Mieczysław Szabaga – Na delfijskim etacie

Czy to czysta klasyka lecąca na skrzydłach orfickich strof? Nie do końca – Mieczysław Szabaga wychodząc od śródziemnomorskich motywów, ustanawia swój świat, w którym liczy się ciągła świeżość perspektywy i rześki język. Takie wersy mogłyby płynąć z ust współczesnej Pytii, która jest czułą patronką tego zbioru wierszy. “Na delfijskim etacie” to po prostu spotkanie z uniwersalną poetycką mocą.

Mieczysław Szabaga – poeta, aktor i reżyser teatralny. Ukończył Akademię Ekonomiczną w Krakowie – Wydział Zarządzania. Jest autorem dwóch tomików: “Pętla bytu”, wydanego w 2010r. (Centrum Kulturalne w Przemyślu) i “Kwantyfikacja”, wydanego w 2013r. (Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury w Przemyślu). Zanim trafił do RSTK występował w sztukach i spektaklach poetyckich w teatrze Fredreum, gdzie debiutował także jako reżyser. Z teatrem kameralnym “Kameleon” założonym w Robotniczym Stowarzyszeniu Twórców Kultury zdobywał nagrody i wyróżnienia w ogólnopolskich konkursach i prezentacjach teatralnych. Z uwagi na warunki działania teatr ten przedstawia małe formy sceniczne, miniatury czy jednoaktówki W dorobku posiada liczne dyplomy przyznane w uznaniu za pracę społeczną oraz dwie odznaki Ministra Kultury: Zasłużony Działacz Kultury i Zasłużony dla Kultury Polskiej. Aktualnie jest prezesem przemyskiego RSTK, które skupia od 35 lat poetów, malarzy, fotografików, aktorów i miłośników kultury prezentujących własne osiągnięcia jak też promujących uzdolnionych artystów w ramach sceny impresaryjnej.


bezdomne ptaki

zanurzam się jak zwykle w podcienia ponure i zziębnięte o tej porze roku
wokoło pusto na rynku żywego ducha przy małej piekarni na przytulnej ławeczce
kulą się w oczekiwaniu przymarznięte gile ich czerwone nabrzmiałe nosy
przypominają termometry z amarantowym płynem trudno jednak odczytać z nich
temperaturę skamieniała poza w jakiej przykucnęli zawiewa przenikliwym chłodem
z daleka w przekrwionych oczach czai się prośba i tak jest nieodmiennie o każdej
porze dnia roku dopóki pewnego dnia nie odlecą do swoich tekturowych sypialni


lamenty proszalne

zbrązowiałe twarze poryte bruzdami jesieni
stoją w miejscu nie patrzą w horyzont że los
coś odmieni tylko zastygły w oczekiwaniu
zegar nowe nabija kuranty choć melodia
z powtórki refrenu nie bawi diabeł skryty
w szczegółach zwyczajem niemieckim
przechyla w swoją stronę młyńskie koło losu
upaść podnieść się znów upaść i znów podnieść się
oto jest idea gdzie śmierć ze zmartwychwstaniem
łączy się niezmiennie kpiąc sobie z wszystkich świętych
tylko dlaczego odmiennie dlaczego przeklęte
w strzelistych łukach kościołów zamknięte
zamknięte zziębnięte nietoperze wołają
o wolność która bliższa ziemi niebu rozstrzygnie
to sąd sprawiedliwy wyrokiem ostatecznym