Rytka, Krzysztof, ur. w roku 1952 w Śremie, mieszkał od 1954 do 1979 we Wrocławiu. W roku 1977 ukończył studia archeologii na Uniwersytecie Wrocławskim i uzyskał w roku 1989 doktorat w Niemczech w Würzburgu, gdzie obecnie mieszka. W latach 70-tych był członkiem teatru studenckiego „Kalambur” i wioślarzem wrocławskiego AZS-u. Oprócz publikacji fachowych i reportaży z podróży (m.in. Australia 1989) pisze wiersze i opowiadania. Jadą na kolejną wyprawę. Na jakimś wyboju w zabytkowej poniemieckiej autostradzie zaklekotały wiezione w nysce łopaty i kilofy. Bum – bum – bum, stukały rytmicznie koła o asfaltowe spoiny między betonowymi płytami. – Niektórzy, kurwa, to są cwaniaki! – odezwał się zwalisty kierowca, gdy mijali wypełnioną po brzegi wapnem ciężarówkę. – Jak gangsterzy, kurwa! Kumpel opowiadał mi taki numer: Leciał kiedyś przed nim taki jeden ciężarówą stówą chyba, kurwa, po normalnej drodze, z budowy jakiś. Cały tył zafajdany wapnem, kurwa, że numeru nie odczytasz. A mój kumpel za nim przypadkiem się znalazł, kurwa. Na poboczu stała drogówka. A ten, kurwa, nawet nie zwolnił, tylko gazu. Więc ci się migiem spakowali, kurwa, i za nim. Kumpel też, trochę z ciekawości. A ten cwaniaczył jak na filmach, kurwa, gliny na lewo, on też. Oni na prawo, on też. Kurwa, blokował ich tak, aż wreszcie zjechał na prawo, kurwa, i dał im miejsce. Jak ci go, kurwa, mijali, jak nie odbije na lewo! Tak im bokiem przypierdolił, że wyfrunęli w pole jak z procy! Nawet się, kurwa, nie obejrzał! Jadą tak kawałek i musiał kumpla przyuważyć, bo zwolnił. Kumpel też i jadą tak coraz wolniej, aż stanęli. Drzwi się otworzyły i wylazł byk, smok, kurwa! Podchodzi do kumpla – kierowca naśladował tamtego, kiwając się na boki – i oparł się o maskę. Kumpel tak się wystraszył, że sam z siebie, kurwa, szyby uchylił. A tamten powiada: „Ale im przyjebałem, co?” Kumpel nic, tylko się uśmiecha. Bał się, kurwa, co nie? A ten bańdzior dalej: „Ten twój samochodziak, to raczej mały, co? Widziałeś co?” Kumpla aż zmroziło, zaczął się, kurwa, zaklinać, że nie wie, o co chodzi, bo dopiero co z boku wyjechał, ale tamten popatrzył na rejestrację i powiada: „Cwaniak jesteś, kurwa, no to zjeżdżaj!” Kumpel na gaz, i chodu. Takie numery odchodzą, kurwa! – skończył kierowca i obserwował z zadowoleniem wesołą reakcję słuchaczy. – Tak, tak, kurwa… – dodał jeszcze. Po pół godzinie jazdy ujrzeli na skraju autostrady oficera armii czerwonej, który usiłował zatrzymać kogoś na rękę. – A ten czego tu, kurwa? – zdziwił się kierowca. – Stań pan, zobaczymy, czego chce, może będzie wesoło – powiedział Mateusz. Młody, może dwudziestokilkuletni lejtnant podszedł do okna i zapytał niepewnie: – Podwieziosz, drug? – Kuda? – Niedalieko… w Liegnicu… – Ano, dawaj! – powiedział Mateusz. Oficer odwrócił się w stronę pobliskich krzaków i kiwnął ręką. Dopiero teraz zauważyli trzech żołnierzy, podnoszących się z trawy. Byli w kompletnym rynsztunku, tyle że bez broni. Spojrzeli na nich z zaciekawieniem. – No wot, u nas czietyrie cziełowieka – wyjaśnił oficer, oczekując reakcji. Kiwnęli na nich, że mają wsiadać. Rosjanie usadowili się z tyłu. Żołnierze zdjęli furażerki, pokazując wygolone do skóry głowy. Ujechali jakiś kawałek drogi, aż Mateusz nie wytrzymał i spytał: – A wy czto, turisty? – Niet, niet! – zaśmiał się oficer. – W garnizonu oni jedut, w cziortu – dodał. – Kuda? – spytał zdziwiony Mateusz. – No, w tiurmu… Obejrzeli się na żołnierzy, którzy pospuszczali głowy. Kierowca wyciągnął do nich paczkę papierosów: – Kurzysz? Wyciągnęli skwapliwie ręce. – A czto oni takowo… – Mateusz szukał w pamięci odpowiedniego słowa – prowinili? – Napilis, maładcy, radioprijomniki prodali i w dieriewni wodku pokupili, a eto zaprietno. – Poniatno – odezwał się Mateusz. – Damoj sliszkom dalieko, to i grustno, tak oni, dałżno być napilisis! – Nam dołżno sajti – przerwał mu oficer. – Stań pan! – Mateusz szturchnął kierowcę. – Nasi przyjaciele chcą wysiąść. Zatrzymali się na skraju autostrady przed zjazdem na Legnicę. Oficer wysiadł pierwszy i przepuściwszy eskortowanych wojaków zatrzymał się przy oknie. Obejrzał się na tamtych. Odeszli na bok i poprawiali na sobie mundury. – Spasiba, drug – powiedział lejtnant i dodał cicho: – Ja panimaju, wsio panimaju, no wot, u mienia toże prikazy… Patrzyli jakkiś czas na odchodzących Rosjan. – Panowie, – odezwał się dotąd milczący Grzegorz – jak oni idą do garnizonowego kicia, to ja ksiądz jestem. Z całym wyposażeniem? Na pewno karną kompanię dostali! – A co nas to, kurwa, obchodzi? – wzruszył ramionami kierowca i ruszył ostro. |
2015-05-05