Krzysztof Bieleń, znany z wierszy, w których mistyka miesza się z codziennością, powraca z nowym tomem. W “Utykaniu” autor z Kolbuszowej jeszcze mocniej wadzi się mechaniką egzystencji oraz potrzebą odejścia. Cokolwiek jednak powiedziałoby się o eleganckiej i melancholijnej frazie Bielenia, nie uda się do końca złapać jego specyficznego idiomu niczym owada w kropli żywicy. Dlatego niech przemówią i ukołyszą nas same wiersze z “Utykania”.
Mała nadmorska zagubiona wioszczyna
W tej małej, nadmorskiej wioszczynie, pół ludnej,
pół pustej, tak po północy, jak i przed południem,
znów trudno odróżnić pół jawę od pół snu. Tu nawet
cmentarz jest miejscem cudownym; groby wykute
w skałach, wokół nich tarasy, stopniowo schodzące
ku morzu; ożywczy wietrzyk, skrzeczące mewy.
Świetne miejsce dla tych świętych bez papierów,
bez Żywotów, bez żadnego Passio, bez świadectw,
że jakoś tu żyli, siejąc oziminy, jak i zboża jare,
susząc złowione ryby, tnąc ciężką tępawą siekierą
gałęzie na opał na zimę, podczas gdy ich dzieci
biegały boso między opłotkami, gdzie nasturcje
rosły pośród pokrzyw i ostów; i gdzie dziki bez,
co roku wycinany na jesień, odradzał się wiosną.
Poważne braki
Zmiany zaszły, ale niewielkie i niezbyt poważne:
tu gdzie niegdyś była karczma Siódme niebo,
dziś jest zajazd Piekiełko; większość drzew
wokół wycięto i stworzono parking. A pomnę,
jak zajeżdżaliśmy tu wozem drabiniastym,
siedząc bokiem do kierunku jazdy; po czym
dziadek (porzucając opowieść o tym, jak to w wojnę
miał piekielne szczęście, ilekroć mu śmierć zajrzała
w oczy) znikał w głębi tej jakże wówczas nędznej,
karczemnej izby, a ja pasłem nasze konie nad fosą,
cierpliwie czekając na jego powrót i dalszy ciąg
tej już nieraz słyszanej historii, którą mnie raczył
w drodze do domu, czego nigdy nie miałem dosyć,
jakbym już wtedy był naznaczony poważnym brakiem
Wyprawa za skórę
Po tylu latach
ślęczenia przy stoliku
nocą pod lampką
nad talią kart, nad kośćmi
do gier losowych, nad czczym
słowem (uwiędłym
w głębi krtani czy w trzewiach),
nad kieliszeczkiem
rumu na promach, w knajpach,
portowych miastach – upaść,
poddać się fali,
popłynąć z prądem w stronę
zachodzącego
słońca na głębsze wody,
gdzie możliwości więcej,
gdzie przyszłość lepsza,
gdzie wieczność na mnie czeka?
Niedoczekanie,
zostaję tu, z pragnieniem,
karmą, która i karą,
i nagrodą jest,
niewysłowioną moją
miłością, skórką
(rozdartą) za wyprawkę
i wyprawą za skórę.
Krzysztof Bieleń, ur. w 1967 w Kolbuszowej; opublikował Roztwór nienasycony, Wiciokrzew przewiercień, Błystki wahadłowe, Pył zawieszony, Rysy i wygłady