Recenzja “Baie Dankie, Afryko”

 Zgrabnie skomponowana powieść lekarza medycyny Macieja Nowakowskiego o tytule Baie dankie, Afryko jest prozatorskim debiutem. Ten emigracyjny pisarz, najpierw praktykujący w jednym z murzyńskich szpitali w prowincji Natal, w RPA, teraz zaś ukryty w jakimś zakątku stanu Nebraska, proponuje czytelnikowi sfabularyzowany zapis swego pobytu na kontynencie afrykańskim – choć notka z ostatniej strony okładki przekonuje, że książka jest wyłącznie fikcją… opartą na przeżyciach.

      Rzecz dzieje się w RPA, w środowisku lekarzy-emigrantów, z nielicznymi wyjątkami wszyscy przybyli na czarną ziemię znad Wisły. W RPA – notuje Nowakowski – są tanie papierosy, alkohol i budynki mieszkalne; jest to więc wymarzony kraj dla pragnących palić i pić w samotności swojego domostwa, i podług tego schematu wiodą swój jałowy żywot bohaterowie Baie dankie. Dnie upływają im na morderczych dyżurach wypełnionych walką o życie pokłutych, pociętych i postrzelonych (dosłownie i w przenośni) czarnych obywateli, przeplatanych weekendowymi imprezami alkoholowo-narkotykowymi przy okazji, których narrator przedstawia nam bliżej kolejne postacie barwnego, acz nudzącego się potwornie, środowiska emigrantów. I tak poznajemy Jacka speca od chirurgii i seksu nieskażonego klątwą katolickiego wychowania; jego żonę Zosię, która ciało miała wysmukłe, a piersi sterczące jak u zgwałconych sanitariuszek na barykadach Powstania Warszawskiego; Valachy`ego, któremu comiesięczne wydatki na dom, samochód i jedzenie nie dawały spokoju, chodził błędny niczym pierwsi chrześcijanie, a oczy płonęły mu religią oszczędzania; Grzesiuka wygłaszającego piękne tyrady o Polakach: nie jesteśmy w stanie popełniać wielkich zbrodni, bo do takich potrzebna jest dyscyplina i organizacja. Polska zbrodnia jest zawęgłowa; zaczaić się, łopatą w banię, po kieszeniach przelecieć, kapuchę zabrać i w długą… Albo klucz z drutu dorobić, samochód zajebać, komputer oszukać i już beemwuchą za miasto, bo Polak potrafi. Poznajemy cały ten barwny korowód postaci wpisany w egzotyczny, a przez to atrakcyjny dla polskiego czytelnika, afrykański świat. O ile jednak wariacje Grzesiuka śmieszą i dają do myślenia (średniacy i patałachy na całym świecie poklepują się nawzajem po plecach, czekając na zmiany na lepsze, na dorastanie dzieci, na sto milionów po wyborach prezydenckich w Polsce albo na bieżącą wodę, jeżeli żyją w Afryce), o tyle narrator – Nowakowski zamęcza napuszonymi wywodami na temat losów narodu, poczucia historii i świadomości narodowej, co w jakimś stopniu zapewne można złożyć na karb tęsknoty za ojczyzną, ale przecież w ten sposób pisarz nie może tłumaczyć zasadności pomieszczenia w książce owych nużących fragmentów.

      Baie dankie, Afryko jest pozycją dość ciekawą, w miarę przemyślaną i przede wszystkim dobrze napisaną, co znaczy pozwalającą się czytać. Jej zaletą jest egzotyka, pokazanie świata obcego kulturowo, który tylko nielicznym pozwala się oswoić, inni zmuszeni są natomiast szukać dalej, opuszczać Afrykę – miejsce targane wieloma nie zawsze zrozumiałymi konfliktami. Maciej Nowakowski umiejętnie przybliżył nam „czarny skrawek świata”, umiejętnie zobrazował egzystencję (czyli oszustwa, zdrady i odejścia; słowem – pełnię człowieczeństwa) białych-przyjezdnych na terytorium czarnych-tubylców.

Jacek Uglik