Janusz L. Sobolewski – I zamknę cicho drzwi…

Zgromadzone w książce reportaże przetrwały upływ czasu: intrygują, wzruszają, uczą. Dają świadectwo epoce. Wpisują się w klasykę gatunku. Dokumentują życie ludzi: niezwyczajnych, walczących o swoje, ukrzyżowanych… Jacy są bohaterzy reportaży? Prawdziwi. A prawda jaka? Cała. Kawał tu prawdy o ludziach: emocje i słowa, każdy szczegół, nazwiska. Poznać ją to zyskać moc: doświadczeń, wrażeń, refleksji.


Doktor Wiesław Skoraczyński nie ma nóg. Do jego Przychodni Rejonowej w Nowej Sarzynie przychodzą ludzie na nogach, by leczyć wrzody, kolki, kaszle i nerwice. Otrzepują śnieg lub błoto z butów, przytupując zdrowo przed drzwiami gabinetu. Tup – tup!, tup – tup! Przekraczają próg nogą pewnie. – Panie doktorze, czy można w e j ś ć? – pytają. Idą: szur – szur, szur – szur, szur – szur… W tym gabinecie każdy krok ma dźwięk, smak, barwę. Pachnie. Pachnie kwiecie polsko-ukraińskiego Derejowa, gdzie ojciec był przed wojną naczelnikiem poczty. Barwi się na różową skórę gospodarnej matki.
(z reportażu „Doktor z Nowej Sarzyny”)

Wstaję o piątej rano. Pół godziny modlitwy. O szóstej krótka msza poranna. Śniadanie. A potem jestem już do nocy – z przerwą na obiad – na ulicy, chodząc z domu do domu. Dzień po dniu, bez względu na nastrój czy pogodę. Niekiedy wydaje mi się, że zamknę oczy. Często wieczorem nie jestem w stanie zjeść, niczego wypić, utrzymać szklanki w ręku. Co tydzień przybywa kilkanaście nowych osób, potrzebujących pomocy.
(z reportażu „Siostra Anna – …tak bez strachu/ Przyjdę – i zamknę cicho drzwi”)

Można by też wyliczyć kilometry z Kazimierzy Wielkiej do Warszawy, Gostynina, Wrocławia, Poznania, Olsztyna, Kutna, Ostrowca Świętokrzyskiego, Bydgoszczy, Inowrocławia, Torunia, Włocławka, Łodzi, Bytomia, Zabrza, które Stanisław Przybyszewski pokonał wytrwale. Zjeździł w poszukiwaniu krewnych. Zahaczając korespondencyjnie o miasta: Londyn, Wiedeń, Boonsboro, Sydney na przykład, by nie wymieniać w nieskończoność. Nieskończoność równa się w tym wypadku siedemdziesiąt trzy, gdyż tyle pozycji zawiera lista żyjących przedstawicieli rodu Przybyszewskich. Tę listę Stanisław wozi zawsze ze sobą.
(z reportażu „Przybyszewski”)

W aktach sądowych paranoicznego mordercy Mieczysława Słomki, mylącego zapisy biblijne z życiem – zdjęcia dowodowe. Na zdjęciach – wbity w ziemię krzyż z ukrzyżowanymi zwłokami Stanisława Salwerowicza…
(z reportażu „Życie i śmierć Stanisława Salwerowicza, ukrzyżowanego jak Chrystus”)

Mówię ludziom, by mnie nie zaczepiali. Noli me tangere, nie dotykaj mnie, kurwa, to rzecz pierwsza. A oni nie pozwalają żyć, mają coś zawsze do mnie. Kiedy skarżę na nich, to szurają: “Ja to tam pisać nie będę – kolega kpi – ja nie jestem literat”. Stosują różne formy ostracyzmu. Ale mniejsza z tym. Potrafię odgryźć się, no nie?
(z reportażu „Bokser”)

Wreszcie lekarze orzekli: zdolny do pracy! Ucieszyłem się. Poszedłem do Komitetu Wojewódzkiego w Krakowie. Towarzyszący służbista przedstawił mnie: Jan Kurczych. Było już po przemianach w partii. Nowi ludzie w KW. Zastałem kierownika Wydziału Organizacyjnego KW i instruktora Komitetu Centralnego z Warszawy.
– To, widzicie, towarzyszu, jest tak. Wy, jako stalinowiec, nie możecie pracować w aparacie partyjnym.
– A ty jesteś kto? – zapytałem.
(z reportażu „Stalinowiec”)

