Realistyczne, a czasem fantazyjno-groteskowe opowieści o małych światach, zapomnianych częściach rzeczywistości. Barbara Korta-Wyrzycka plastycznie i ciepło przedstawia historie i swoich bohaterów. Można zobaczyć ich jak żywych, kibicować im lub czasem potępiać. Proza niczym wciągający film dla całej rodziny. Barbara Korta-Wyrzycka – Tajniki zawodu redaktora w wydawnictwie książkowym poznawała pracując w Państwowym Wydawnictwie Naukowym. Od ponad ośmiu lat kieruje Wydawnictwem Politechniki Krakowskiej. Pełni funkcję sekretarza redakcji czasopisma artystyczno-literackiego Hybryda. Jest członkiem stowarzyszenia twórczego Polart. Należy do koła młodych krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich. Pisanie krótkich form prozatorskich traktuje jako hobby. BEZDOMNI KOCHANKOWIE Nadopiekuńcza córka terkotała jak najęta. Nie rozumiała, że siedemdziesiątka to nie wyrok. Julian nie czuł się staro, był w miarę sprawny. Po operacji oka musiał, co prawda, zrezygnować z prowadzenia samochodu, ale nie ograniczyło to jego innych funkcji życiowych. Sterta wyjętych z siatki wiktuałów piętrzyła się na kuchennym stole, czekając na upchnięcie w lodówce i szafkach, a córka już rzuciła się wyciągać odkurzacz. Irytowało go jej rozbieganie. Sam zabrał się za segregowanie przyniesionych zapasów, które starczyłyby dla całego plutonu. – No, to wszystko już postanowione. Jedziesz z nami do Zakopanego – nagle dotarły do Juliana zdecydowanie wypowiedziane słowa. – Antałówka to świetne miejsce na spacery, pojedziemy do Kuźnic, na Kasprowy, no zresztą, gdzie będziesz chciał. Od dwóch lat nie wyjeżdżałeś. Mama by tego chciała! – Daj spokój. Zaczęły się wakacje, wszędzie dzieci, pełno ludzi. Zresztą to wy musicie odpocząć. Sami. Dość się do mnie w tym roku nachodziłaś. – Ale to nie tak. Wiesz, że Witold jest świetnym kierowcą i ma wielką wiedzę o górach, zresztą już się przygotował – nie poddawała się córka. Starszy pan z nagła spurpurowiał. – Dość! – przerwał jej brutalnie – Nie wracajmy do tego. Na samą myśl o wysłuchiwaniu komentarzy, mającego się za mistrza kierownicy zięcia, a potem pouczeń o miejscach, które znał od ponad pół wieku, niebezpiecznie podniósł mu się poziom irytacji. – Poza tym doszedłem już do siebie. Nie musisz tak często przychodzić, ani sprzątać. Przyjdziesz raz w tygodniu, siądziemy, porozmawiamy. Pomieszkaj trochę z rodziną. Na dzisiaj też już starczy – ostatecznie spacyfikował córkę. Julian, jak co dzień, parzył przed piątą swoją popołudniową herbatę. Lubił mocną, aromatyczną. Nagle wydało mu się, że słyszy jakiś hałas na klatce schodowej. Skierował się żwawo ku drzwiom. Sąsiadka wyjechała do córki do Londynu. Obiecał być czujny i obserwować, czy ktoś nie dobiera się do jej drzwi. Spojrzał przez wizjer. Zamazane pasy. No tak. Nie zdjął przecież okularów. Spojrzał jeszcze raz. Nikogo przy drzwiach sąsiadki nie zauważył. Za to poniżej na schodach. Aż mu dech zaparło. Młoda para najwyraźniej wybrała to miejsce, by okazać sobie swoje intymne uczucia. Dziewczyna smukłą ręką przytrzymywała się poręczy, całując pochylającego się nad nią młodego mężczyznę. Pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Nagle chłopiec odchylił się i Julian dostrzegł zarys kształtnej, pełnej piersi. Młodzieniec okrywał pocałunkami jej wspaniale młodzieńczo wklęsły brzuch i przesuwał się coraz to niżej i niżej. Julian poczuł, że unoszą się drobne włoski na jego przedramionach. Był podniecony. Nie dalej jak wczoraj wyczytał w medycznej broszurce, że po siedemdziesiątym roku życia poziom hormonów spada