Po debiutanckich [kocich łbach] poszedł Mariusz Appel dalej – tam, gdzie poniosły go słowa. Nie można jednak zapominać o tym, że jego lingwizm jest nie tylko sztuką dla sztuki, grą literacką czy zabawą. To również forma bardzo osobistego, bogatego w detale życiopisania. Tu siłą obrazków tworzonych z codzienności i przeszłości jest konkret, a jednoczenie opisujący to wszystko język sprawdza, czy podniebienie trzyma się na co więcej niż słowo honoru. W Kotochwilach poeta dotarł aż do korzeni. Stanowią je rodzinne strony, podwórko, szkoła. I właśnie ten swoisty egzystencjalny temperament pozwala mu odkrywać coraz więcej, czasem nawet w sferze małej metafizyki. Marek Czuku Kilka wierszy ze zbioru: Podwórko Byłem wyrostkiem, a ono miało kształt ślepej kiszki, przemierzanej przez nas bez butów i skarpet. Bose stopy rozgniatały porozrzucane wkoło, jak pieprz wysuszone ptasie odchody, które braliśmy pod lupę słońca i oglądaliśmy linie papilarne naszych pięt, udając fachowców od daktyloskopii. Przy drzwiach po prawej mierzwiła się samorodna piaskownica. Na wilgotnym od deszczu piachu zostawały ekslibrisy z kurzych i kocich łapek. Z lewej dostępu broniła nieotynkowana ściana stajni sąsiadów, która nam służyła za bramkę. To tutaj graliśmy w jedynki i trenowaliśmy strzały w okienka z ceglanych spojeń. Obok garbiła się zamknięta na drewniany skobel komórka. Nie miałem odwagi, żeby sprawdzić, co ukrywa. Odstraszała wonią piżma, które kojarzyło mi się z nadużywającymi perfum kobietami w wieku babci. Całość, wyściełana czółenkami kory, była domknięta barykadą z wysuszonych starością pniaków. Stały tu bezużytecznie odkąd w okolicy pojawiło się centralne ogrzewanie i gaz. Tuż przy nich kiwały się krzewy agrestu, które ostatnio miałem na wysokości oczu. Teraz ledwo sięgały pasa. Płot chylił się ku upadkowi. Swoich wymiarów nie straciło jedynie pole widzenia. Mamo Przed wyjazdem ciągle powtarzałaś: trzymaj się z dala od rękoczynów i nie uciekaj do przemocy. Uczyłaś, jak się uniezależnić od nałogów. A teraz? Jest mnóstwo żółci – w środku i na tkaninie dłoni: od nikotyny, od pomarańczowych skórek. Dziękuję za te skarpetki z wkładkami aluminiowymi do turystyki górskiej. Wędruję w nich po nowym mieszkaniu. Tu zdobywa się szczyt po szczypcie, gromadzi przedmiot za podmiotem. Ursynów jest pełen facetów spacerujących z psem i puszką piwa, czasem setką pomysłów na rozpoczynający się dzień (jutro będzie jeden mniej). Chciałbym ci jeszcze opowiedzieć o blasku latarń, bladym jak absyntowe źrenice ulicznic Toulouse-Lautreca, lecz to zbyt skomplikowane. Koszulkę z revlonu wziąłem sobie do spania. Nigdy jej nie przewracam. Raz śnię na prawej, raz na lewej stronie. I tak jest wygodniej. Wierszyk szkolny Dzieciaki z młodszych roczników zgrabnie rytmizują przestrzeń szkolnego dziedzińca. Drzemiąca dozorczyni na migi tłumaczy swoje sny. Chłopcy z siódmej b właśnie ruszyli z piłeczką tenisową na podbój piłkarskiego boiska. Ja z kumplami i kilka fajnych babek wiecujemy w piaskownicy. Nagle jak spod ziemi wyrasta waryński i wysoko się prężąc, rozkopuje osiedlowe podwórko. Obrotami diesla mamrocze, że to z polecenia jakiejś pięciolatki. Takie były te chwile: zgubne dla nas jak drzewa dla liści jesienią. Po lekcjach, żeby zabić nudę, z narażeniem życia usiłowaliśmy grać na podkładach kolejowych w klasy. Wszystko z czerwonej cegły, co mogło być starsze niż my, na wszelki wypadek ochrzciliśmy: poniemieckie. I ten nasz powrót na skróty: zjawiamy się wiecznie spóźnieni. Z resztkami andrutów w ustach, przyklejonymi do podniebień jak komunia, i smutkiem, którego nie udało się utopić w ciemnym piwie. Ptaszek (na podstawie C. Saury) Widzisz? Wystarczy zasłonić ptaka i od razu cały obraz przestaje skrywać tajemnicę. Wuj umiejętnie zwodował palec wskazujący w miejscu, gdzie na reprodukcji Breugla rysowały się skrzydła, skazując Manu na kilka sekund zawieszenia wzroku. Wyrok zapadł w momencie, kiedy chłopcu udało się podzielić uwagę między doskonałość postaci z dzieł klasyków a klasycznie doskonałą sylwetkę kuzynki Fuensanty (tej jego ptaszyny, którą nadal smakował w myślach, trawiony własną tajemnicą). Zapalmy światło, bo półmrok rozprasza kolory. Imaginacje pryskały ostrożnie jak pierwsze krople wody podczas porannych toalet. Wczoraj po śniadaniu udało mu się wsunąć do ust pestkę z resztkami jej brzoskwini. Później gonili się bez tchu aż na dach, pełen suszących się prześcieradeł, które wisząc równo, rzędami, były dla nich jak warstwy biszkopta w tortach stryja Ernesto, pośród których pyszniło się słodkie nadzienie z półnagich cieni. Zwierzali się sobie, przysięgali na krzyże sterczących w dali wież kościoła i wierzyli w to, że mapy ich wnętrz są uwiecznione na obwodzie tęczówek jak godziny na tarczy zegara. Łzy na pogrzebie dziadka wywołał przyjazd rodziców. Moja druga połowa jest kotem Pomieszczenia pomieszkań: szczękające zamki, gdy zęby kluczy próbują się dopasować, i wejścia w domy jak w dym, żeby natychmiast zaciągnąć rolety dla podtrzymania czynszowego spokoju. Porowate ściany absorbują w całości. Bezruch kosztuje nas zbyt wiele, więc dotykiem na styku subkultur ciał wplatamy się w siebie jak nitki spotykających się autostrad. Szukając przyjaźni gubimy orientację, bo jedyny wspólny mianownik to jazz w wykonaniu faceta z ustnikiem w ustach zamiast zębów. Chet podbija membrany i serce, lecz niedługo się skończy, wtedy wniknę w miasto ponownie, odbezpieczę się. Ulice przeprowadzą swoje nieme śledztwo bez szemrania, oślepi mnie inwigilacja samochodowych halogenów. Resztki nocy i opary spalin skondensują się nad arterią w smog z historii, w której nic nie broni się samo. |
2005-04-19