Max Pogarda – Splot Pogardy

Obskurne bory, miejskie uroczyska, dziki turpizm i przebłyski czułości. To wszystko wymieszane jest w wielkim garze, pod którym pyka niesłabnący ogień karmiony wersami Pogardy. “Splot Pogardy” to zadziwiający zbiór wierszy, który brzmi niczym brudne sny romantyków, wilcze pomrukiwania i modlitwy o zbawienie. Jeśli zadaniem poezji jest pochłaniać czytającego do tajemniczego, pierwotnego świata, to znaczy, że ktoś wykonał tutaj bardzo dobrą robotę… Ostrzegamy – to ponad 100 wierszy tylko dla ludzi o mocnym sercu.

Połykacz dusz

Spójrz na nią,
kiedy tak marszczy brwi
i przeciąga się,
to wygląda zupełnie
jak jakieś zwierzątko.

Ona już niemal całkiem
jest w jego władaniu –
ma kochanka
strasznego jak czas.

On jest głodem
niepowstrzymanym
i wielkim; głodem,
który myśli i jest świadomy
swojego wielkiego nienasycenia.

Spoziera i łapie,
a wszystko w co wejrzy
musi się w nim odłożyć –
odcisnąć i odbić.

A on, pozbawiony czułości,
będzie szedł dalej, porzucając
kolejne osoby i rzeczy
wyssane z samoistności.

A ja je widzę, jak usychają –
dosłownie oglądam bezduszność.

Siedziałem sam w środku lasu,
słońce już zaszło, została łuna,
a drzewa, które potraciły szczegóły,
zmieniły się w poskręcane, czarne ramy
dla burego nieba, które nie miało już w sobie światła;

patrzę
i mówię:

„Zmrok”.

I to było naprawdę
dobre.
Wstałem, powoli
zacząłem wracać do siebie –
syty/niesyty
jak zmyślone zwierzę.

Poczciwość

Psie,

wyglądasz jak magiczny lis
z tym rudym balejażem,
jak 7 zwykłych lisów
albo podpalany niedźwiadek.

Nie, nie wstawaj, doceniam to,
że za każdym razem przybiegasz
szczęśliwy,
gdy wracam po kwadransie;
witasz się ze mną, jakbyś
nie widział mnie co najmniej rok.

Nie rozumiesz
nic z tego,
ale, o dziwo,
strach
nie przeszkadza
w tym,
żeby mieć poczucie humoru.
Może ci nie mówiłem,
(bo wyzywam od najgorszych
twoje cwaniactwo),
ale szanuję taką życiową
postawę.

To w zasadzie żart:
dobre wychowanie –
moje złudzenie,
że zrobię z ciebie
człowieka.

Jak byłeś mały
oglądaliśmy telewizję
i słuchaliśmy kaset;
spałeś jak zabity
przy piskach gitary

Zawsze miałeś dużo do powiedzenia
i rozumiałeś, że poza domem
na małego owczarka czyhają
zagrożenia, foliowe torebki
i inne stworzenia.

Twoje człowieczeństwo
trudno (niestety)
kwestionować.

Co i rusz wychodzi z ciebie ludzkie
wyrachowanie i zwierzęca brutalność.
Zawiodłem, chcąc uświadomić ci różnicę
pomiędzy
wolnością od,
a
wolnością do.

Ale tak jak mówię:
trudno
było spodziewać się czegoś innego;
i tak wyszedłeś na ludzi,
chociaż chyba chciałem,
byś był od nas lepszy.

To szczyt absurdu
pisać wiersz dla ciebie.

Psie,

wyglądasz jak magiczny lis,
taki co zieje purpurowym ogniem;
coraz gorzej będzie z tymi stawami,
więc nie forsuj się, nie wstawaj,
doceniam to, tylko
nie rozumiem;
nikt ciebie tego nie uczył,
a nie ma to żadnego praktycznego zastosowania.
Teraz też maluje się na twojej twarzy

konsekwentnie – uśmiech, uszka,
mokry nos i długa kufa,
dwoje ślepiąt
wpatrzonych ufnie

to jest
poczciwość.

Przestałem słyszeć
to słowo
ostatnio.

Może nie wiem już co oznacza
i mogę ją tylko
wskazywać palcem.

Nie bój się, żartowałem,
kiedy mówiłem,
że czeka cię długa
i bolesna agonia;

będziesz uśpiony,
a potem
weźmiemy twoje
magiczne ciało
niedźwiedzio-lisie,
sztywne już
uszka i oczy,
których nie będzie
dało się zamknąć
i spalimy
w wielkim
piecu.

Także wszystko okej,
zadbamy o ciebie.

Jakiś cynik powie,
że ta poczciwość
razem z tobą
spłonie,

a ja wiem, że brałeś sobie
zawsze do serca
uwagi
tych, którym wydaje się,
że jakkolwiek was przypominają.

Nie słuchaj ich
dziecko,
śpij.