Dagmara Babiarz – Podróż za kilka zielonych

Dagmara Babiarz – urodziła się w Rzeszowie, część życia spędziła w Warszawie, teraz mieszka w Nowym Jorku. Jeszcze nie na stałe. Oprócz ukończonych kierunków studiów jak filologia polska i resocjalizacja ma za sobą wiele zaledwie tkniętych: np. ekonomika, czy dziennikarstwo, geografia nawet . Obok prac umysłowych jak nauczycielstwo i dziennikarstwo, jak praca w domu dziecka czy w wydawnictwie książkowym ma na swoim koncie wiele prac fizycznych – w lesie, w browarze, w sklepie, w hospicjum i kilka takich, o których wspominać się nie chce chociaż trudno się ich wstydzić.
Mimo wielu zainteresowań pospolitych jak dobry film, teatr czy książka ma niesłabnący pociąg do wypadów alpinistycznych, ekscesów nurkowych, akrobacji paralotniarskich, wysiłków off- roadowych i wszystkiego tego, co powoduje, że życie nabiera innych kształtów niż te codzienne.
Fascynują ją inne kultury i społeczności – ich życie, religie, tradycje, zwyczaje. Aby je poznać – podróżuje. Podróże nadają sens temu co robi, a dzielenie się wrażeniami – sens podróżom. Dlatego o tym pisze. W 2007 roku ukazała się nakładem wydawnictwa Mamiko jej debiutancka książka “Otwórz oczy” – opisy podróży i obyczajów ludzi mieszkających w najodleglejszych zakątkach świata.


Fragment książki Dagmary Babiarz – “Podróż za kilka zielonych”


Carpe diem – Kalifornia

       Dziewięć na dziesięć osób zapytanych gdzie chciałoby skierować pierwsze kroki po przybyciu do USA odpowie bez namysłu „Kalofornia” Jedna na dziesięć zapytanych osób odpowie „Kalifornia” po namyśle. Nie jest prawdą, że ten stan jest najpiękniejszy. W USA każdy stan ma coś wartego zobaczenia. Jedynego w swoim rodzaju. Ale Kalifornia jest najbardziej różnorodna geograficznie i klimatycznie, trzecia pod względem wielkości i najludniejsza. Zamieszkuje ją niewiele mniej ludzi niż Polskę (35 mln) i to nie bez powodu. Ludzie chcą tu mieszkać. I wiedzą co robią.
       Na wyobraźnię działa wiele. Gubernatorem stanu jest Arnold Schwarzenegger, największym miastem jest Los Angeles. W Kalifornii jest Hollywood, Dolina Śmierci, Golden Gate, Dolina Krzemowa, Alcatraz, Malibu, Beverly Hills…można by tak wymieniać. Sama historia stanu też jest baśniowa. Ziemie należały do Meksyku kiedy USA odbiły je zbrojnie. Ale wypłaciły Meksykowi 25 mln dolarów odstępnego. Dobrowolnie. Prawdopodobnie tylko dlatego, że Amerykanie wiedzieli o złożach złota ukrytych na tych terenach. I rzeczywiście – wkrótce odkryto kruszec i ruszyła tu lawina spragnionych bogactwa. To wpłynęło na przyszłość stanu i wydatnie przyczyniło się do szalonego rozwoju regionu.
Dziś Kalifornia jest tak bogata, że będąc samodzielnym państwem byłaby w pierwszej dziesiątce światowych potęg. Zawdzięcza to wydobyciu złota, produkcji rolnej, przemysłowi elektronicznemu i oczywiście filmowemu. Oraz turystyce. Równocześnie świadomość, że w razie trzęsienia ziemi połowa stanu może zostać zepchnięta do Pacyfiku wyrobiła w mieszkańcach umiejętność doceniania dnia dzisiejszego.

