Mariola Mikołajczak – Bałkański Szkicownik

Mariola Mikołajczak – slawistka, profesor językoznawstwa, eseistka, pracuje na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jest autorką kilkunastu książek naukowych i popularnonaukowych, tłumaczem dzieł średniowiecznej literatury słowiańskiej.


Święty Naum


Błękitne niebo bez jednej chmurki wróżyło miły dzień, ale klasztor św. Nauma, obowiązkowy cel wszystkich wycieczek, znudził mnie tym razem już po kilku minutach. Przewodnik ze zmierzwioną brodą – ten sam od wielu lat – recytował swój tekst tak, jakby go odtwarzał z taśmy magnetofonowej zamontowanej w głowie. Jak zwykle kazał przykładać ucho do kamiennej płyty grobu, jak zwykle wszyscy słyszeli bijące serce Nauma, jak zwykle omawiał po kolei każdą z ikon niewielkiego ikonostasu i wyjaśniał, jakie freski kryją się pod grubą warstwą osiadającej wiekami na ścianach sadzy i brudu. Nie miałam siły wysłuchiwać po raz dziesiąty tej samej opowieści, niech słuchają ci, którzy tu jeszcze nie byli.
Usiadłam na ławce przed cerkwią i jak kot wygrzewałam się w słońcu. Oprócz naszej grupy nie było nikogo, dopiero po jakimś czasie pojawiła się rozleniwiona upałem, znudzona nastolatka, a chwilę później jej młodsza, pięcio-, może sześcioletnia siostra z ojcem. Dziewczynka trzymała mężczyznę kurczowo za rękę i zadawała mu dziesiątki pytań. Na swój sposób interesował ją każdy szczegół dziedzińca klasztoru, każda kolumna i każdy kamień. Ojciec tłumaczył cierpliwie, ale dość zawile, chyba niestosownie do wieku małej.
– Tato, kim był święty Naum? – spytała w pewnej chwili.
– Był lekarzem kochanie, leczył ludzi. Niektórzy mówią, że założył tutaj szpital, a ludzie przyjeżdżali tu modlić się i leczyć. Teraz zresztą też po to przyjeżdżają, modlą się przed ikoną świętego i on im daje zdrowie.
– Więc żeby być zdrowym, to trzeba się do niego modlić, tak?
– Tak kochanie – ojciec rozpoczął swój wykład o zdolnościach uzdrowicielskich Nauma i leczniczej mocy ikony od nowa. Tym razem pogadanka była bardziej szczegółowa.
Mała słuchała cierpliwie, ale w pewnym momencie straciła zainteresowanie i podeszła do mnie. Najpierw wnikliwie mi się przyglądała, a potem wystrzeliła w moim kierunku serię pytań: skąd jestem, jak mam na imię, po co przyjechałam do Macedonii, dlaczego mam na sobie białą sukienkę, co robię w klasztorze, czy lubię czekoladę…, pytaniom mogło nie być końca. Zakłopotany ojciec próbował jej przerwać, ale ciekawość i gadulstwo dziewczynki były nie do opanowania. Jej siostra siedziała na trawie kilka metrów dalej i uśmiechała się ironicznie, zerkając na nas spod fikuśnej, zgodnie z tutejszą modą ułożonej blond grzywki.
– Wedranko, powiedz lepiej tej pani co trzeba robić, kiedy się jest chorym – ojciec wymyślił w pewnym momencie sposób na odpytanie małej z głoszonej przed chwilą lekcji.
– No więc musi pani… – tu mała zatrzymała się na chwilę i zaczęła głęboko zastanawiać – Musi pani napić się rakii – wypaliła ku zaskoczeniu ojca – Mój tatuś zawsze tak robi!
Blond grzywka ryknęła śmiechem, który odbił się od klasztornych murów.

Ochryd, lipiec 2005