– Grali w karty, zbierali razem znaczki. Mąż po pracy interesował się tylko domem. Najlepszy człowiek. Wszystko. Niech pan idzie. Z tego, co powiedziałam, to całe życie może pan sobie dośpiewać.
Tak, idę…, ku pamięci wydarzeń z dnia 16 grudnia 1981 roku.
(z reportażu „Kto moją miłość wytłumaczy?”)

W końcu przyszedł dzień, że zawiał wiatr w górach i poniósł spadochron wraz ze Stępniem hen, gdzieś tam. Minął czas i nie wrócił. Nie pisana była Stępniowi profesja hotelarza. Za to Akiko Miwa wylądowała w Harklowej na amen z japońską rodziną. “Akiko Koszary” zmieniła w “Villę Akiko”. W wywiadach z nią, o niej, miło o początkach AKIKO, o Stępniu ni słowem. …Te jego marzenia?… Jeśli gdzieś na niebie, po świecie, tam gdzie tylko o krok od Legii Cudzoziemskiej, płynie w obłokach kolorowa czapa – to Stępnia, to ze Stępniem, w gonitwie za szczęściem i marzeniami o czynach wojownika.
(z reportażu „Spadochroniarz ze szczęściem w czapie”)

U kresu – los dał marszałkowi szczęście. W puchu. W koronkach. W dobrobycie. Szczęście niańczone. Z ptasim mleczkiem i potrawami wiedeńskiej kuchni. Dla służby domowej – panicz. Wychuchany syn marszałka! …Po sześćdziesięciu latach siedzi oto za stołem w sanockim domu. Z pękniętą gitarą nad głową. Z wklęśniętą czaszką. Pijak, w lustrze starszy niż metryka. Nie ogolony. Łysiejący z czoła. Z cesarsko – królewskim owalem głowy. Z opadającymi ku ramionom włosami. Z bokobrodami.
(z reportażu „Marszałkowe brzemię”)

Dziobak: – Trzeba ubrać dzieci do szkoły, patrzeć, by wszów nie miały. Żona prymitywnie w wannie umyje, ale wszystkie grunt czyściutkie, nie osrane. (Córka Lila: – Wszy…).
Zalewska: – Jak chce mieć ich dwadzieścia, to musi się śpieszyć, póki żona dobrze wygląda i zdrowa.
Dziobak: – Moje cacuszka, najmilejsze. Wzrusza się.
(z reportażu „Dziobak”)

Na krakowskim cmentarzu Batowice, w kwaterze 229, rzędzie 6, grobie 9, z krzyżem zgodnie z przepisami, spoczął Orestes Ślatyński. Choć podawał nazwisko W., po ojcu… Choć jako Ślatyński – zgodnie z dokumentami – miał na imię Julian… Choć nie żył tak długo, jak zapisano w akcie zgonu… Żył cztery, a może pięć lat krócej.
(z reportażu „Życie bez życia Orestesa W.”)

A Jan Hałuszka trzęsie się z jakiegoś powodu? – Taki nerwowy, brzuch mu podskakuje wtedy. Pan uważa, ciemne to sprawy – różni ludzie: i Polak Nowik, i Mazur Kulesza, i Ukrainiec Hałak, roznoszą po Srokowie w ciemno, ale mniejsza z nimi wszystkimi, bo to Hałuszka w jupiterze. Uważam. Przez Hałuszkę ksiądz Edward G. skazany za to, że uderzył w twarz Hałuszkowego pasierba. Miał prawo uderzyć? A ten Hałuszka – “UB-owiec, bandyta z UPA i SS-man” – miał prawo skarżyć się? Na ostatek swego intrygującego życia? Jedno życie, a do licha losów.
(z reportażu „Jedno życie, a koniem go nie objedziesz”)

– Przez lata pracy w konsulacie w Szczecinie przyzwyczaiłem się do szczerości, do otwartości w głoszeniu poglądów. W rozmowach z Polakami mówiłem otwarcie, co sądzę o wielu sprawach. I czułem, miałem ufność, że mnie nie zakablują. Po trzech latach pracy w Krakowie, zgodnie z zasadą rotacji konsularnej, miałem zamiar pisać prośbę o roczną prolongatę pobytu w Polsce. Taka możliwość istniała, ale już sam nie chciałem. Jakże to tak, nie mógłbym mówić, co prywatnie myślę? – zwierzył się Szardakow. I wyjechał. Bagaż zostawił.
(z reportażu „Szardakow wyklęty!”)

