym resentymentem i nienawiścią.

Kornel Maliszewski