Elias Marrouch – Podróż za ocean

Przyjechałem z ciepłych krajów. W Polsce najchętniej pracowałbym w kotłowni, bo jedynie tam jest mi ciepło. Po raz pierwszy usłyszałem język polski, gdy miałem dwadzieścia lat. Po latach okazał się językiem przyjaznym. I mimo zadawanych mu ran i okaleczeń (za co przepraszam) pozostał mi bliski i dał się opanować na tyle, że mogę się nim posługiwać. Początki bywały różne. Raz na egzaminie podałem pięciomiesięcznemu dziecku kaszankę zamiast kaszy manny, innym razem wysłałem pacjenta rakietą zamiast karetką. Teraz w erze komputera dużo łatwiej, ale i tak nic z tego by nie wyszło bez pomocy znajomych i przyjaciół. Za tę pomoc jestem bardzo wdzięczny.

“Elias Marrouch jest lekarzem, dobrym lekarzem, ale ma przy tym wyraźne powołanie do pisania. Jego króciutkie historie, mini-opowiadania wydają się być zaprawione szczyptą egzotycznych przypraw – to zmieszana ze sobą tradycja wschodnich przypowieści, anegdoty, surrealistycznej powiastki. Cechuje je dziecięca świeżość, ciepły humor i radość opowiadania.”
Olga Tokarczuk

Dziadek Faris

Dziadek Faris zaraz po obchodach siedemdziesiątych ósmych urodzin oznajmił rodzinie, że od początku roku szkolnego podejmuje nową pracę. Protesty rodziny w niczym nie pomogły.
Wnuki prosiły go:
     – Dziadku, prosimy. Jedź sobie gdzieś odpocząć. Tobie naprawdę
nie jest potrzebny nowy interes. To, czego się dorobiłeś, wystarczy dla nas wszystkich. Dziadek odpowiadał:
     – Odpoczywać to ja będę w grobie, a leżeć na plaży, na słońcu nie mogę, bo to szkodzi mojej pomarszczonej skórze. Poza tym, o jakim interesie wy mówicie? Ja chcę tylko w tym bocznym pokoju otworzyć sklepik. Dzieciaki ze szkoły będą mogły wszystko kupić na przerwie. One nie będą głodne i ja nie będę się nudził. I tak pan Faris stał się dziadkiem dla nas wszystkich w szkole. Podzielił swój sklep na trzy części:
Część za ladą, gdzie stały półki i na nich artykuły spożywcze, papiernicze. Przed ladą, po prawej stronie, znajdowała się część pusta dla klientów. Po lewej była część podwyższona o pięćdziesiąt centymetrów nad poziom podłogi, na której leżał dywan i materace. Zawsze siedział tam ktoś ze znajomych dziadka Farisa. A my, gdy tylko słyszeliśmy dzwonek na dużą przerwę, biegaliśmy do dziadka. Kupowaliśmy jabłka, herbatniki nadziewane daktylami i inne słodycze. Byliśmy wtedy dziećmi i nie bardzo wiedzieliśmy, co to jest polityka. Dlatego któregoś dnia niespodzianie zaskoczyły nas czołgi na ulicach. Pierwszy przewrót wojskowy przeżyłem w drugiej klasie szkoły podstawowej. Wtedy obalili króla i zastąpiła go republika.
Pamiętam czołgi na ulicach, żołnierzy z karabinami, którzy legitymowali przechodniów dzień i noc. Z następnych przewrotów niewiele pamiętam. Były tak częste, że ludzie nie nadążali zmieniać portretów przywódców, ale trzeba przyznać, iż jak na przewroty wojskowe były bardzo pokojowe. Nie było widać trupów na ulicach, kraj nie pływał w morzu krwi, jak bywa przy takich okazjach. W końcu nastąpiły czasy stabilizacji. Widać, że do władzy doszedł ktoś, kto potrafił rządzić ją silną ręką. Na ulicy zaczęli pojawiać się dobrze wyszkoleni ludzie w mundurach wojskowych bez czapki, bez stopnia, by nie można ich było zidentyfikować. Dewastowali sklepy, które nie cieszyły się ze zwycięstw naszego łaskawcy. Ten zaś zgodził się wziąć władzę siłą i rządzić taką ciemną masą. Do dziadka Farisa nie od razu dotarli. Nasza szkoła była na uboczu, ale u dziadka zamiast portretu nowego prezydenta, wisiał nadal wizerunek starego. Znajomy dziadka ostrzegł go mówiąc:
     – Farisie, zaraz wezmą cię za zwolennika poprzedniego prezydenta i zginiesz w więzieniu. Dziadek nic sobie z tego nie robił, tylko machał ręką. Z czasem powstał nowy, dobrze płatny zawód donosiciela i jeszcze lepiej płatny zawód donosiciela na donosicieli. W końcu dotarli
do Farisa z kijami, karabinami, założyli kajdanki i krzyczeli, że rozstrzelają ostatniego zwolennika poprzedniego zdradzieckiego rządu. Bo było tak, że każdy nowy rząd uważał poprzedni za zdradziecki. Dziadek ani na chwilę nie stracił swojego spokoju, więc pytał:
    – Panowie, skąd przyszło wam do głowy, że jestem zwolennikiem
poprzedniego prezydenta?
    –Przecież u ciebie na ścianie wisi jego portret.
    – Zgadza się, ale kogo jeszcze widzicie?
    – Rasową krowę i konia.
    – Czy uważacie, że to jest przywilej dla poprzedniego prezydenta mieć takie towarzystwo? Właściwie to ja go ukarałem takim sposobem.
Widać było, że zabił im ćwieka. Dowódca zastanawiał się przez chwilę i powiedział:
    –Słuchajcie, stary ma rację.
    – Co zrobimy?
    – Puścimy go, ale nie zapomnij dziadku powiesić portretu naszego obecnego prezydenta.
    – Nie mogę, wtedy nie będzie to kara dla poprzedniego.
    – Dobrze dziadku, rób jak uważasz. Jesteś mądrym staruszkiem,
chwalisz naszego prezydenta, tylko na swój sposób. Takim sposobem dziadek Faris został zwolniony od portretu naszej władzy. Zawsze robił, co chciał, nie narażając nikogo. Raz tylko miejscowy lekarz oberwał od niego, kiedy dziadek przyszedł z chorym sąsiadem do jego gabinetu. Lekarz starannie zbadał chorego sąsiada. To wszystko podobało się dziadkowi. Tylko przy wyjściu lekarz zażartował, mówiąc do niech:
    –Ładnie wyglądacie: Żyd z Arabem.
Dziadek wtedy się oburzył i nawymyślał lekarzowi:
    – Jaki Żyd, jaki Arab? To jest człowiek, przede wszystkim człowiek, na dodatek chory. Dyplom powinni ci odebrać doktorku!
    –Ja tylko żartowałem – wytłumaczył lekarz.
    – Pamiętaj doktorku, są sprawy, z których nie można żartować, a w ogóle takie podziały na Arabów i Żydów nie powinny istnieć, natomiast powinno się dzielić ludzi na durnych i mniej durnych. Wszyscy znali dziadka Farisa i na co dzień go uwielbiali, dzieci, dorośli. Ale kiedy dorośli o nim rozmawiali, mówili, że on nie jest normalny, bo nie jest nim ktoś, kto nie ma wrogów.