Walczę, gdyż czuję się u siebie, w swojej Ojczyźnie. “Oto jest sumienie narodowe!” – że powtórzę słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego. Gospodarujemy olbrzymimi dobrami, chcemy, aby procentowały one na naszej ziemi. Prowadzę w Klubie dyskusje pod hasłem: “Konfrontacje poglądów na życie”, aby udowodnić, że człowiek nie jest zwolniony z walki z sobą i z walki o siebie do ostatnich swych dni i że życie jest naprawdę piękne, a jego szarość nie musi być ponura. Ja, Władysław Jachniak, oddałem swoją skromną osobę, wraz z długoletnimi doświadczeniami i kwalifikacjami, tej sprawie.
(z reportażu „Nie jedno mam życie”)

Podczołgał się. Z mozołem pokonał płot z drutem. Brodził teraz po pas w wodzie. Kilkaset metrów za nim horyzont jaśniał poświatą Stammlagru. Soła niosła wodę powodziową w kolorze kawy, szumiącą i prychającą na porwanych gałęziach. Brnął pod prąd przy lewym brzegu, by oddalić się jak najdalej od strzeżonego mostu. Z drogi dochodziły jazgoty niemieckich maszyn. Po dwóch, trzech kwadransach zdecydował się przepłynąć rzekę wpław na drugi brzeg. Silny prąd znosił go. Wreszcie z wysiłkiem wyczołgał się w krzaczaste zarośla na prawym brzegu Soły.
(z reportażu „Czyny i …ucieczka z obozu śmierci”)

Nie łudźcie się więc wy, rycerze spod znaku św. Huberta, którzy społecznym groszem opłacacie mszę świętą na intencję tego patrona w parafialnym kościele w Jerzmanowicach i modlicie się przed jego ołtarzem, przystępujecie do konfesjonału po rozgrzeszenie, a także i wy, krakowskie wykształcone czarne kruki spod znaku ateizmu, że historia was rozgrzeszy – mylicie się wielce. Wy wszyscy wyczłowieczeni, półchłopki i komunistyczni arystokraci, ludzie, jak was poznałem, o instynktach krwio- i padlinożernych, typu hien i szakali – nie pożrecie mnie w tak haniebny sposób, a waszą ograniczoną, naiwną, rozhuśtaną wyobraźnią nie zmienicie biegu historii.
(z reportażu „Łowy w kraince słów”)

A pojechał Magdoń tera nosze Wzgórze orać. Najsamprzód dawno miedzo Lipieńki zaoroł, pszenice posioł na pokaz, że sieje, wienc uprawia. Zbiero na ludzkim gnoju, bo ludzie tom jeszcze nawozili, jeno sztuczne nawozy dodaje. Ludzi zganio ze Wzgórz krzyczonc, że to jego, nikomu nogo stanoć tera tom nie pozwala, gdy go o to nie poproszo. A nie poproszo, bo to ich. Jak któryś wbrew groźbom wpendzi na pastwiska krowe, to biegnie na kolegium i skarży. Zabroł Wzgórza na amen, szkoduje wsi, bo krowy głodne porykujo, z ludźmi na kolegiach sie procesuje i tom wygrywa. My sie odwułujem. Niby Wzgórza tera jego. Ale jak jego, kiedy nosze. Sąd Najwyższy rozstrzygnie. My nie chcemy niczyjej krzywdy, jeno Magdonia, kończy Lipieńka, my tylko wystempujem sprawiedliwie.
(z reportażu „List sołtysa do Sądu Najwyższego w sprawie Magdonia i Lipieńki”)