Fragment książki Magdaleny GOIK “Powieść miasto i anioły”, wydanej w czerwcu 2004 r. przez Wydawnictwa HYLA i MAMIKO. Wisienka Wisienka poczuła pod palcami coś twardego i gwałtownym ruchem zacisnęła palce. Poczuła wewnątrz dłoni coś co nie było nią samą. Za chwilę palce rozluźniły się, a Wisienka odwróciła główkę w stronę skąd dobiegał głos. Poczuła zapach, który od początku kojarzył się jej ze snem, spokojem i bezpieczeństwem. Spróbowała podnieść główkę trochę wyżej, żeby wtulić się w ten zapach i zasnąć albo chociaż leżeć tak w cieple. Lekko uchyliła powieki i bardziej odczuła niż zobaczyła nad sobą jaśniejszą plamę – to ciepło i zapach, które towarzyszyły jej od zawsze. Na to doznanie usteczka rozciągnęły się w malutkim uśmiechu. Jej ciałko wypełniło uczucie błogości i zadowolenia, które uzewnętrzniało się przez ten uśmiech. Ale ten stan przekraczał granice uśmiechu, dlatego Wisienka z całą siłą na jaką ją było stać poruszyła obiema nóżkami, a ruch ten sprawił jej tak wielką przyjemność, że poruszyła nóżkami jeszcze raz, a potem znowu. Małgorzatka Wzgórze Małgorzatki nazywane też po prostu Małgorzatką znajduje się w górnym biegu rzeki Bytomki. Otoczone było podmokłymi zielonymi łąkami porośniętymi słonecznymi kaczeńcami. Trudno powiedzieć dlaczego właśnie tu przyszli osiedlić się ludzie, choć w pobliżu rozciągało się mnóstwo znacznie bardziej przyjaznych terenów. Małgorzatka przyjęła ich z wdzięcznością na swój ciepły pachnący wiosną brzuch, obiecała dać im schronienie i ich żywić. Ci, którzy tu przybyli spędzili noc na ciepłym brzuchu Małgorzatki i w swoich snach zobaczyli lepianki zmieniające się w drewniane chałupy, a potem w wielkie murowane domy, wspaniałe wznoszące się do nieba kamienice i strzelające w górę budowle zakończone ostro jak szczyty gór, jakich nigdy w życiu nie widzieli. Zobaczyli głębokie doły pełne czarnych kamieni, które zamieniały się w chleb. Rano postanowili więc tu zostać, bo mężczyźni powiedzieli, że nigdzie już takiej ziemi nie znajdą, gdzie z kamieni rodzi się chleb. Zabrali się do pracy. Wokół Małgorzatki usypali wał z ziemi, aby ją chronić przed niebezpieczeństwem. Ale takie zabezpieczenie wydało im się niewystarczające, postanowili więc wzmocnić je drewnianymi palami. Zajęło im to dużo czasu, bo mężczyźni musieli przygotować narzędzia na tyle mocne żeby można nimi ściąć drzewa rosnące na szczycie wzgórza. Potem kilka dni je cięli. Najpierw czuli się tak jakby okaleczali swoją Małgorzatkę, żaden z nich nie chciał zrobić pierwszego ruchu, pierwszego nacięcia, bo obawiali się wielkiego krzyku, który wydobędzie się z wnętrza wzgórza. W końcu jeden z nich przyklęknął, oparł dłonie o ziemię i szeptał coś czego nikt inny nie słyszał, a co brzmiało trochę jak prośba, a trochę jak modlitwa. Potem wzięli się do pracy. Kobiety przynosiły im jedzenie albo przysyłały dzieci z posiłkiem. Niewiele tego było, tyle co zdołały zebrać w lesie, czasem jakiś ptak albo ryba. Kiedy drzewa były już ścięte, mężczyźni ociosali z nich pale, którymi wzmocnili wał chroniący Małgorzatkę. Potem powoli zaczęli budować swoje domostwa najpierw bez żadnego planu, wybierali po prostu miejsca, które im się podobały i w których czuli się dobrze. W ten sposób pokryli brzuch Małgorzatki strupami domów i zaczęli orać jej ciało, żeby zasiać różne zboża i inne rośliny, którymi mogliby