Jacek Świłło – Zamierzch

Wiersze tego tomu raz jawią mi się jak nabite sztancą na dermę i filc, innym razem jak myta szlauchem ulica, na którą niebawem spadnie śnieg i znajdujemy frajdę właśnie w tym, że coś czystego upadnie na czyste; nie że będzie myciem brudnego. Fizyczna jest przyjemność czytania ich w każdym świetle: światło nadmierne przygaszają tekstem, to przyciemnione rozjaśniają refleksem. W świetle wypośrodkowanym są drugą strugą nurtu, widać z nich wszystko tam, dokąd idziemy i tam, skąd wracamy.

Konrad Góra


ty tu jesteś od zadawania

właściwie nie tak często jakbym chciał lecz wreszcie
nadchodzą chwile kiedy dobrze umocowani
biorą się do roboty biorą na przesłuchanie
biorą mnie pod włos dzielony na niepewność

dobry glina ulepiony ze złej gliny zły glina
ulepiony bałwan w morzu słabego jak trzcina
myślenia słońcem spomiędzy liści walą
po oczach poznają że kłamałbym gdybym umiał

biorą mnie za kogoś kto zna treść żołądka
zaciśniętego w zespół myślenia drażliwego
biorą za pas broń chwilowego wrażenia
pytania dawno już padły jak niegdysiejsze śniegi

warczą ty tu jesteś od zadawania
pytań niech ci nie przyjdzie do oczu
nie widzieć udawać ślepnąć od tej ciszy
mówić czy są jakieś pytania nie widzę

obyś widział bo gdy pytania jak roszczenia
wygasną zanikną gdy czas na pytania
się skończy głowy położą się pod toporne
trwanie bez niedyskretnej ciągłości

w jamie gdzie mdłości zasypiają
a żukom toczącym kule esencji
nie chce się już dokądkolwiek iść

żółć

może da się wydobyć z gęstwy klarowną
porcję pogodzonych ze sobą świateł

zielone listki młodych brzózek przy drodze
nałykały się słońca i teraz
liściane wątroby wydzielają żółć
żółta smuga śmiga w kącie oka
iskrzy bo słońce taśma za szybą auta

ale ja nie o tym ale o tej chwili
kiedy nie są zielone a nie są jeszcze żółte
kiedy nie są czym były i nie są czym będą nie są teraz
ja o tej chwili kiedy jeszcze

nie wiem w którą stronę skręcić
do lasu w lewo do miasta w prawo niech to
nie zabrzmi nazbyt symbolicznie serio nie wiem
jeszcze jak spędzę resztę dnia

i w tej chwili nie wiem rozwidla się
wężowy język drogi przy której już mało zielone
a bardziej żółte listki młodych brzózek
świecą właśnie w tej chwili może światło
ale nie żadne światło tego nie wie

gdyby wyjrzał

gdyby ze spojrzenia tych młodych na ulicy
odrzańskiej z wiatrem od rzeki migającym blaskiem

reflektorów piskiem kół na szynach szmerem przyciężkiego
wieczoru kiedy niewiele pragnień się skleja

spod dziecinnych pretensji że miało nie być jak dawniej
a jest że po dezynfekcjach remontach miało nie być

pleśni że wszystko tak urządzone że nie ma nic
bez granic że niepotrzebna nikomu zasłona

wyjrzał chłodny robak uśpił sprzeciw wtedy mogliby
dostrzec że już na początku kładł się cieniem koniec

i to było widać choć nie do patrzenia to wszystko
nie do myślenia że to niezaplanowany

stały pobyt w zakładzie przyciemniania szyb
przezmierzchy i przemroki w tej ćmie nie prześwity

i ciągle ulicą przy murze w gruzłach tynku z plackiem gołej cegły
skręcając z odrzańskiej w igielną błąka się wietrzny powrót


Inne książki autora:

👉 punkt linia płaszczyzna

👉 Gwiazda do oka