„Zawsze fragment” to tytuł ważnego tomu poetyckiego w dorobku Tadeusza Różewicza. Stanowił on również najkrótszą wykładnię lirycznego, a może nie tylko lirycznego świata tego wybitnego poety. Podobnie rzecz ma się z propozycją Szymona Florczyka i spieszę z wyjaśnieniem, że nie chodzi bynajmniej o wtórność, epigonizm, czy choćby twórcze nawiązanie do klasyka polskiej liryki ubiegłego stulecia. Świat Florczyka, podobnie jak świat Różewicza jest mozaiką złożoną z wielu fragmentów. Możemy podejrzewać, że w przypadku autora „Kartoteki” spójność obrazu została strzaskana wojennymi bombami, u krakowskiego poety powód jest zgoła inny. Wydaje się, że monadyczny świat jest światem zastanym, niczym w ziszczonej przepowiedni Witkacego. To wielość niekoniecznie składająca się w jedność, to zbiór rozpryśniętych szkiełek, które nie tworzą nawet witrażu. Tej homogenizacji świata odpowiada równoważność jego elementów, owych fragmentów niekoniecznie pasujących do siebie, ale niejako żyjących wyizolowanym życiem. Świat zastany, cóż poradzić.
Podmiot liryczny tych wierszy nie ocenia zresztą tego stanu rzeczy, nie mamy tutaj absolutnie do czynienia z żadną dydaktyką czy moralizatorstwem. Jest, jak jest. Sfragmentaryzowany świat wyłania się zarówno z treści, jak też formy wierszy oraz sposobu obrazowania. U Florczyka ciekawa jest jednak optyka spojrzenia, czy właściwie widzenia. Otóż wychodzi on zawsze od poszczególnych fragmentów, to one są zaczątkiem i jednocześnie zamkniętą całością. Są odrębnymi światami, są – aby znowu przywołać na pamięć „wariata z Krupówek” – Istnieniami Poszczególnymi. Poeta zmierza ku nieskończoności in minus. Zadziwiające, że pomimo tego czytelnik uzyskuje polifoniczny fresk, złożony z wielu szeptów, które nie składają się przy tym na jedną modlitwę. Ta metafora muzyczna nie jest przypadkowa, albowiem wiersze – Istnienia Poszczególne noszą w sobie zapis rytmu, często utajonego i dostrzeganego dopiero w kolejnej lekturze.
W tym miejscu warto dodać, że „Ciało i zgłoska” jest trudnym wyzwaniem, maskującym swoje tropy i odsłaniającym je dopiero za którymś kolejnym podejściem. Ta swoista szkatułka wymaga nie lada cierpliwości i namysłu, ale daje niesamowitą frajdę w obcowaniu ze sobą. A zatem tropy muzyczne, ale wraz z nimi plastyczne. Oto każdy z elementów owej szkatułki, każdy z wierszy to wziernik pozwalający uchwycić wewnętrzne uniwersum. Patrzymy nie w gwiazdy, ale w mikrokosmos, który nie przestaje być nieskończonością. Od fragmentu ku całości. Poeta jest prawdziwym sztukmistrzem, a raczej artystą. Grafiki zdobiące tomik autorstwa Florczyka oraz informacja z noty biograficznej, wspominająca o jego doświadczeniach muzycznych, stanowią ważką wskazówkę interpretacyjną. Oko artysty zawieszone na fragmencie „wypatruje” w nim artystyczną całość. W tomiku znajdziemy sporo wierszy, które odwołują się do motywu tworzenia obrazu, odsłaniają warsztat i malarski mechanizm twórczy. Co do muzyki, to słyszalne są w tym zbiorze nie tylko różne kompozycje wierszy czy ów ukryty rytm, ale rzeczywiste utwory muzyczne wskazywane przez Autora jako inspiracje, skojarzenia z konkretnymi wierszami. Nie wiadomo, czy wiersz wywołuje skojarzenie z utworem, czy może ten ostatni stanowił inspirację do wiersza. Powiem tylko, że lektura „Ciała i zgłoski” przepuszczona przez filtr wskazywanych utworów muzycznych nasuwała mi skojarzenia zupełnie odmienne od tych, jakie miałem, czytając je bez „podkładu muzycznego”. Sztukmistrz zatem, czy poeta, a może szarlatan? Nie wiem, ale zabawa jest przednia.
