Olgerd Dziechciarz – Małopolski

Olgerd Dziechciarz.
Prozaik, poeta, felietonista i bloger (www.wolkuszuczylinigdzie.salon24.pl). Autor m.in.” powieści “Wielkopolski”, zbiorów opowiadań: “Miasto Odorków” i “poMazaniec”, tomów wierszy “Autoświat”, “Galeria Humbug” i “Mniej niż zło” oraz wyborów felietonów: “Siodłanie krowy”, “Partykularne interesy”, “Olkusz dla opornych” i “Olkusz dla średnio zaawansowanych”.


Małopolski – fragmenty.


Małopolski zakochał się. Zupełnie się tego nie spodziewał. Dotąd był na to odporny, a tu masz babo placek! Nieoczekiwanie się to stało. Szedł sobie chodnikiem – jak to miał w zwyczaju, starał się nie nadeptywać na szczeliny między płytami, nawet mu to nieźle wychodziło – gdy ją ujrzał. I wtedy nadepnął na linię. Stanął jak wryty i patrzył. A ona patrzyła gdzieś obok. Spojrzał w tym kierunku, ale tam nic ciekawego nie było. Drzewo, a za nim ściana budynku z oknem. „Co ona tam widzi, że tak się w to okno wpatruje?” – zastanawiał się.
Jeszcze długo stał i patrzył na dziewczynę. Podobało mu się w niej wszystko: blond loki, piękna, rześka cera, szczupłe nogi, wąska talia, no i ubrana była ślicznie – w zwiewną sukienkę w egzotyczne kwiaty, na których przysiadły kolibry. Mógł tak na nią patrzeć godzinami, więc patrzył. A ona stała. A jak słońce zaczęło się chować za budynkiem Zespołu Szkół Mechaniczno-Samochodowych, z budynku wyszła jakaś pretensjonalnie ubrana młoda kobieta, popatrzyła dziwnie na Małopolskiego, coś jakby prychnęła na jego widok, a on nie zdążył nawet zareagować, kiedy podeszła do jego ukochanej, chwyciła ją wpół i wniosła do wnętrza budynku. Wyszło na to, że Małopolski źle ulokował uczucia.

*
Małopolski zapragnął, żeby go ktoś wreszcie docenił. „Tyle lat już chodzę po świecie, a nie dostałem jeszcze ani jednego odznaczenia, nawet z dyplomami u mnie krucho: jeden jedyny, jeszcze ze szkoły podstawowej, za zwycięstwo w turnieju wiedzy o pożarnictwie. Skąd oni biorą te medale i nagrody? Kto o tym decyduje, że ktoś, kto nic nie zrobił, dostaje taki medal czy nagrodę, a inny, który zrobił dokładnie tyle samo, czyli też nic, nic nie dostaje. O, znowu to magiczne słowo NIC”.
Podrapał się po głowie.
„Może istnieje jakaś ważna komisja, która musi znać kandydata, a kandydat członków komisji, a ja nie znam nikogo z żadnej komisji, poza komisją zdrowia, ale ta mi dotąd żadnego medalu nie przyznała, bo ona jest od przyznawania miejsc w zamkniętych ośrodkach leczenia, więc nawet na znajomościach w tej komisji mi nie zależy. Tylko jak poznać kogoś z komisji do spraw orderów i odznaczeń? A może jej członkami zostają ci, którzy wcześniej dostali jakiś medal? Tak, to jest dobry trop” – domyślił się Małopolski i postanowił uderzyć w tym kierunku.
Malanowicz miał medal, Małopolski już nie pamiętał, jaki, ale pamiętał, że sąsiad go dostał. Wyczekał momentu i dopadł Malanowicza, gdy ten trzepał dywan.
– Panie Malanowicz, jaki pan dostał medal?
Pach, pach.
– Co?
Pach, pach.
– Jaki pan ma medal, co go panu jeszcze za komuny dali? – krzyczał
Małopolski.
Pach, pach.
– E, dajże pan spokój, brązowy krzyż zasługi…
Pach, pach.
– A kto go panu dał? – dociekał Małopolski.
Pach, pach.
– No, rada zakładowa wnioskowała…
Pach, pach. Kurz.
– A gdzie ja mogę tę radę znaleźć?
– 26 – – 27 –
Pach, pach.
– Chyba wszyscy są już na cmentarzu…
Pach, pach.
– A, to dziękuję.
Pach, pach.
– Nie ma sprawy, panie Małopolski.
Zrozumiał, że będzie się musiał obejść bez wymarzonych odznaczeń.
(…)
Szósty raz w ciągu roku Małopolski zalał mieszkanie sąsiadki z dołu. Sąsiadka złożyła na niego doniesienie do kwaterunku.
– Pani Krupska, ładnie to prześladować ludzi? – spytał Małopolski, gdy spotkał sąsiadkę przed domem.
– To pan mnie prześladuje. Znowu zalał mi pan mieszkanie.
– Przecież niechcący…
– A jak pan kogoś zabije, to też niechcący? – spytała podchwytliwie.
– Proszę się nie martwić, panią zabiję celowo. – Uśmiechnął się.

*
Dzielnicowy starszy posterunkowy Gamrat z jakichś bliżej niesprecyzowanych powodów lubił Małopolskiego i dlatego tylko go ostrzegł.
– Panie Małopolski, ja ogólnie lubię ludzi, pana też lubię, więc zamiast od razu karać, na razie tylko pana ostrzegam, że zgodnie z tym, co jest w artykule 190. kodeksu karnego, kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej, jeżeli groźba wzbudza w zagrożonym uzasadnioną obawę, że będzie spełniona, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Dzielnicowy ani się zająknął, bo był dobrze przygotowany do rozmowy z Małopolskim. W przeddzień, wieczorem, przeczytał sobie kilkanaście razy odpowiedni paragraf w kodeksie karnym, rano tylko utrwalił zapamiętane zdanie i teraz mógł się przed obywatelem popisywać.
Małopolski patrzył na niego z zachwytem.
– A umie pan to powiedzieć od tyłu? – spytał.
Dzielnicowy spojrzał groźniej na Małopolskiego. Ale ten nie dał się zbić z tropu.
– Widzi pan, a ja umiem: Hcówd tal od icśonlow aineiwabzop obla icśonlow ainezcinargo ezrak einwyzrg ageldop anoinłeps eizdęb eż ęwabo ąnoindasazu mynożorgaz w azdubzw abźorg ileżej jezsżilbjan yboso ędokzs bul ędokzs jej an awtspętsezrp meineinłepop eiboso jenni izorg otk.
Od tej chwili dzielnicowy starszy posterunkowy Gamrat już trochę mniej
go lubił.
*
Malanowicz, nonszalancko oparty o trzepak, palił papierosa. Jego wyzywająca postawa społeczna była dla Małopolskiego okazją do zainicjowania dyskusji ontologicznej. Miał ochotę z kimś pogadać, bo dużo ostatnio czytał i myślał.
– Nie zastanawia się pan, panie Malanowicz, skąd się to wszystko wzięło?
– Ten burdel? – Malanowicz rozejrzał się podwórku. – Gospodarka komunalna ma nas w dupie, więc…
– Nie, panie Malanowicz, chodzi mi o filozoficzne, dużo szersze spojrzenie, które ogarniałoby nie tylko nasze podwórko…
Sąsiad zaciągnął się dymem.
– Panie Małopolski, masz pan na myśli burdel w całym kraju? – spytał niepewnie.
Małopolski poczuł, że pole do dyskusji zostało bardzo zawężone.