Agata Wielgołaska – Pisarze, nie mordujcie własnych dzieci

Cykl życia

Żył sobie kiedyś barowy smęt. Bywał w tym samym barze, siadał na oswojonym taborecie, na którym czytał był i pisał, albo udawał, że czyta i pisze. Często zamyślał się, zasępiał. Dolewali mu chloru do piwa, żeby sobie w końcu poszedł, a ten nawet nie spadł z krzesła. Ani razu. Odsyłanie go na raty na tamten świat nie miało widocznie pijackiego sensu.

To takie proste – pomyślał i powiedział, bo słowa wypowiadane na głos przynosiły mu ulgę. Właściwie myślał o tym dużo wcześniej. Na przykład wtedy, gdy otworzyły przed nim swe wrota bramy edukacji początkowej. Co to za problem wziąć tornister i pójść w inną stronę, tę przeciwną, tę prawdziwszą. Po co w ogóle tornister, przecież dużo waży, a waga to z rodzaju nieprzydatnych i nieprzyjemnych, podczas gdy aż prosi się plecak o linę i śpiwór.

Na chwilę obecną (a może nawet i parę chwil trochę wcześniejszych) wie już, że Xanax i butelka rumu dałyby mu więcej i zrobiłyby lepiej niż najmocniejsza z lin – chyba że taka, na jakiej miał ochotę się powiesić.

Kot dostał swoje jedzenie, pies dostał swoje jedzenie, wszyscy dostali różne rodzaje swojego jedzenia, a on jak zwykle głodny i niewyspany. Niezadowolony również. Z czego się cieszyć, gdy nawet świąteczne lampki sąsiada mrugają złowieszczo mętną niebieskością i zgniłą zielenizną? Co druga łypie pustką, przegrzała się – nie wytrzymały presji świąt, tak jak nie wytrzymują jej niektórzy ludzie. Może właśnie na tych lampkach sąsiada powinien się powiesić? Człowieka uratowałby przed ich widokiem, lampki – nieatrakcyjną egzystencją, siebie samego – całą resztą.

Bar nie przynosi radości, bar to ulga codzienna, ulga konieczna, bez której nie byłoby następnego dnia i kolejnych męczarni. Trzeba pić, żeby się dalej męczyć, taki jest cykl życia.



Agata Wielgołaska. Pisarze, nie mordujcie własnych dzieci. Nowa Ruda: MaMiKo, 2019