się żywić i które dadzą im ubranie. Zima była ciężka, śnieg, który pokrył całe wzgórze szybko zamienił się w zlodowaciałą skorupę nie dającą oparcia stopom tak, że strach było wychodzić z chałupy nawet po wodę do Bytomki albo po drewno do lasu. Spali więc całymi rodzinami przytuleni do siebie żeby nawzajem ogrzewać swoje ciała. I z tego wszystkiego na jesieni po pięknym gorącym lecie obrodziły nabrzmiałe ciała kobiet i ciało Małgorzatki. Kobiety przyjęły to co urodziła ziemia, Małgorzatka przyjęła ich dzieci. Niektóre z nich zbyt słabe zabrała do swego wnętrza, inne zgodziła się żywić i ubierać. W ten sposób kobiety i Małgorzatka sprzymierzyły się już na zawsze dzieląc się i opiekując owocami swego ciepłego, pulsującego życiem brzucha. Zuzanna Zaprosili gości, samych najbliższych znajomych, żeby wspólnie spędzić wieczór, napić się wina. Jej mąż okazał się duszą towarzystwa, brylował. Pierwszy raz widziała go w takiej sytuacji. I teraz obok lęku, który czuła do tej pory uświadomiła sobie istnienie całkiem innego uczucia – radości. Ucieszyła się, że jest tak wspaniałym mężczyzną. Dawniej przecież nie był taki. Pamięta go jako cichego, spokojnego i małomównego człowieka. Na pytania odpowiadał tak lub nie, nie wdawał się raczej w dyskusje. Trudno byłoby powiedzieć, że był zamyślony czy zamknięty w sobie. On po prostu był sobie, stał na marginesie dnia, całkiem przypadkowo i przepraszająco. Teraz błyszczał, błyszczały mu oczy, rozrzucał po pokoju błyszczące słowa. Tego właśnie wieczoru w nagłym jakimś przebłysku intuicji czy iluminacji Zuzanna zobaczyła, że ma w sobie moc zmieniania ludzi, że swoją wewnętrzną siłą potrafi przyoblekać ich w postaci, których obrazy istnieją w jej umyśle. W nocy pojawił się anioł i wręczył jej list napisany anielskim pismem, ale rozszyfrowanie znaków przyszło jej z łatwością. W liście było napisane: Z mocy naszej, nadanej Nam przez Stwórcę, My nadajemy sens Twoim słowom. Od tej pory używaj ich oszczędnie, lecz wyraźnie, pamiętając, że Słowo nadaje kształt rzeczywistości. Podpisano Wszelkie Istoty Anielskie Z upoważnienia Najwyższego. Jagna Ostatnio Jagna spędzała w sądzie bardzo dużo czasu, co burzyło jej poczucie wewnętrznego uporządkowania, które próbowała sobie wypracować. Każda sprawa przynosiła ze sobą jakiś nowy niepokój i niestałość prawd, w które chciała wierzyć. Na przykład kobieta zaskarżyła swojego byłego męża o wyższe alimenty na synów. A on płakał przed sądem, łzy leciały po twarzy i głos wiązł mu w gardle. Urywał słowa i strzępił zdania, i tłumaczył, że on dałby swoim synom wszystko i chętnie da. Że ona to za jego plecami. Że nie wiedział. Że on chce swoim synom dom wybudować. Sąd dał mu wiarę. Ale ta kobieta, co ona sobie myślała. Co chciała osiągnąć. Dlaczego to zrobiła? Albo dziewczyna, która ukradła płytę kompaktową w supermarkecie, bo podobał jej się ochroniarz i chciała zwrócić na siebie uwagę. Dostała osiemnaście miesięcy w zawieszeniu i grzywnę. Była przerażona i zupełnie zdezorientowana. Wyglądała jakby to nie ona decydowała o sobie, jakby ktoś zupełnie inny posługiwał się nią dla swoich własnych celów. Jagna długo nie mogła pozbyć się jej z pamięci. Cały czas widziała przed sobą jej oczy niewidzące i nieobecne. Przez te oczy cała wydawała się tylko swoim cieniem albo swoim odbiciem w lustrze. Ona zapadła się głębiej w siebie, gdzie