Tak, wiemy, że masz tylko chwilę. Zdajemy sobie sprawę, że to brzmi jak tania akwizycja, ale serio nie zabierzemy Ci wiele czasu. 5 minut. Między przystankiem a przystankiem, w kolejce do lekarza albo przed snem, kiedy jeszcze coś by się przeczytało, ale żal zaczynać cały długi rozdział. Historia może się otworzyć i zamknąć w ciągu 5 minut. Na oko. Sprawdziłyśmy i właśnie tak lubimy. Bierzesz sobie jedno opowiadanie, a potem możesz iść dalej. Możesz już nie wrócić, ale my wiemy, że wrócisz. Bo przecież znów masz wolne tylko 5 minut. Te historie zostały w nas, więc wierzymy, że zostaną w Tobie. Joanna i Karolina Joanna Kocik (ur. 1987). Pisze od zawsze. Pierwszy tomik wierszy wydała w wieku 15 lat. Ukończyła Studium Literacko-Artystyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, czego efektem był tom wierszy “Kocie skórki” i kilka niedokończonych powieści. Prowadzi podróżniczego bloga „Jedziemy do…”, chodzi po górach i biega. Na co dzień pracuje w dużej ogólnopolskiej redakcji. Karolina Deling (ur. 1980) Dziennikarka od 17 roku życia, z dużym stażem w portalach informacyjnych. Od lat redaguje innych, sama pisze po godzinach. Opowiadania kocha, bo uważa, że to sztuka zamknąć słonia w pudełku. Na studiach z filologii czeskiej po grób pokochała też Hrabala i Škvoreckiego. Lubi góry i gotowanie. Nie ma bloga o górach, ani o gotowaniu. Joanna Kocik Mrówkowiec Mieszkam w mrówkowcu. Kiedyś myślałam, że to nazwa ciasta i pamiętam dokładnie chwilę, gdy z przerażeniem odkryłam prawdę. Nie mogłam dość do siebie przez dobrych kilka dni, a kiedy udało mi się już z tym faktem pogodzić, wpisałam sobie mrówkowca w Gugla i okazało się, że takie ciasto jednak jest. I znów musiałam sobie wszystko układać na nowo. Mieszkam na jedenastym piętrze, pod sto siedem, ostatnie mieszkanie w bloku. Sto siedem mieszkań, czyli jakieś trzysta osób. Plus minus. Nie znam prawie nikogo. Wiem tylko, że pod sto piątką, naprzeciwko moich drzwi, mieszka Ela. Ela ma dwa psy i kota. Czasem spotykamy się w windzie. Wtedy zwykle jej większy pies obślinia mi buty. Pod sto szóstką mieszka Emerytka. Nie wiem, jak się nazywa. Nie ma psa ani kota, ale ma radio i słucha go tak, że ja też słucham. Chcąc nie chcąc. Bardziej nie chcąc, bo to religijna rozgłośnia. Co czwartek leci w niej „Lista Boskich Przebojów”, której moja sąsiadka nigdy nie omija i puszcza na cały regulator. Poza tym jedynym mieszkańcem, którego znają wszyscy, jest Pijak. Pijak mieszka pod (nomen omen) setką, a zza jego drzwi bije okrutny smród. Mijam go często wcześnie rano, o szóstej, kiedy ja idę do pracy, a on wraca ze sklepu. Nigdy nie widziałam go zbyt dokładnie, w sumie wolę mu się nie przyglądać. Wiem, że ma napuchniętą, czerwoną twarz, kłaczki włosów wyrastające z uszu i nosi śmierdzącą kurtkę. Utyka na jedną nogę. Nie jest agresywny, nigdy się nie awanturuje, z jego mieszkania rzadko dobiega jakiś hałas. Ale wszyscy go nienawidzą i dozorczyni powiedziała mi kiedyś, że usiłowali uzyskać nakaz eksmisji, ale Pijak płaci czynsz i nie zalega, więc nic nie mogli zrobić. „Śmierdzielstwo”. „Sama niech pani powie, jak tak można?”. „Margines nam się tu zalęgł, a taka porządna okolica była”. „Ja tam nie wiem, jak to możliwe, że on o szóstej rano już leci kupować wódkę”. Takie komentarze słyszę zwykle w windzie na temat Pijaka. Rozumiem, ludziom w końcu przeszkadza, że śmierdzi, też by mi przeszkadzało. Ela, która ma dwa psy i kota, mówi, że zwierzęta się go boją. Emerytka, jeśli go widzi, robi w powietrzu znak krzyża. Któregoś dnia, przed Świętami, wróciłam wcześniej z pracy. Pod naszym mrówkowcem stała karetka. Stała też Ela, akurat na spacerze z psami, bez kota. Ludzie wyglądali z okien, a ci, co nie mają okien na tę stronę, przyszli do sąsiadów popatrzeć. Sanitariusze wynieśli na noszach ciało przykryte czarną folią, zapakowali do ambulansu i odjechali, nie włączając syreny. Nikt nic nie mówił. Zaczepiłam jakąś Elegantkę, która powiedziała, że to ten spod setki. Wjechałam windą tylko na dziesiąte, żeby popatrzeć. Mieszkanie Pijaka stało otworem i ziało smrodem. Na wycieraczce kręciła się Emerytka. Poznała mnie i powiedziała do mnie tak jakoś na jednym wdechu: – Niech pani sama zobaczy, to się w głowie nie mieści. Zajrzałam przez uchylone drzwi. W mieszkaniu cuchnęło, wszędzie stały otwarte butelki i talerze z resztkami jedzenia. Kuchnia była zapuszczona, na dywanie