No dobrze, ale czy ta szkatułka z wierszami jest tylko ciekawą zabawką, kolejnym ponowoczesnym wytworem wyrafinowanej wyobraźni i techniki twórczej? Pytając prościej, czy podmiot liryczny o czymkolwiek dosłownie nam mówi, coś chce opowiedzieć? Tak. Nie mamy tutaj do czynienia z grą Czystej Formy, z jej napięciami kierunkowymi, bowiem kolejną warstwą jest ważka treść, a w zasadzie zagadnienie, które podnosi podmiot liryczny tych wierszach. Tym zagadnieniem jest swoisty filtr, jaki nakłada na nas język, czy mówiąc inaczej, my nakładamy ten filtr na swój obraz świata. Artysta z wyczulonym okiem i uchem, a do tego artysta słowa, czyli poeta, wie to dobrze jak nikt inny, jest bardzo świadomy owego filtra. Codzienne doświadczanie życia, doświadczanie bólu, jak w tytułowym wierszu tomu, doświadczenie miłości wreszcie, wszystkie one są doświadczeniami języka.
Skoro świat jest językiem, możemy go urządzać wedle reguł językowych i naszej woli. Jeśli wyrzucimy słowa „ojciec umarł” do studni, to z pewnością ojciec nie umarł. Jeśli zapiszemy wschód słońca i rodzący się dzień na kartce, jeśli to samo uczynimy z gestem ukochanej osoby, jeśli ze słów wywiedziemy zapach jej włosów, napięcie kącika ust, wówczas panujemy nad światem i czynimy go sobie poddanym. Czy naprawdę? Czy zapisana obecność unieważnia opuszczenie? Czy przekreślona śmierć oznacza zmartwychwstanie? Oto Florczyk wraca do odwiecznego pytania ludzkości. Pytania o wagę i znaczenie słowa, a może Słowa? Słowa, które może stać się ciałem? A może nie może? Który świat jest realny? Bo wydaje się oczywiste, że odejście ukochanej osoby trwa, pomimo stawiania wielu słów i malowania wielu obrazów. Pozostajemy opuszczeni, a ukochana kobieta jest teraz z mężczyzną, który zaczytuje się w jej wierszach (czy tamten mężczyzna czyta twoje wiersze). Arterapia nie przynosi efektów. Zapisujemy inną rzeczywistość, ale ta realna wychodzi wciąż na wierzch. Zatem język werbalny, ale i plastyczny, i muzyczny są imaginacją, ułudą, dzieckiem Mai. Na tym można by poprzestać, konkludując ewentualnie, że nic w tym odkrywczego, jednak zakończenie tomu poddaje w wątpliwość taką jednoznaczną konkluzję.
Wszystko odchodzi, opadają bandaże, a rany powoli się zabliźniają, po nocy przychodzi dzień i niesie odrodzenie… tworzenia. „Odpadają dłonie/od spękanej skorupki/ i tumult w skroniach jest coraz cichszy/teraz mogę napisać wiersz/mrugając przez bandaże/wyżętym światłem” (imago). Oto chęć/przymus tworzenia jest równoznaczny z chęcią życia, a sama twórczość tożsama z życiem. I nawet oczyszczony, odwinięty z bandaży podmiot liryczny, odzyskujący nad sobą kontrolę stara się rozstrzygnąć wagę tworzenia, a konkretnie pisania wierszy: „coraz częściej myślę, że nie powinienem już pisać wierszy (…) w wierszach i pisząc wiersze nie wyjdę poza siebie/skoro nie sięgam do siebie. Demolując wiersze/a więc nie piszę wierszy nie pisze wierszy/nie pisze wierszy bo” (ścieram). No właśnie, bo co? Bo nie ma na to odpowiedzi, bo jednak i tak finalnie pozostanie pisanie wierszy, gdyż inaczej nie sposób wyjść poza siebie i świat. Świat rozbity, rozkawałkowany, świat literatury, muzyki, obrazu, telewizji, Internetu, świat – zawsze fragment, może zostać scalony jedynie przez wiersz. Wspaniała podróż przez krainę, w której ciało i zgłoska są równoważne. Zachęcam do lektury “Ciała i zgłoski“!
Szymon Florczyk, Ciało i zgłoska, Wydawnictwo Mamiko, Nowa Ruda 2024, s. 52
Paweł Kołodziejski
Zobacz także:
👉 Lato w hamakach, czyli kilka osobistych słów o najnowszym tomie wierszy Mariusza Ropczyńskiego