Olgerd Dziechciarz – Pomazaniec

Olgerd Dziechciarz, poeta, prozaik, felietonista. Opublikował kilkanaście książek, ostatnio: “Miasto Odorków” (opowiadania, wydawnictwo AMEA ) i “Galeria Humbug” (wiersze, wydawnictwo NEON).


Fragmenty książki “poMazaniec”, wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2009

   Studnia

     Wnętrzności ziemi, jeśli są jakieś wnętrzności, są zanurzone w wodzie. Woda jest gładka, spokojna. Dziewczyny nie powinny przeglądać się w studniach, ale my jesteśmy chłopcami, więc nam wolno. Korzystamy z tego pozwolenia. Dwa czarne popiersia wykrojone w srebrnej tafli. Krzyczymy. Zdeformowane słowa wracają ze spuszczoną głową. Duży kamień niszczy wszystko. Ale wszystko wraca. Studnie są nieśmiertelne. Cisza, jaka w nich panuje, obezwładnia. Chciałoby się wskoczyć do środka, zobaczyć co jest głębiej. Bo głębiej musi być COŚ!

     Bobo

     Nie wiem, jak wygląda, ale wiem, gdzie mieszka – w piwnicach, na strychach, pod korzeniami drzew. Jeśli zamknę oczy i skupię się, to przez moment widzę czeluść, a w niej coś dużego, tłustego. To coś się przesuwa, skrada, mlaska, pochrząkuje, ma czerwone źrenice niczym wściekły pies. Jest groźne, choć nie wiem, na czym jego groza polega. Bobo nie ma stałych zajęć, nie wychodzi z miejsc, w których żyje. Do czego służy? Z tego, co sobie przypominam, służy głównie do straszenia takich dzieci jak ja. Dobrze wypełnia swoją rolę, bo się go boję. Kiedy idę po ziemniaki do piwnicy i schodzę po kamiennych stopniach, nigdy nie wiem, czy wrócę. A jeśli coś mi się stanie, na przykład zniknę, zostanie tylko wiadro do połowy wypełnione kiełkującymi już kartoflami? Najgorszy jest moment, w którym muszę się odwrócić, a potem pierwszy, drugi stopień; i ostatni, kiedy już jestem prawie u celu… Zatrzaskuję drzwi do piwnicy, wkładam patyk, żeby je zamknąć (nie ma skobla). Ciekawe, czym się Bobo żywi, skoro mnie nie zjadło; nie ubywa też ziemniaków z pryzmy ani stojących na półce słoików z przetworami.  
       
  Bóg

     Wisi nad drzwiami. Jest umocowany na krzyżu. W Jego twarzy jest tyle bólu, że nie mogę na Niego patrzeć. Ale czasami patrzę. Jest mi Go wtedy bardzo żal. Zastanawiałem się nawet, czy Go nie oderwać od tego krzyża, ale chyba tak nie wolno robić. To musi być strasznie niewygodnie tak wisieć przybitym za dłonie i stopy. Kiedyś stanąłem niechcący na desce z gwoździem. Zardzewiały gwóźdź przebił podeszwę trampka, potem stopę – i wyszedł wierzchem buta. Bardzo mnie bolało. Zostawiałem za sobą krwawe ślady.
     Podobno On umarł za mnie. To ładnie z Jego strony, ale wcale Go o to nie prosiłem. I chyba bym nie poprosił, bo teraz czuję się winny. A może właśnie o to w tym chodzi?