O miłości można mówić na sto sposobów. Który z nich został użyty przy realizacji plastycznych wierszy z “Krawędzi czerwieni”? Na pierwszy rzut oka ten raczej starodawny, w którym występują klasyczne elementy, w rodzaju kolorów, parków, płatków, załamań pogody i świateł. Czym głębiej jednak zatapiamy się w tym tomie, możemy zauważyć coś więcej – w tych namacalnych wersach coś drży, wybucha i wychodzi po latach na powierzchnię. Są to wiersze dla prawdziwych eksploratorów, których chlebem powszednim jest wzmocniona uczuciowość.
Taki dziwny świat,
powiedziałeś kładąc głowę na moich kolanach,
przeżyłem życie do połowy, nie tracąc ciekawości i oto
jestem, nie wiem czy bardziej spalony czy wskrzeszony. Nie
martw się, ja też jestem pomylona.
Czasem jednak, może częściej „dzieje się” we mnie człowiek.
Wierzę, że gliniane garnki czynią szczęśliwym
a w popiół można wrzucić ziemniaki,
myślę, że nie na wszystkich ubrania są szyte,
a kształt zależy od pojemności kochania.
Tak.
No dobrze, dobrze, chodźmy już,
nie czas jeszcze zrywać ostatnią wiosnę z hamaku.
Niech śpi.
Kocham Cię.
Zatopmy dłonie w mrowisku,
przecież mrówki „są żywym deszczem” i rosą i (nie)czekaniem
(ulicami)
kamienice i ratusz pomazane przystanki
uliczki i wrośnięte w nie latarnie
zaszyte spojrzenia obcych ludzi
nie bój się
zanurzone we włosach palce
łączą puste chodniki
łzy drążą korytarze
odległe ramiona
szczęście
to taki motyl
w środku zimy
spalona ćma
która była przez chwilę płomieniem
mija luty
niebo bardziej błękitne
i do wiosny już tylko krok
za oknem krzyczy ptak
jakby mu serce rwało się do zieleni
woda obmyła brzegom resztki zmrożonej ziemi
a we mnie cisza
we mnie śnieg
gdzieś tam uśpione ptaki
rozerwą niebo płytkim krzykiem
wiatr wierzbom utka kołysanki
z milczenia i zielonych łez
przepraszam za
nieobecność
nie mogłam
wybacz
Pośród cieni firanek, pośród
zbyt białych ścian i ciszy,
co się kołysze bez snu,
wyszeptaj mnie.
Za oknem deszcz a latarnie,
rzucają światło pod łapy
niczyjego psa.
Tak jak on,
w niewielkim okruchu,
który rozcierasz ciepłym palcem,
napotykam niebo.
Więc jeszcze raz
szepcz, wyszeptaj mnie,
będę cicho…
ach serce
ucisz się
zanim wiosna
zanim zieleń
zanim się poruszysz znowu
zanim zabijesz
się we mnie
Patrycja Maria Gryniewicz – urodziła się 23 sierpnia 1980 roku w Giżycku, w województwie warmińsko-mazurskim. Studia ukończyła na kierunku Obsługa Ruchu Turystycznego, ale swoje życie zawsze łączyła z pisaniem. Prywatnie szczęśliwa mama Inez i Jakuba