podejrzane plamy. Dawno umarły kwiat w doniczce. Sterty brudnych ubrań. Sterty brudnych naczyń. Tylko ściany były bieluchne, jak świeżo malowane. I wisiały na nich obrazy. Setki obrazów. Portrety. Trochę krajobrazów, trochę martwej natury. – No widzi pani? – syknęła Emerytka. – Ależ miał tupet. Nie zrozumiałam, o co jej chodzi i już miałam zapytać, czy to na pewno legalne, tak być w czyimś mieszkaniu, jak w ogóle wszyscy tu weszli i dlaczego. Ale nagle zobaczyłam na jednym z obrazów siebie. Bury płaszcz z kapturem, fioletowy szalik, policzki zmarznięte. To byłam ja, jak idę ze śmieciami. Bez pudła. – Namalował nas wszystkich, wyobraża pani sobie? Ja jestem o, tam. Wskazała ręką. Sportretował ją wiernie: kawowy paltot, beret, wózeczek na zakupy. Była też Ela z dwoma psami, bez kota. I widok z okna, jakiś tuzin wersji: zimą, latem, na burzowo. I kompozycje: butelka, szklanka, ogryzek jabłka. – Ja tam nie wiem, czy można tak ludzi malować – odezwała się z korytarza Elegantka, zatykając nos. – Ja to do sądu podam. – A mieszkanie? – zapytałam nieśmiało. – Co: mieszkanie? – Co będzie z mieszkaniem? – Jak to co – zniecierpliwiła się Elegantka. – Obrazy się spali, przyjdzie ekipa, zdezynfekuje. I następny wynajmie. Zawsze tak jest. Zawsze jest jakiś następny. Byle tylko płacił. – I nie pił – dodała Emerytka. – I nie malował – dodała Ela, która jak duch pojawiła się w drzwiach z dwoma psami, bez kota i czubkiem buta trącała walający się po podłodze śmieć. Karolina Deling Alicja Dziś rano obudziłam się jako mała dziewczynka. Znowu, ostatnio coraz częściej się to zdarza. – Mamo, mamo! – zawołałam. Mamy nie ma, nie ma mamy już od dawna. Czemu zawołałam więc? Znów mała jestem, taka bardzo malutka. Pod kołdrą ciepło, poza kołdrą zimno, w pokoju zimno, nienagrzane jakoś bardzo, dorosły jakiś nie nagrzał, zapomniał, nie dopełnił obowiązku dorosłego. Ach, wstydzić się powinien. I zima się powinna wstydzić ta szara i bura, co nie szanuje małych dziewczynek i ich ciepłych, rozgrzanych niewinnym snem ciał. Nie chcę wychodzić spod kołdry, bardzo nie chcę, nie wyjdę, nie muszę, nic nie muszę! Jednak muszę. Znów rosnę za szybko, zbyt boleśnie. Najpierw stopy wysunęły się spod kołdry, kolana. Potem ręce ją uniosły, odrzuciły, dłonie zdradzieckie. Własne dłonie zdradzają najchętniej. Boże, jak mi zimno. Szybko, do łazienki, tam cieplej. Och tak, dziś użyję eyelinera i mocnych cieni, mam ochotę, mogę, przecież już nie jestem małą dziewczynką, wolno mi. I bluzka z nieco głębszym dekoltem. Tylko, żeby mi cycki w czasie dnia nie zmalały za bardzo, bo się zsunie ten dekolt za nisko, odsłoni za dużo. Nie mogę, nie. Sweter jednak. Głupio tak małej dziewczynce się obnażać bezwstydnie na oczach dorosłych facetów. Mówili, czytałam, niedobrze tak, nie wolno. Owsianka. Fuj! Nie chcę, zdrowe jedzenie jest dla ryczących trzydziestek, a ja jestem przecież taka mała, zatopiona w swetrze oversize, bardzo za dużym. Za bardzo. Nie ma czasu na przebieranie się, nie! Pospiesz się, zbierz się wreszcie, zęby myj, szybciej. Się ogarnij, już czas. Nie jesteś już maluszkiem, masz dwie ręce, dwie nogi, mądrą główkę. Kurwa, gdzie kluczyki?! Ledwo sięgam do pedałów, choć fotel przysunęłam już tak bardzo, że jadę z nosem na szybie. To niesprawiedliwe, nieludzkie, nie chcę pół życia spędzać w korkach, czemu ten pan tak się wciska, ojejku, nie umiem, nie poradzę sobie, jak mam sobie z nim poradzić, nie trąb, nie napieraj skurwielu, na co trąbisz, chuju jeden. Łzy na policzkach, trzy lata w głowie. Trzy lata lat już tak mam. Łyknę żelazo i rosnę, wypiję kawę z przyjaciółką i maleję zupełnie. Nigdy nie wiem kiedy będę bezbronną dziewczynką, a kiedy silną kobietą. Lub odwrotnie. Nie znaleźli na to leku, czytałam wiele fachowych czasopism, byłam nawet u lekarza, ale osłuchał, spojrzał w gardło i wzruszył ramionami. Wszystko w normie, uśmiech w normie, potliwość w normie, hormony w normie, jest pani, moja maleńka, zupełnie jak koleżanki. Nie widzę, byś jakkolwiek odbiegała od normy, złotko moje. Odbiegłam. Nie mam wątpliwości, że wtedy właśnie odbiegłam, bo to była najmądrzejsza rzecz jaką mogłam zrobić. Kto by słuchał lekarza, który osłuchując nie słucha. Słuchaj, jestem zmęczona. Bardzo daleko do łóżka, łydki ciągną, ścięgna. Dłonie zgrabiały jakoś już na finiszu, powieki chylą się ku upadkowi. – Przytul mnie, chce mi się już trochę spać, mamo. |
2018-05-14