Jarosław Różański – Most w Cividale

Jarosław Różański – urodzony w 1949 roku we Wrocławiu, lekarz pediatra, społecznik, doktor nauk medycznych. Wybór drogi życiowej podyktowały rodzinne tradycje- jego dwaj przodkowie byli lekarzami w Powstaniu Listopadowym. W 1968 roku brał udział w strajku marcowym na wrocławskiej Akademii Medycznej, zakładał pierwszą „Solidarność” w Grodkowie będąc ordynatorem oddziału dziecięcego i noworodkowego tamtejszego szpitala. Od roku 1982 kierował podobnym oddziałem we Wrocławiu. Leczył dzieci w Polsce i w Afryce, w rezydencjach i melinach. Po czterdziestu latach służby lekarskiej i społecznej, nie czekając (jak sam mówi) na sklerozę, opisał fakty i wydarzenia, z którymi się zetknął, wplątując w nie często fikcyjne postacie.



Wakacje w 1992 roku były wspaniałe. Dorotka z Małgosią, Wandzią i Agatką przyleciały na Maltę. Tylko Klara została w Polsce. Po dostaniu się na medycynę, pojechała na obóz studencki, a później, do rozpoczęcia roku akademickiego miała pracować jako wolontariuszka w domu opieki dla przewlekle chorych dzieci. Dom ten prowadziły siostry zakonne.
Pierwsze dwa tygodnie spędziły na plażach południowego wybrzeża wyspy. Uczyły się jeździć na nartach wodnych i nurkować. Czasem towarzyszył im Stefan, zajęty prowadzeniem studenckiego schroniska i kursów językowych dla młodzieży z różnych krajów. Zbyszek przyjmował pacjentów do późnego popołudnia i poświęcał im wszystkie wieczory i wolne dni. Spacerowali wśród gwarnego tłumu turystów, próbowali smakołyków włoskich, arabskich i azjatyckich. Codziennie wieczorem jedli w innym miejscu. Tawern, trattorii, knajpek było jeszcze więcej niż kościołów. Tylko w niedzielę świątecznie biesiadowali w Ta’Ricardo na wyspie Gozo. Później opalanie i zaczepki smagłych chłopaków na plaży znudziły się dziewczynkom i namówiły Dorotkę do długich spacerów i przejażdżek na rowerach. Oczywiście o świcie i wieczorem. W ciągu dnia oddawały się sjeście w chłodnych pokojach mieszkania Zbyszka. Czytały przygodowe powieści i romantyczne wiersze, przetwarzały kupione na targu ryby, jagnięcinę i warzywa na całkiem dobre i zupełnie niejadalne potrawy. W razie czego w odwodzie był makaron z parmezanem i pomidorami. Najmniej czytała najmłodsza, trzynastoletnia Agatka. Zmęczona „Starą Baśnią” Kraszewskiego wysłuchiwała z zaciekawieniem Małgosi, streszczającej to, co wcześniej przeczytała. Małgosia zdała do trzeciej klasy liceum i marzyła o studiowaniu prawa. Czytała właśnie na zmianę Pisma Świętego Augustyna i rozprawy historyczne profesora Wojciecha Roszkowskiego i na bieżąco streszczała je Małgosi, by, jak to mówiła „obudzić maleńki rozumek siostry”. Agatka była bardzo zdziwiona, że takie grube księgi mogą być tak interesujące. Jeżeli nasza Agatka nie zasypia przy twoich opowieściach, to może i wysoki sąd nie uśnie przy twoich adwokackich mowach – skomentował Stefan, przysłuchujący się jej tyradom.

Po powrocie do Polski Dorotka na prośbę księży z zaprzyjaźnionej parafii opisała pobyt na Malcie. Księża wydawali pismo rozpowszechniane w całym kraju. Pisała dla tego miesięcznika już wiele razy – o sprawach społecznych, o wychowaniu dzieci, o ochronie środowiska. Reportaż z Malty ukazał się w październiku. Wysłała go Zbyszkowi i Stefanowi. Zbyszek przeczytał artykuł Dorotki i zatelefonował, by pochwalić domorosłą dziennikarkę. Zbyszku, ja nigdy nie pójdę do tego kościoła, gdzie drukują to pismo – powiedziała. Dlaczego? Co się stało? – zapytał.
Ci młodzi księża pełni zapału są wspaniali, ale proboszcz mnie zszokował! – odrzekła. Taki jowialny, poczciwy. Co takiego ci zrobił? – dociekał Zbyszek.
W głowie się nie mieści. Powiedział, że nie ma wyrobionego zdania na temat aborcji. Nie wiem, czy słyszałeś, ale ta Labudowa i Bujak, ci z „Solidarności”, co do niedawna chronili się pod skrzydłami kościoła, założyli jakiś proaborcyjny komitet i ja chciałam coś napisać w sprawie obrony nienarodzonych i założyć jakiś komitet antyaborcyjny, a proboszcz nie zgodził się i powiedział, że nie ma zdania na ten temat. Wyobrażasz sobie? – mówiła oburzona Dorotka. I jak się dziwić trzódce, jeśli są tacy pasterze – stwierdził Zbyszek.
Pamiętasz, jak twoi ginekolodzy wyliczyli, że ponad połowa Polaków ląduje w kuble przed urodzeniem? – zapytała trzęsącym się głosem.
Pamiętam kochanie, uspokój się i pomódl za proboszcza – aborcjonistę – poradził Zbyszek żonie. Zobacz, jak zawiedli nas ludzie z opozycji. Takich, jak Labuda lub Bujak jest wielu wśród tych, którym ufaliśmy. Myśleliśmy, że to ludzie z zasadami, a pragną tylko władzy, pieniędzy i poklasku gawiedzi – powiedział Zbyszek.

