Aleksandra Wiśniewska – Atlas motyli

Słowo o “Atlasie Motyli”


Aby ułatwić czytelnikom głębsze rozumienie tej książki oraz ubogacić ich przemyślenia, pragnę wspomnieć o wyjątkowym znaczeniu jej tytułu. Podobnie jak każde zawarte w niej słowo, nie jest przypadkowy. Odnosi się bezpośrednio do jednej z moich nielicznych fobii. Z całą pewnością nie przepadam za pająkami, jednak nigdy nie przerażały nawet w połowie tak bardzo jak motyle.

Każdy wiersz zawarty w tej książce, niczym motyl, zawiera w sobie pierwiastek lęku – jedną z okrutnych prawd, o których bałam się napisać. Każdy wiersz składa się na trwającą rok opowieść o cierpieniu, stracie, pasji, poszukiwaniu swojej prawdziwej tożsamości oraz przede wszystkim o miłości w najpiękniejszych z jej licznych wcieleń.

“Atlas Motyli” powstał w całości na podstawie prawdziwych wydarzeń, myśli oraz uczuć, co czyni go najbardziej osobistą ze wszystkich moich prac. Jest moim pierwszym krokiem ku odwadze, zbiorem życiowych lekcji oraz barwnym szkicem historii, która w swej najsurowszej formie nie miała wiele wspólnego z pięknem. Jednak poezja ma to do siebie, że nawet groteskę czyni przyjemną dla oka.

Dedykuję tę książkę wszystkim, którzy mimo życiowych niepowodzeń dotrwali do tego momentu, by być tu teraz ze mną między wierszami. Ponadto, liczę głęboko, że dla każdego, kto zajrzy do “Atlasu Motyli”, stanie się on źródłem cennych przemyśleń oraz przypomnieniem, że nawet największą porażkę można obrócić w sukces.


Aleksandra Wiśniewska – autorka tekstów zarówno prozy jak i poezji; absolwentka International Baccalaureate; studentka Filologii Angielskiej na Uniwersytecie Warszawskim. W polu zainteresowań: różnorodne formy literackie, teatr, językoznawstwo, muzyka, film, sport, moda, rysunek, psychologia oraz filozofia. Od lat poświęcona literaturze; inspirowana historiami życia codziennego jak również pracami wybitnych twórców literatury klasycznej takich jak Hesse, Dostojewski, Wilde, Nietzsche oraz Joyce.



31 sierpnia 2018 – za chwilę zapadnie cisza

ostatnie dni lata
wysypują mi się z kalendarza
na biurko zastawione filiżankami
którymi odmierzam stygnące ciepło
nasiąkniętego słońcem powietrza

wita mnie i żegna
od rana do nocy
milczenie mijających dni
których nie mam szansy oglądać

wsłuchana w łomot słów
spadających na papier

coraz szybciej
coraz mocniej
coraz bliżej
coraz więcej brakuje

mi sił

by nadal zamykać drzwi
ilekroć czyjś głos przekracza próg

by tłumaczyć
że nie potrafię nic poza
składaniem słów
w pozaludzkie abstrakcje

poza przestawianiem paragrafów
o trzeciej nad ranem
gdy Bóg wyrywa mnie ze snu
przekonany że jestem nie do zdarcia

przekonany że potrafię namalować wieczność
na bladym płótnie lat
które przesiedziałam w ostatniej ławce

napisałam sobie życie nie do życia
ale jakże piękne
w swojej literackiej niemożliwości

dziecięcy charakter pisma
litera po literze

zaczęłam najwcześniej
by zdążyć

by od pierwszego słowa
aż po ostatnie
naście lat biec na bezdechu

by przekonać się
że za ostatnim zdaniem

nie ma dla mnie tlenu