nie mógł jej dostrzec nikt z zewnątrz. Jej dusza stała się kulką nieszczęścia, którą ona sama tak bardzo pogardzała, że nie chciała nawet się do niej przyznać. Konsekwencje tego co zrobiła przerastały i sam czyn i granice jego rozumienia. W jednej chwili stała się kobietą posądzoną o czary i prowadzoną na sąd, choć wyrok jest już znany. Teraz już na zawsze pozostanie kobietą naznaczoną, napiętnowaną i nieczystą. Straciła siebie i brakło jej sił na dalszą walkę. Tłum z niej szydzi, lecą słowa – kamienie, a jej niedoszły kochanek śmieje się z niej i jej miłości. A jej brakuje istnienia nawet na to, aby go przekląć na wieki. I mimo że idzie jeszcze, to już straciła życie i najsurowszy wyrok niczego nie może jej pozbawić. Nie poczuje już teraz nic, nawet dotyku anioła na swoim ramieniu. A ta kobieta, która zabiła swojego kochanka? Co z nią? Kim jest teraz? Rozpruła mu brzuch nożem kuchennym tak, że wnętrzności wylały się na podłogę. Oszalała ze strachu rzuciła się do ucieczki. Zbiegła po schodach. Nagle stanęła w pół drogi, bo uświadomiła sobie, że on jeszcze żyje, trzeba mu pomóc! Wróciła do domu. Położyła mu na ranę i wnętrzności mokry ręcznik. Poduszkę pod głowę. Poleciała do sąsiadki. Zadzwoniła po pogotowie. Wrzeszczała do słuchawki. Przyjeżdżajcie! On jeszcze żyje! Żyje do cholery! Sąsiadka zadzwoniła po policję. Policja przyjechała pierwsza. Aresztowali ją chociaż mówiła, że to nie ona zabiła, że zakrwawiony nóż, który znalazła przy swoim kochanku połknęła. Że ona go kocha, mimo że on ją bił. Że umarł, bo pogotowie przyjechało za późno, że oskarży pogotowie. Ja Poszłam do spowiedzi. Chodziło mi o zazdrość, chciałam się jej pozbyć. Wyrzucić ją z siebie, zostawić przy konfesjonale. Siedziałam w ławce i przypominałam sobie inne grzechy: zaniedbanie modlitwy, niechodzenie do kościoła, no i wróżenie. Z kart. Powiedziałam wszystkie. Zazdrość jako najcięższy zostawiłam na koniec. Ale ojca Sebastiana moja zazdrość nic nie obchodziła. Wściekł się o wróżby. Najpierw twarz mu skamieniała. Potem wysyczał: –To najbardziej plugawy grzech o jakim słyszałem. Módl się do Boga o przebaczenie. W Starym Testamencie za to kamienowano. Popatrzyłam co robi. A on zbiera z ziemi kamienie wkłada je do rękawa habitu. Zbiera je coraz szybciej, a z ust cieknie mu ślina. Zbiera je jeszcze szybciej. I rzucił! Pierwszy, drugi, trzeci! Następne! Lecą! Lecą! Lecą! Usiadłam zapłakana i obolała w ławce. Płakałam, płakałam, prosiłam Boga, żeby mnie przygarnął. Grzeszną. I przygarnął mnie. Wlał mi spokój w ramiona i palce rąk, w uda i stopy. Posłał anioła. Nie widziałam go, ale słyszałam w mojej głowie. Mówił, że zakonnik i Bóg to nie to samo, że Bóg wybaczył mi jeszcze przed spowiedzią, że wybaczył już wtedy, gdy w żalu poprosiłam o wybaczenie. Zapytałam anioła, dlaczego Bóg posługuje się takim narzędziem jak ojciec Sebastian? Odpowiedział mi, że nikt nie potrafi rozpoznać zamysłu Boga po zdarzeniach, po tym co go spotyka. Zapytałam więc po czym można rozpoznać zamysł Boga? A on mi odpowiedział, że po własnych pragnieniach. Że pragnienia zaprowadzą mnie tam, gdzie powinnam dojść. Że jeśli pragnienie jest szczere i pochodzi z głębi serca, zaprowadzi mnie do Boga, a Bóg zaprowadzi mnie do siebie samej. Chciałam go jeszcze zapytać czy mam walczyć o siebie i o swoje pragnienia, ale jego już nie było. |
2004-04-19