Urodziłem się w roku 1970, publikowałem w “NaGłosie”, “Twórczości”, “Kresach”, w roku 2001 wydałem tomik “Lamentacje” wyróżniony nagrodą Kazimiery Iłłakowiczówny za najlepszy książkowy debiut poetycki roku. W tym roku brałem udział w festiwalu poetyckim “Poznań poetów”. Bardzo dziękuję burmistrzowi Niepołomic, Panu Stanisławowi Kracikowi za pomoc w wydaniu książki “Działania i chwile” Kilka wierszy z wydanego tomiku: Wycieczka Do skałek pod Niekłań przybyliśmy prawie bez słów kto chciał pić miał obmurowane źródło kubek po lodach albo złożone ręce Miasto zostało za nami nie poznane nigdy do końca bo i jak kiedy – nie było czasu w rozkładaniu motyli na piance w budowaniu z liści Nic się nie zaczęło i splot ulic zawsze znajdował wyjście przestrzeń łąki jakiś nieużytek na którym ludzie przypominają instalacje naftowe opuszczone lecz sprawne Na skałkach jak pączki robiliśmy zdjęcia staliśmy w oknach wypłukanych przez wodę próbowaliśmy skoku z wieżowca na dach katedry brat weterynarz i ja chwila dzikiej pogody i już czuć terpentynę na odcinku wzdłuż bloków chociaż nie powinno nie ma żywicznych krzewów w żadnym żywopłocie a nawet gdyby nie ruszają zaraz po pierwszej dawce mocniejszego światła pamiętam podobną nad rzeką kiedy opona grzęzła w rozmarzniętej ziemi kołysząc motorower na którym mój brat ja i wędki jak piki z Sienkiewicza ale gdzie tam grzbiet konia za niski nogi skurczone my owady w locie a wszystko że czasu mieliśmy za mało nie rozpasanie zmysłów całym dniem lecz jedna godzina z brakiem upatrzonego wcześniej stanowiska i przy wyborze wracania po ciemku mimo to wystarczyła by się uporać uciec przed męką spania po czterech w pokoju czy gminnym pomorem kur – Panie doktorze – Nic się nie da zrobić – żółtą szczepionką na żółtym fartuchu bo na sprzątaczkę zabrakło funduszy i miejsca tutaj inaczej te same są tylko nazwy zakrętów w lewo i w prawo uwaga na duży ruch ostrzejsza noc mniej nagła zapalaniem lamp domy w ścianie większa liczba sąsiadów i sen o wielkim braniu rano brat hydraulik i ja że musiała tam być wiedzieliśmy plany takie jak te nie kłamały od dawna kanalizacja zakończyła już fazę bujnego rozkwitu i jej przyrost wyznacza jedynie budowa osiedla domków gdzieś na peryferiach miasta ale na razie suche trzaskanie łopaty krojenie ciężkiej jak buty ziemi o strukturze bloku którego wypiera się udając zdziwienie cukiernik jakbyśmy od dzisiaj grzęźli w wykopie i nie wiedzieli czego nam trzeba więc o głodzie dalsze przecinanie warstw sprasowanych szczątków organicznych i tych bez życia wracających najczęściej do stanu rud albo niżej farbki potrzebnej tylko popołudniami przy zabawie w indian by wreszcie zobaczyć w źrenicach spoglądających na nas okien frontowe ogródki boisko drogi wyłączonej z ruchu w mozaice napisów i gier nie rozstrzygniętych na szkolnej przerwie lecz to najkrócej bo zaraz poślizg stępionego ostrza na kamiennej czterdziestce rutyna kolejnego przyłącza jeśli jutro chcemy odpocząć gruchot zasypywania a potem narzędzi o drewniane dno wozu i nowe zadania bez powrotu myśli brat pszczelarz i ja żadne opuszki palców czy wargi w cukrze zgwałcone – te same gumowe rękawice do miodu i pszczół jeśli zużyte przestały służyć w zakładzie nam się jeszcze przydadzą tu w nienormalnie otwartej przestrzeni przypominają opary cynku zakazane dla płuc naszego brata i galwanizowane odlewy o rzeźbie współczesnej – upadła drobna wytwórczość została historia wybrzuszeń i ślady kamieni rozbitych o mur ale dla nas to już wczorajsze napisy jak mapy wyśnionej Ziemi rysowane kredą niespełnione projekty lepszych sojuszy łatwej wygranej w miejsce układu Start – 2 bo kolejny kryzys w stosunkach supermocarstw oddalało połączenie stacji Mir i Apollo jak uścisk dłoni wydanie pocztowego znaczka – a metal księżyca widzimy nawet w dzień nad łąką w porze pierwszego podbierania kiedy dźwigając pełne ramki trzeba uważać bardziej na nierówności terenu spod ochronnej wyostrzającej obraz siatki – dla nas znienawidzone partie trutowego czerwiu las i my język ptaków śpiewających nie wymaga przekładu drży na piersiach a potem między łopatkami przyzwyczajeni do wyzwisk nasłuchujemy tylko kroków na ścieżce i dokładniejszych informacji o miejscu gdzie wysypały prawdziwki inaczej kto by wytrzymał niewolę zakręcających kolein miękkich od deszczu i traw – naszą pamięć o nich potrafi zachować jedynie konkretny cel nie całkiem legalny po którym próżne butelki zakrętki błyszczące jak nowy pieniądz w słońcu zawsze musieliśmy szukać namacalnych śladów które zmieniają ścianę splecionych gałęzi i pajęczyn w fasadę pustki nasz wypad w kontynuację – mocny kij udomowiony kilkoma ruchami noża czy grupa dębów granicząca z łąką uznana za starych przyjaciół czynią coraz mniej groźne ciemnienie igliwia i liści a odwrót ciągle możliwy i kiedy idziesz las odkleja swoje przejścia na to przybycie jak wcześniej na moje zachowując nienaruszone ciepło i czystość dla obydwu |
2007-04-26