Przejmujący opis choroby w zdyscyplinowanej formie poetyckiej – tak można byłoby opisać “Szwy” Iwony Świerkuli. Poezja od zawsze mierzyła się z najtrudniejszymi tematami i sprawami granicznymi, jednak tym razem “oddech nieuchronnego” sprawił, że w tych wierszach pojawiła się pewna nienazwana wibracja tożsama z tajemniczą świecką modlitwą.
filiżanka herbaty
usiądź przy mnie z gorącą filiżanką
opowiem ile potrzeb ma ciało
i jak trudno oddzielić dotyk od smaku
odchodzę i wracam
aż dłonie stają się senne
trzymam małe ognisko
w brzegach porcelany
ciepło spływa w dorzecza organów
listki herbaty powoli się rozchylają
a we mnie ból jak wiatr
który zwija się w siebie
bo czym jest miłość jak nie gorącem
oswajam żar który kąsa
niedługo będzie go można pogłaskać
bierzesz łyk
a we mnie rany krzyczą
zamyślenie pierwsze
Przepraszam za wszystkie słowa
ukwiały, które wyrosły tam, gdzie
nie powinny. Kiedyś napisałam
wiersz o kobiecie, która dowiedziała
się, że ma nowotwór i przestała nosić
kapelusze. Teraz wiem, że wszystkie
uogólnienia są fałszem. Bo aby
odczytać prawdę, trzeba się w niej
zanurzyć.
gdy się dowiedziała
wtedy przestała nosić kapelusze
brała w ręce każdą chwilę
i głaskała jak kota
mówiła że życie parzy
nie chciała nowych diagnoz
wolała tomik Poświatowskiej
minuty milczały
gdy przez sen szeptała
że lekarze się mylą
aż obudziła się zupełnie zdrowa
choć wcześniej mówiła
że cudów nie ma