do około 30%. „Kurczę, a tu taka niespodzianka” – pomyślał. Młodzi spletli się w uścisku, przybierając dość nietypową ukośną pozycję. Dziewczyna wyrzuciła wyprostowane ręce za głowę i złapała dłońmi pionowe balaski. Ich ciała zaczęły rytmicznie falować. Nie widział szczegółów, raczej zarysy i światłocienie. – Cholerne, szwankujące oko – zamruczał i pożałował, że wizjer nie ma podwójnego okularu. Ekscytujące było to, że scena rozgrywała się na żywo, tuż na wyciągnięcie ręki. Natarczywy dźwięk telefonu odciągnął go od wizjera. Po rozmowie wrócił do drzwi. Niestety schody były puste. Przez kolejne dni sporo czasu spędzał przy wizjerze. Nawet przed sobą nie udawał, że chodzi o pilnowanie mieszkania sąsiadki. Odkrył pewną prawidłowość. Para pojawiała się na schodach około 17.00. Trochę się dziwił: „Dlaczego akurat tutaj? No, ale to w sumie spokojne miejsce. Ostatnie piętro prywatnej kamienicy bez windy i ze starszymi lokatorami. Rzadko ktoś się tu zapędzał”. Młodzi kochankowie byli czuli i delikatni, ale przede wszystkim niestrudzeni. Juliana wciągnęło sekundowanie romansowi na klatce schodowej. Tak układał dzień, żeby móc spokojnie dyżurować przy drzwiach koło 17.00. Czuł, jak z każdym dniem rośnie jego radość życia. Zaczął dbać o siebie, a nawet częściej wychodzić z domu. Zdobył się nawet na męską rozmowę z zięciem i zdecydowanie poparł jego projekt wyjazdu last minute z rodziną nad ciepłe morze. Co więcej, obiecał zajrzeć parę razy do mieszkania pod ich nieobecność. Wróciło przekonanie, że sam decyduje o swoich sprawach. Kochankowie pojawiali się regularnie. Rezygnowali ze schadzek tylko w deszczowe i pochmurne dni. Jedna myśl nie dawała spokoju Julianowi, bardzo chciał choć raz wyraźnie z bliska przyjrzeć się parze. Wreszcie zdecydował się zrealizować zamiar. Już po 16.00 odsunął zasuwę przy drzwiach, żeby potem nie robić hałasu. Czekał. Przyszli. Przycupnęli trochę niżej niż zwykle na schodach. Najciszej jak potrafił, otworzył drzwi. Oślepiło go jaskrawe światło spływające prosto w jego oczy. Na podeście były dwa okna zajmujące całą szerokość klatki. Światło dolnego rozpraszały liście dracen, palm i innych roślin sąsiadki gęsto ustawionych w donicach. Za to przez górne, znajdujące się dobrych sześć metrów wyżej, pod sufitem, padały promienie słońca, które załamywały się pod różnymi kątami na błyszczących kaflach ścian, dając jaskrawe odbicia… Trochę oślepiło go jaskrawe światło, padające z różnych kierunków. Zrobił z dłoni daszek, osłaniając oczy. Schody były puste. Rozczarowany zamknął drzwi. Coś mu nie pasowało, wrócił więc do wizjera. Spojrzał. Byli. Uchylił ponownie drzwi i zmrużywszy oczy, popatrzył w stronę dolnego podestu. Nikogo tam nie dostrzegł. Sąsiadka wróciła w połowie sierpnia. – Dobrze było. Domowa harówa jak wszędzie, ale widzę, że kwiatki to pod ręką sąsiada nawet wypiękniały – zwięźle skomentowała wyjazd i energicznie wcisnęła Julianowi miniaturę Big Bena i butelkę whisky. – Ależ zupełnie niepotrzebnie. To była czysta przyjemność – odpowiedział z uśmiechem i frywolnie ucałował sąsiadkę z dubeltówki. Nazajutrz podest opustoszał z roślin, które wróciły do mieszkania sąsiadki. Nie zobaczył też więcej kochanków przez wizjer. We wrześniu Julian wyjechał na tydzień do Buska-Zdroju. Sam. Autobusem. Telefonicznie zamówił sobie serię zabiegów. Teraz wiedział, że widok młodej, jędrnej rehabilitantki, a przy odrobinie szczęścia delikatny, acz fachowy, dotyk masażystki, sprawią mu przyjemność. A oczy? Cóż, czasem drobna ułomność może prowadzić do sporych zmian… |
2017-05-17