To już ósmy tomik wierszy w dorobku Piotra Kominka. Trudno uwierzyć w siłę twórczą tego poety, jego konsekwencję w prowadzeniu czytelnika przez ścieżki swojego lirycznego świata. „Po drugiej stronie” stanowi dowód tej konsekwencji. To rozwinięcie dotychczasowych motywów, wątków i palety obrazowania. Kładę szczególny nacisk na słowo „rozwinięcie”, ponieważ nie mamy tutaj do czynienia z prostą kontynuacją. Materia poetycka Kominka ulega stałemu doskonaleniu. Jego wiersze są coraz bardziej proste w budowie, a ich powiększającej się przejrzystości towarzyszy zwiększenie pojemności znaczeniowej i interpretacyjnej. Jak napisać mniej aby przekazać więcej? Poezja, jak mówił Różewicz jest oceanem zamkniętym w szklance. Autor omawianego tomu z każdym krokiem zbliża się do tego ideału. Lubię frazowanie w tych utworach, ich spójność, rytm i wewnętrzną logikę. Te wiersze po prostu bardzo dobrze się czyta. Poeta nie ubiera je w zbędne szaty, nie stara się na skróty zwrócić na nie uwagi. Nie mają one fascynować, czy szokować. Nie są błyskotkami ale traktują czytelnika poważnie, ponieważ mają mu do przekazania poważną treść. Kominek sięga coraz częściej do motywu repetycji, bardzo celnego w podkreślaniu siły wyrazu poszczególnych fragmentów. Czyni to z niektórych utworów melorecytacyjny koncept a być może nawet każe doszukiwać się odwołania do litanii. „Po drugiej stronie” jest też książką przemyślaną, czyli potraktowaną jako całość. Nie jest to zatem prosty zbiór wierszy ale utwór literacki mający wewnętrzną spójność i logikę, chociaż nie narzucającą się ale wymagająca od czytelnika uwagi. Czy to gra z odbiorcą? Jeśli tak to bardzo subtelna i dowodząca znacznego kunsztu poety. Kluczem do tych wierszy jest już sam tytuł tomiku a nawet projekt graficzny okładki. Wewnątrz znane już z dotychczasowej twórczości autora motywy: miłości, tęsknoty, poczucia osamotnienia, oprawione w nastrojowe i melancholijne krajobrazy jesieni, deszczu, nagich i zmokniętych drzew. Nie jest to jednak tania tkliwość a Kominek z pewnością nie jest sztukatorem pragnącym z pomocą łatwych ale nośnych chwytów poetyckich przypodobać się czytelnikowi. To nie jest opowieść o nieszczęśliwej miłości, która nie może być zrealizowana. To nie trubadur snujący się samotnie po mieście pogrążonym w nocy i jesiennym deszczu. To byłoby zbyt łatwe. Choć nie ukrywam, że takie odczytanie wierszy jest również możliwe i może przynieść autorowi wiele popularności wśród wiecznie zakochanych i cierpiących osiemnastolatków. To jednak z pewnością nie zamierzony skutek uboczny zamysłu poety. Wpatrując się bowiem w nokturnową materię przedstawionego przezeń świata dostrzegamy inne, przebijające się motywy. Tęsknocie za miłością, poczuciu osamotnienia oraz powtarzającego się zawodu nadziei towarzyszy przebijające się światło wiary. W otchłani codzienności, przygnieceni ciężarem grozy zaczynamy dostrzegać światło a w tym świetle bożą obecność. Im bliżej finału książki tym częstsze odwołania a nawet przywołania samego Jezusa, który jest światłem gwiazd, przebijających kir nocy. Światłość poranka witanego razem z ukochaną to nie tylko nieliczne chwile szczęścia ale również potwierdzenie bożej Opatrzności. Motywy wiosny, kwiatów, spotkania z drugim człowiekiem, choć stanowią wyjątki, to jednocześnie są odblaskiem Szczęścia wiekuistego. Kominek stosuje tu ciekawy zabieg kontrastu: oto doczesność jest dziedziną „księcia tego świata”, ale także ciemną kurtyną pozwalającą dostrzec Światłość co „w ciemnościach świeci, a ciemności jej nie ogarnęły” (Jan 1,5). Epifania ukrywa się w tytułowym wierszu i jest uświadomieniem sobie, że jest transcendentny świat i w naszym ułomnym języku możemy nazwać go „Narnią”, „Edenem” lub jeszcze inaczej, co nie zmienia istoty rzeczy. Czy jedyną nadzieją jest wieczność? Czy jedynie po tamtej, nomen omen stronie, spotka nas tylko to, do czego tęsknimy i czego bark tak dotkliwie tutaj odczuwamy? Czy zatem jedynym wyjściem jest przyjęcie postawy eskapistycznej? Bynajmniej. Nadzieja ukryta w wierze(Ogród), miłość odnajdywana w przywitaniu dnia pocałunkiem kochanej osoby i planowaniu wspólnego dnia (Miłość), dobro będące szczerym uśmiechem i dzieleniem się codziennym chlebem (Dobro) są poręczami, dzięki którym możemy przejść przez ciemny korytarz naszego życia. Mało tego, poeta docenia znaczenie ogarniającej nas ciemności i potrafi nawet w niej dostrzec pozytywną wartość, bo „gdyby świat nie zmienił się w mrok/nie dostrzegliby światła Jezusa” (Droga do siebie). Jest to zatem poezja afirmatywna i mroczny, melancholijny sztafaż stanowi jedynie punkt wyjścia do dyskusji, do głębokiej refleksji, do której zachęca nas autor.
Piotr Kominek „Po drugiej stronie”, wyd. Mamiko, Nowa Ruda 2023, s.44.
Paweł Kołodziejski