Wiadomości z Polski wskazywały, że Polacy uznali, że zostali oszukani, a politycy i ich gierki przestały obchodzić ludzi. Bojkotowali wybory, a jeśli już tam szli, to woleli od zdrajców – opozycjonistów wybierać byłych komunistów. Zapanował egoizm. Górników i hutników nie obchodziły już głodowe zarobki pielęgniarek i tkaczek. Walczyli o swoje jeszcze wyższe pensje i przywileje, chociaż na tle innych żyli w dostatku. Własność narodu: miedź, srebro, węgiel czy siarka wzbogacały nielicznych, a dzieci coraz częściej słabły na lekcjach z głodu. O tych nieszczęsnych dzieciach i tych niedożywionych, i tych zagubionych, poprawiających nastrój wąchaniem butaprenu i piciem alkoholu pisała do Zbyszka, matka. Zosia przestała już pracować jako położna i była higienistką w szkole podstawowej w ubogiej dzielnicy Wrocławia. Czasem przychodziły od niej dobre wiadomości. W kilkanaście lat po śmierci Italiano i jego żony, Magda skończyła studia z wyróżnieniem i rozpoczęła jako nauczycielka. Jej brat Krzyś dostaje nagrody za wyniki na studiach i nieźle zarabia, dając korepetycje. Damian skończył studia i dobrze mu się wiedzie. Jest księgowym w kilku firmach i prosi, by mu nie przysyłać pieniędzy z Malty. Czasem występuje w telewizji lub w radiu i dodaje otuchy innym niepełnosprawnym. W dniu imienin odwiedziła Zosię żona Zygmunta. Jej syn skończył studia na akademii wychowania fizycznego i specjalizuje się w rehabilitacji leczniczej. Są bardzo wdzięczni za pieniądze otrzymywane od Zbyszka. Modlą się za niego.
W którymś z listów od Zosi przyszła też informacja, że żona Waldka urodziła córeczkę Malwinę. Zosia widziała ją po urodzeniu, gdy odwiedziła swój były szpital. „Może Waldek ustatkował się?” – pomyślał Zbyszek.

Boże Narodzenie 1995 roku. W domu Dorotki i Zbyszka było bardzo uroczyste. Przy stole wigilijnym spotkała się nie tylko cała wrocławska rodzina, ale przyjechali też wszyscy z Popkowic oraz Basia. Gdy dziadek Storczyński skończył czytać opis Narodzin w Betlejem, opłatkiem łamało się dwadzieścia osób. Później podano gorący czerwony barszcz z prawdziwkami i trzysta maleńkich uszek wielkości naparstka, karpie pod różnymi postaciami, pierogi z kapustą, ciasta, leguminy z makiem lub owocami, kremy i kompoty. Po rozdzieleniu prezentów spod sięgającej sufitu choinki, gromadka uradowanych dzieci stworzyła chór, intonujący kolędy. Najstarszy wśród nich był Stefan. Z chóru kolędowego odchodziło się dopiero po ślubie i zasiadało na kanapach i fotelach wśród „wapniaków”. Śpiewanie kolęd skończyło się z chwilą rzucenia hasła: „Idziemy na pasterkę”. Rano wszyscy zgromadzili się na świątecznym śniadaniu. Andrzej po mistrzowsku pokroił indyka i inne mięsiwa, Zbyszkowie nakryli do stołu, a Zosię, która najwięcej się napracowała przy urządzaniu świąt, jak zwykle trudno było posadzić przy stole. Musiała wszystkiego dopilnować i doprawić. Stefan i Basia zostali wypędzeni z kuchni, bo, jak mówiła Zosia, są za duzi i tylko przeszkadzają. Agatka i Wandzia poradzą sobie same przy rozlewaniu sosów i marynat – rozkazała groźnie.