Monika Sadowska podjęła się trudnego zadania, postanowiła zmieścić w ramach jednego, niezbyt długiego tomiku poezję emocjonalną, ciążącą raczej ku tradycyjnym rozwiązaniom językowym i tematycznym oraz konceptualny eksperyment z wykorzystaniem aplikacji Messenger.
Przyjrzymy się jednak najpierw tytułowi, który nie łatwo rozgryźć: „Naczynka i demencje”. Mamy myśleć o naczynkach ceramicznych poddanych zapomnieniu? O pewnym połączeniu materiałów rzeźbiarskich z żyłami, aortami, skórą, krwią? Powstałyby wtedy półludzkie, na wpół ożywione stwory wystawiane za szybą, przypominające grafiki, które towarzyszą wierszom. A może interpretacja powinna być najprostsza, mówiąc o przemijaniu i powolnej utracie elastyczności ciała, o popękanych naczynkach i zmarszczkach, które wystąpiły już w tytule pierwszego tomiku Sadowskiej. Możliwe też, że naczynka odpowiadają pierwszej – „ludzkiej” części tomiku, a demencje są pseudonimem zapominania, zapadania, zapętlania się algorytmów.
W pierwszej części mamy do czynienia z wierszami o relacjach, małych codziennych zdarzeniach, o wspominaniu i samej roli poety. Autorka ociera w nich się o ckliwość, sentymentalizm, jednak nigdy w swojej poezji nie przekracza granicy smaku. Nie ma w jej utworach trzystu procent cukru w lukrze, to raczej mocno oddziałująca na odbiorcę nadwrażliwość. Sadowska stara się być komunikatywna i wyprowadzać z trudnego proste, z ciemnego jasne. Jej bohaterka jest szczera, wrażliwa, swojska, choć na pewno zdarza się jej nieraz zranić czy rozbić, to jednak przez odwagę wypowiedzi połamane części samej siebie łączy z kunsztem. Kawałki lepi nie poxipolem, ale zalewa złotem niczym w japońskiej technice naprawiania przedmiotów Kintsugi. Adepci tej sztuki sądzą, że rzecz z historią, przedmiot, który wiele przeszedł, jest bogatszy, dojrzalszy, ma w sobie więcej piękna i znaczenia. Chwilami podobnie myśli bohaterka, która upatruje piękna nie w rzeczywistości idealnej, ale w świecie połamanym i na nowo zlepionym, dziwnym, niesymetrycznym, innym. Szuka też bratnich, poszarpanych postaci, a relacje, bliskość z mężczyzną/ami stanowią dla niej ważną część odniesienia.
Druga część „Naczynek i demencji”, która nie została napisana, ale „przechwycona” (kwestia autorstwa pozostaje otwarta), może kojarzyć się z działaniami sytuacjonistów, z Burrougshowską metodą cut up, czy całą serią współczesnych eksperymentów, w których to algorytm jest odpowiedzialny za ostateczny kształt tekstu. Interesującym elementem konceptualnej gry Sadowskiej jest wykorzystanie wielu słowników aplikacji Messenger, należących do różnych osób. Gdyby autorka skupiła się tylko na swojej dobrze rozpoznanej aplikacji, efekt nie mógłby być zadowalający. Gdy jednak mówimy o efekcie w kontekście twórczości eksperymentalnej, konceptualnej, musimy stwierdzić, że rzadko może on być samodzielnym dziełem, oddzielonym od pomysłu, który za nim stoi. Podobnie jest w tym przypadku, teksty wygenerowane poprzez akceptowanie przygotowanych przez program słów nie są wybitne, ale przecież nie o to w projekcie chodziło. W śmiałych konceptualnych przedsięwzięciach ważne, aby pomysł stał się ciałem, wtedy nabiera prawdziwej wartości. Efekt wydaje się sprawą drugorzędną.
Czy Monika Sadowska wybrnęła z trudnego zadania, które przedsięwzięła? Udało jej się połączyć wiersze serca z mechanicznymi ciągami słów, za którymi stało realne doświadczenie językowe bliskich jej użytkowników Messengera? Moim zdaniem udało się, pierwsza część tomiku dodała drugiej lepkości, emocji, zaś druga pierwszej narzuciła dystans, dostarczyła technicznej szczepionki przeciwko sentymentom. „Naczynka i demencje” to tomik inny niż wszystkie.
Kornel Maliszewski