Redwood National Park

       – Wiesz ile tu kosztuje drewno? – pytam retorycznie, bo skąd ma wiedzieć jeśli nie wchodziła ze mną do środka – prawie 6 dolców!
Dwa razy więcej niż normalnie. Złodzieje.
Gośka nie wytrzymuje i wychodzi z samochodu. Wjechałyśmy do tego miasteczka (Klamath) tylko dlatego, że pierwszy raz w życiu zobaczyłam miasto ogrodzone siatką. Jak jakiś… ogród. Tyle, że miejscowość nie ma nic z ogrodowego uroku. Jeden sklep, jedna stacja, kilka odrapanych domków typu barak drzewny. Zmierzcha więc może to jeszcze odbiera naturalne ciepło miejsca? Ceny mnie wkurzają. Drogo jak nie wiem co, a wybór żaden…
– Kupić to drewno? Nie wiadomo czy coś się potem trafi, a zimno się robi jak diabli…
Zanim jednak podjęłyśmy tę strasznie ważną decyzję czy wydać po 3 dolce na łebka za wiązkę, zaczepia nas Frank. Ona nam załatwi drzewko. Za jakieś pół godziny. I za jakieś 20 zielonych, ale cały bagażnik. Myśl, że my nie mamy bagażnika i trzeba będzie to drzewo umieścić gdzieś pomiędzy plecakami, a prowiantem i z nim potem spać, jakoś mnie nie martwi.
Sprzedawca patrzy na nas z nienawiścią. Dobrze mu tak. Zdzierca.

       Redwood National Park, ponad 110 akrów lasów ciągnących się wzdłuż wybrzeży północnej części Kalifornii, wart jest zobaczenia z kilku powodów. Z powodu Indian, z powodu drzew i z powodu położenia.
       Indianie wielu szczepów zamieszkiwali te ziemie (Tolowa, Yurko i Chilula) od tysięcy lat, a do czasów współczesnych przetrwały o nich legendy, liczne tu rezerwaty indiańskie z coraz mniej licznymi mieszkańcami oraz słynne canoe indiańskie robione z Czerwonego Drzewa. Jakkolwiek okres świetności plemion indiańskich dawno minął – warto się wybrać w te tereny, by poznać Indian, pooglądać warunki w jakich mieszkają, zaznajomić się z ich krwawą historią. Jest to też rejon, w którym można kupić autentyczne, indiańskie wyroby, ozdoby, ubrania…Szczególnie godne polecenia jest otoczenie rzeki Klamath i ten właśnie rezerwat. I to nie ze względu na egzotykę życia współczesnych synów tej ziemi, ale ze względu na realizm egzystencji.

– No przecież widzisz, że jest napisane „full”!
– To co chcesz wracać przez ten las?
W życiu! Właśnie przejechałyśmy po nocy drogą wołającą o pomstę do nieba. Ani znaku, ani człowieka, jedynie oczy jakichś jelonków przy drodze.
Nienawidzimy jelonków przy drodze. Zwłaszcza nocą, gdy pada, jest ślisko, a my ledwo żyjemy w poszukiwaniu noclegu. A tu full.
– Może…
– Na pewno nie będę spać przy drodze – wybij sobie z łepetyny.
– No to o robimy?
No właśnie – co robić w sytuacji gdy przyjeżdżamy prawie o północy do jedynego w okolicy kempingu, leje, zimno i wstrętnie, a tu full. Znaczy nie ma miejsc. Inni byli szybsi, lepsi, pierwsi, a ty biedaku coś teraz wymyśl…

       Redwood National Park leżący w północnej części Kalifornii swoją nazwę i sławę zawdzięcza właśnie drzewom zwanym redwoods. To rodzina, do której należą znane wszystkim największe na świecie sekwoje (giant sequoia) oraz czerwone drzewa ( coast redwoods), które są na świecie najwyższe. W tym miejscu właśnie te najwyższe na świecie czerwone drzewa zwane popularnie redwoods są atrakcją. Występują już tylko tutaj, oraz częściowo w Oregonie, żyją ok.2 tys. lat, ważą do 730 tys. kg., osiągają średnio wysokość 111, a objętość ponad 6 metrów. Prawdziwy rekordzista w tym względzie to Tall Tree – ma 600 lat, mierzy 122 metry i wciąż rośnie!
       Tak jak i Indianie tak i redwoods zostały przetrzebione na tyle, by aktualnie chronić nieliczne miejsca ich występowania. Przygoda z najciekawszym lasem świata zaczyna się po wjeździe na teren Kalifornii od północy drogą numer 101 mniej więcej w miejscowości Crescent City kończy w miejscowości Trinidad. Przejeżdżając ten odcinek drogi, a zbaczając z niej jedynie za znakami – zobaczyć można wszystko, co najważniejsze. Fakt, że miejsce leży w oddaleniu od głównych atrakcji turystycznych i z dala od głównych szos czyni miejsce nieco odludnym i tym ciekawszym.